Natchnieniem do napisania tej notki było zdanie wypowiedziane przez Piotra Zychowicza które często i z pełnym przekonaniem wygłasza w wielu rozmowach na swoim kanale, a z którym to zdaniem każdy chętnie się zgadza ale nikt nie chce myśleć o tym że to przez niego tak jest.
A zdanie to brzmi mniej więcej tak: "Nasi politycy są beznadziejni, nie rozumieją złożoności czasów w których się znaleźliśmy, społeczeństwo daje radę ale politycy nie dowożą, software jest za słaby na nasz hardware" itd. itp. No i fajnie, wszyscy się zgadzamy z takimi stwierdzeniami i sami je chętnie wygłaszamy. Tymczasem jest to błąd. Jest to takie samo bezproduktywne pierniczenie jak marudzenie bab w maglu, jak narzekanie matki że ma złego syna, jak nieśmiertelne: "ktoś powinien coś z tym zrobić", "niech ktoś zrobi coś". Tymczasem uważam że to my jesteśmy odpowiedzialni za to że sytuacja wygląda tak a nie inaczej.
Ale jak to? -Zapyta ktoś z czytających. Czy ty przypadkiem nie zgubiłeś rozumu? Przecież oczywistym jest że my robimy co trzeba, jesteśmy po światłej stronie swoich własnych przekonań, to ci źli politycy są winni, to oni ciągle kłamią, oszukują, nie dotrzymują obietnic, są infantylni i głupi. - Tak jasne, są bo mogą, oszukują i kłamią bo mogą. Ale co TY zrobiłeś żeby tak nie było? Ty, ty, ty i ty? I ja. A w sumie to nic poza narzekaniem.
Tak więc co można było zrobić i co można robić? Nie wymyśliłem odpowiedzi na to pytanie, znalazłem ją w książce Rafała Ziemkiewicza "Myśli nowoczesnego endeka". Mam jednak wrażenie że autor książki znalazł rozwiązanie tego problemu, po czym o nim zapomniał. A może to mnie zbytnio olśniła diagnoza i rozwiązanie przedstawione w książce? W każdym razie uważam że warto o tym problemie i jego rozwiązaniu przypomnieć i dyskutować na ten temat gdzie tylko się da bo bez tego nic się nie zmieni.
Diagnoza była taka że nie ma magicznych, cudownych rozwiązań, potrzebne jest zorganizowanie społeczeństwa, zaangażowanie na co dzień, nie tylko od święta, praca którą każdy z nas może wykonać dla swojej mniejszej i tej wielkiej Ojczyzny. Chodzi o zbudowanie struktur, stworzenia miejsc, jak to mówią lewoskrzydłowi - przestrzeni do spotkań ludzi ze sobą, nie możemy być zatomizowani, musimy się spotykać na jakimś neutralnym gruncie, musimy ze sobą rozmawiać, wymieniać się poglądami, dyskutować, odrzucić krępujące nas zasady że "o polityce lepiej nie rozmawiać". Naprawdę? Naprawdę lepiej nie rozmawiać? A kto, kiedy i na jakiej podstawie o tym za nas zadecydował? Bo ja myślę na przykład że to bardzo ważne żebyśmy ze sobą rozmawiali o polityce, że inaczej nie przebijemy baniek informacyjnych którymi otoczyła nas technologia. Tylko właśnie trzeba "rozmawiać". Dojrzeć do tego żeby się nie wydzierać na siebie, brakuje nam chyba czegoś podobnego do "angielskiej flegmy", mamy za krótki lont.
Z wielu różnych powodów zdrowe dla społeczeństwa było by takie wyjście ku sobie. Skupmy się jednak na tym jak to się ma do życia politycznego w Polsce. Wyobraźmy sobie że już mamy taką sytuację że duża część społeczeństwa jest zaangażowana w jakieś struktury, może to być klub miłośników książek, może być stowarzyszenie na rzecz rozwoju ich miasta, osiedla, obojętnie, może być kółko dyskusyjne, może być cokolwiek innego czy podobnego, warunek jest taki żeby spotykać się regularnie, żeby poświęcać te 3-4 godziny w tygodniu na sprawy wspólne. I nie bać się dyskutować na tematy polityczne. Chociaż nawet bez dyskutowania rzecz ma wartość. Chodzi o to że ludzie w takich strukturach są bardziej odporni na manipulacje ponieważ muszą się zmierzyć z opiniami innych ludzi i obronić swoje racje w dyskusji, to oczywiście uczy krytycznego myślenia i uodparnia na manipulację. Bo następnym razem jak usłyszysz coś w "dzienniku tv" to nie nie przyjmiesz tego bezkrytycznie tylko będziesz myślał nad tym czy na spotkaniu społeczności, w rozmowie z Zenkiem obronisz swoje poglądy i ta informacja którą właśnie słyszysz ci w tym pomoże czy jednak pier...niczą bez sensu w tej telewizji.
Tak wiem że to brzmi dość utopijnie, że zaczniemy ze sobą rozmawiać i jeszcze nabierzemy do siebie na tyle szacunku żeby się nawzajem wysłuchać. Ale to jest przynajmniej coś co każdy z nas może wykonać w swoim codziennym życiu i pewnie najtrudniejsze jest to żeby zacząć, żeby zbudować taką strukturę a później... później będzie nam ciężko bez tego żyć. Bo czyż nie do tego tęsknimy? Czy nie tak żyliśmy przed wsadzeniem nas w te wszystkie bańki? Najpierw telewizyjną, później internetową, teraz smartfonowo-strimingową? Jestem przekonany że tego nam właśnie w życiu bardzo brakuje, że sukces jaki osiągnął np. serial "Ranczo" jest na to dowodem. W tym serialu jest pokazane życie nie takie jak ono naprawdę wygląda ale takie jak byśmy chcieli żeby wyglądało. Jest tam wójt który oczywiście jest tu naszym symbolem polityków, ale nie jest on tam jedyną siłą która ma wpływ na bieg wydarzeń. Jest "amerykanka" wokół której skupia się społeczność, która potrafi zorganizować tą społeczność i zrobić z niej liczącą się siłę w walce z władzą. Jest ksiądz który nie unika zaangażowania w sprawy wspólne itd. Tu jest właśnie ten mechanizm który by sprawił że politycy musieli by się liczyć ze społeczeństwem, mieli by przeciwko sobie siłę z którą trzeba się liczyć. Oczywiście jedno małe stowarzyszenie tego nie zrobi, ale tysiące takich przedsięwzięć w skali kraju będzie stanowiło różnicę w jakości debaty publicznej i obronie przeciw manipulacji polityków. Poza tym, jak już się ludzie zorganizują na szczeblu lokalnym to tylko krok będzie ich dzielił od zorganizowania się na szczeblu regionalnym i krajowym, a takie struktury to już naprawdę poważna siła.
Jest jeszcze jedna rzecz w tym temacie, tym razem ode mnie. Można się domyślać że ciężko będzie większości osób normalnie pracujących, mających przecież każdy swoje obowiązki, znaleźć czas na regularne spotkania. Na pewno potrzebny będzie czas żeby nabrać przyzwyczajeń i na pewno bardzo by pomogło gdyby już jakieś struktury ktoś założył, bo zacząć od zera, zmienić schematy myślenia i postępowania swoje i innych jest niesamowicie trudno. Kto więc mógłby to zrobić efektywnie? Kto ma czas i środki na to aby móc się tym zająć? Otóż jest to nasza "kochana" "elita", cholerni celebryci, cała ta aspirująca do przewodniej warstwy narodu zgraja. Otóż domagam się i namawiam każdego do tego aby również się domagał, tego aby cała ta banda zrobiła wreszcie coś pożytecznego i zaangażowała się w tego typu działanie jak powyżej, pod rygorem tego że my jako społeczeństwo w przeciwnym razie odmówimy im prawa do nazywania siebie elitą. W każdym wywiadzie z lokalnymi biznesmenami, właścicielami firm, celebrytami różnej maści powinno paść pytanie: Co pan/pani zrobiła dla ogółu społeczeństwa? Więcej nawet, powinny powstawać artykuły o tytule "YYY ciągle jeszcze nie zaangażował się w żadną pomoc ani pracę dla społeczności". Powiecie że to wolny kraj i nie można nikogo do niczego zmuszać? A ja powiem że to wolny kraj i niech robią co chcą ale ja mam prawo wyrazić opinie na ten temat. Trzeba wywrzeć presję, sesja zdjęciowa na grzybach w modnych białych gumowcach już nie wystarczy aby być elitą, zaaranżowane zdjęcia z ukrycia też już nie wystarczą. To że jesteś dobrze prosperującym przedsiębiorcą, masz super dom, super samochód, wakacje co roku w ciepłych krajach - to już też nie wystarczy. Szanujmy się. Czy ktoś z was słyszał żeby jakiś biznesmen czy inny celebryta, np. zamiast wziąć nowy samochód w leasing, zafundował godne wakacje dla wszystkich dzieci z jakiegoś domu dziecka? Przecież kosz byłby prawdopodobnie niższy. Dla dzieci byłby to wspaniały prezent który pomógłby im wzrosnąć, nabrać pewności siebie, zapamiętałby to pewnie do końca życia. Słyszeliście o czymś takim? Ja nie słyszałem. Zamiast tego wypindrzone panie i pewni swojej wyjątkowości panowie zmieniają samochody na coraz to nowsze bo przecież trzeba zachować status i inne takie. Jeden przykład przychodzi mi do głowy, ale jak tylko dłużej o nim pomyśle to przypomina mi się stare rosyjskie stwierdzenie że "jeden jest w Moskwie porządny prawnik ale tak naprawdę to i on świnia" (albo jakoś tak, nie pamiętam skąd to pochodzi, może z "Mistrza i Małgorzaty?) Tak czy inaczej był taki przypadek że ktoś zostawił pod drzwiami domu dziecka 100 tyś zł, przez tydzień czy dwa nie było wiadomo o kogo chodzi, pisały o tym media a później przyznał się do tej akcji niejaki Budda. Tak więc zrobił sobie niezłą reklamę, pewnie wartą więcej niż 100 tyś PLN, ale i tak lepsze to niż całkowita bierność pozostałej bandy zwącej sama siebie elitą.
Co można rzec na koniec? Powtórzę - szanujmy się i weźmy się do pracy. Nikt za nas tego nie zrobi. Musimy myśleć o sobie i o swoim otoczeniu jak o najlepszym i jedynym co mamy w swoim życiu. Że nie jest najlepsze? To zrobimy tak że będzie. Krok po kroku, dzień za dniem, jak kropla drążąca skałę, jak żona dręcząca męża o remont, jak dziecko męczące ojca o wyjście na lody, jak mąż męczący żonę o... zresztą nie ważne. Wiecie o co chodzi, zmiany są możliwe, nawet te na lepsze, jak mawiał klasyk. I wierzę w to że my tych zmian dokonamy.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo