Czy można powiedzieć coś nowego na temat nielegalnej imigracji? Wydaje się że każdy wyrobił sobie już zdanie na ten temat, a każdy argument w jedną i w drugą stronę został już przedstawiony. No cóż... jeśli tak sądzicie to potrzymajcie mi piwo (bezalkoholowe! :) :)).
Przytoczmy więc argumenty które już padły w dyskusji. Przeciwnicy zwracają uwagę na to że nielegalne przekraczanie granicy to przestępstwo a państwo które nie kontroluje przepływów, obojętnie ludzi czy towarów, nie jest państwem poważnym. Oczywiście nie mówimy tu o przepływach wewnątrzunijnych bo na te się zgodziliśmy, służyło to nam i pewnie jeszcze dalej służy i w normalnych warunkach te przepływy powinny być bezpieczne. Dalej. Napływ ludzi, nawet legalny, z obcych kulturowo krajów rodzi problemy po przekroczeniu pewnej liczby tych ludzi. Tworzą oni wtedy zamknięte społeczności, swego rodzaju enklawy, strefy nogo w których obowiązuje inne prawo i inne zasady niż w reszcie kraju. Wiemy o co chodzi. Dalej. Sygnalizuje się niską chęć niektórych grup imigrantów do pracy, raczej nastawionych na branie od opiekuńczych państw socjalnych benefitów niż na pracę w imię wspólnego dobra państw obywatelami których nawet się nie czują. Co jeszcze? Zwiększona przestępczość zorganizowana - oczywiście. Gwałty, rozboje, kradzieże - wiadomo. Nawet napływ chorób niespotykanych już dzięki szczepieniom od dziesięcioleci w Europie, nie wydaje się być wyssaną z palca opowieścią. A co po drugiej stronie barykady? Jakie są argumenty za? Leżąca demografia, potrzeba pracowników, otwarcie na los biednych ludzi, chrześcijańskie miłosierdzie, wiara w to że każdy ma prawo do życia w bogatym kraju - no właśnie... I to jest argument który od zawsze w tej dyskusji wydaje mi się wątpliwy a który można łatwo obrócić w drugą stronę.
"Ludzie mają prawo do życia w bogatych krajach, nie jest ich winą że urodzili się w kraju biednym". Naprawdę? - To po kolei. Można się chyba zgodzić z twierdzeniem że kiedyś wszystkie kraje były biedne - przynajmniej jeśli chodzi o poziom życia zwykłego obywatela. Tylko jakimś cudem jedne z nich stały się bogate a inne nie. Jedne z nich podjęły trud, wysiłek, pracę, zaangażowanie intelektualne, nierzadko toczyły wojny o to żeby codziennym trudem, wyrzeczeniami, krok po kroku, dzień za dniem, wysiłkiem wielu pokoleń osiągnąć dobrobyt. Istnieje teoria że czynnikiem dyscyplinującym jest również trudny północny klimat, w tym twierdzeniu wydaje się również być coś na rzeczy. W każdym razie, inni tego wysiłku nie podjęli.
Weźmy za przykład Polskę. Jest rok 1990. W Polsce panuje bieda. Wszystkie instytucje państwa są w rozsypce, o prywatnych nawet nie ma co marzyć. Co robią Polacy? Zapieprzają żeby poprawić swój los. Pracują za głodowe pensje w Polsce, wyjeżdżają do pracy za granicę i przywożą tu pieniądze, kształcą się, remontują, naprawiają, kombinują, handlują na bazarach, uprawiają warzywa w przydomowych ogródkach albo działkach, w zaimprowizowanych ze stodoły albo garażu warsztatach naprawiają stare graty którymi zmuszeni są jeździć. A później szkolą się, zdobywają coraz lepszą pracę, coraz to lepsze kontakty na zachodzie, uczą się języków, zakładają firmy, awansują w firmach itd. itp. A wszystko to może i przy ciągłym narzekaniu, ale też i z jaką radością życia, z wiarą że będzie lepiej, w ciągłym ruchu, jak w ulu, było życie był czas i na ogniska, grille, imprezy, wesela, miłość, śmiech, wychowanie dzieci, podróże rodzinne pociągiem... Nie jedna, już teraz dorosła, osoba w Polsce lepiej wspomina ten czas jak ojciec z matką wzięli się za remont w domu w czasie wakacji, albo malowanie, albo jakąś dobudówkę robili czy adaptację czegoś, albo garaż albo coś podobnego, lepiej to wspomina niż dzisiejsze wakacje all inclusive w kraju gdzieś bliżej równika. Wielu, wiele wspomni jak ojciec z "wujkami" siadali wieczorem po ciężkim dniu pracy, przy piwku albo i czymś mocniejszym, przy kiełbasce z grilla albo kolacji zrobionej przez mamę i opowiadali o swoich młodych latach, jak omawiali pracę którą tego dnia wykonali, jak snuli plany na przyszłość. A te mamy które gotowały obiady dla ekipy, starały się żeby domu już całkiem nie pochłoną chaos, a dzieci żeby broń Boże nie chodziły głodne dłużej niż pięć minut i nie dawały im zapomnieć że ich surowa miłość nie ma granic... I niech mi ktoś powie że to był zły czas. Tak, wiem, to był biedny czas. Ale było życie, nie byliśmy "grobami pobielanymi".
Jak to się ma do imigracji zapytacie? Chyba już sami się wiecie.
To że ktoś urodził się w biednym kraju nie oznacza że jest skazany na bezwartościowe, beznadziejne, złe życie. Bo życie to coś więcej niż tylko wygodne zadbanie o swoje potrzeby, ciepłe mieszkanie i pełny brzuch, popkulturowy film w kinie i przekonanie o swojej wyższości bo ma się słuszne poglądy. Ludzie potrzebują walczyć o coś, marzyć, sięgać wyżej, dalej, lepiej. Chrześcijaństwo nauczyło nas dźwigać swoje obowiązki, mieć swoją odpowiedzialność. Dlatego za cholerę nie mogę zrozumieć co jest złego w życiu które ktoś poświęca na walkę o lepszy los swojej rodziny, społeczności, kraju. Nawet więcej, beznadziejne to jest życie z zasiłku w obcym dla siebie miejscu bez utożsamiania się z tym miejscem, jego historią, tradycją i wartościami.
Oglądałem kiedyś film dokumentalny o Senegalu, nie pomnę niestety teraz tytułu, w którym ku mojemu zaskoczeniu, pokazana była grupa młodych Senegalczyków mieszkająca w ich wielkim mieście, być może w stolicy - nie pamiętam, i którzy z pasją opowiadali że kochają swoją ojczyznę i chcą go zmieniać na lepsze. Nie wypowiadają się też najlepiej o tych którzy wyjechali z ich kraju do Francji. Z prawdziwym zainteresowaniem i szacunkiem dla tych młodych ludzi obejrzałem ten film. To wszystko razem wiąże się w jakiś sposób z patriotyzmem. Dlaczego mam szanować swoją ojczyznę, przecież to zupełny przypadek że urodziłem się w tym akurat kraju - powiadają lewoskrzydłowi w naszym i innych społeczeństwach. Nie wiemy jak to się dzieje że pojawia się świadomość, nie było człowieka, rodzi się i nagle jest - nowa osoba. Kto o tym decyduje i dlaczego? Ktoś powie że nic o tym nie decyduje. Chrześcijanie, do których jako słaby i grzeszny wyznawca Chrystusa się zaliczam, powiedzą że Bóg a i tak nie zmienia to faktu że dalej nie wiemy jak i dlaczego to się dzieje. W każdym razie tym wszystkim którzy twierdzą że to przypadek nie przeszkadza, jak przypuszczam, szanować (jeśli jest za co) swoich rodziców, przyjmować ich wartości i materialne dobra. I dobrze. Tylko dlaczego to zjawisko w skali pojedynczej rodziny jest ok, a w skali pomnożonej przez setki tysięcy, miliony rodzin już nie? "Czcij ojca swego i matkę swoją" - czy będzie nadużyciem twierdzenie że ojcem i matką w większej, ogólniejszej, szerszej skali jest nasze społeczeństwo, państwo, ojczyzna? Myślę że nie, że służenie swojej ojczyźnie i dbanie o nią jest wartością samą w sobie i jest jak najbardziej godne szacunku, natomiast przeprowadzka do innego kraju... no nie wiem, trochę to słabe z tego punktu widzenia. Jeśli jednak już to robisz to siedź cicho, dziękuj za to że cię ten obcy kraj przyjął, przyjmij te wartości które są ważne dla tego kraju i staraj się zasłużyć i zapracować na szacunek tubylców.
No chyba że masz lewackie wartości, to wtedy jedz, wydalaj, śpij i frustruj się coraz bardziej że twoje życie nie ma sensu.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo