Moim zdaniem spór zbiorowy związków zawodowych nauczycieli z rządem to wewnętrzny spór edukacyjnej mafii, która obrabia obywateli. Jakkolwiek by się ten spór nie skończył, to obywatele na tym stracą. Z jednym wyjątkiem: obywatele zyskaliby, gdyby ustanowić konstytucyjny rozdział edukacji od państwa. Póki tego rozdziału nie ma, póki edukacją zajmuje się państwo, póki nauczyciele są państwowymi urzędnikami opłacanymi z budżetu, póty ten system będzie patologiczny. Na wszelki wypadek przypominam, że samorządy to też element państwa.
Nie popieram strajku nauczycieli - bo nie popieram w ogóle jakichkolwiek strajków budżetówki. Z zasady zarobki urzędników powinny wynikać z odgórnej tabelki płac, które ustanowi rząd. Tu nie ma miejsca na wolny rynek, czy jakieś pertraktacje. Każdy przed zatrudnieniem się jako urzędnik widzi te tabelki, widzi jaką ma drogę awansu i albo się decyduje, albo szuka innej pracy na wolnym rynku. A rząd powinien tak te tabelki uregulować, by znaleźli się chętni do obstawienia wszelkich stanowisk urzędniczych. Urzędnik, który zastrajkuje powinien być natychmiast zwalniany.
To prawda, że płace nauczycieli są niskie, że to zawód spauperyzowany, że nauczyciele mają trudno. W takim stanie rzeczy powinni walczyć o uwolnienie się od państwa, o urynkowienie tego zawodu. Nie ma żadnych powodów by szkolnictwem zajmowało się państwo. Są filozoficzne spory, czy państwo powinno zajmować się pomocą socjalną, czy nie. Lewica uważa, że pomoc socjalna to podstawowa rola państwa. Ale nawet z tej lewicowej perspektywy nie ma żadnych powodów, by państwo bezpośrednio zajmowało się nauczaniem.
W państwie rządzonym przez socjalną lewicę edukacja też mogłaby być wolnorynkowa. Państwo opiekuńcze mogłoby po prostu opłacać naukę wszystkim dzieciom – albo płacąc zasiłki, albo dając bon oświatowy. Nie musi w tym celu tworzyć państwowych urzędów zwanych szkołami i zatrudniać nauczycieli jako państwowych urzędników. Śmiało szkoły mogą być prywatne, tak jak wszystko inne. Wtedy lepsi nauczyciele zarabialiby więcej, a gorsi mniej, tak jak jest z każdym pracownikiem w prywatnej firmie.
Gdyby cały budżet państwa przeznaczony na edukację rozdzielić na uczniów po równo, to starczyłoby to spokojnie na około 1500 zł czesnego miesięcznie. A tymczasem średnie czesne w prywatnych szkołach wynosi dziś od 500 zł do 900 zł. Są oczywiście też szkoły droższe. Więc ludzie mają pieniądze na edukację. Jeśli są szkoły, w których czesne wynosi 500 zł i nauczyciele są w nich zadowoleni, nie strajkują, to spokojnie wszystkich dzisiejszych nauczycieli szkół publicznych zadowoliłyby szkoły, gdzie czesne wynosiłoby 1000 zł miesięcznie. A tyle mógłby dostać każdy uczeń w Polsce w postaci bonu oświatowego.
Widać więc, że jest potencjał na to, by wszyscy nauczyciele z budżetówki zarabiali kilka razy więcej. Tylko trzeba oddzielić edukację od państwa, bo państwo wszystko marnotrawi. Potrzeba nam wolnego rynku w szkolnictwie. Dlaczego więc nauczyciele zamiast masowo głosować na partię, która przeprowadzi prywatyzację szkolnictwa i wprowadzi bon oświatowy – na przykład partie Konfederacji – wolą strajkować, co utrwala patologie?
Grzegorz GPS Świderski
PS. Notki powiązane:
Rozdział od państwa <- poprzednia notka
następna notka -> Nauka czytania
Tagi: gps65, państwo, edukacja, szkolnictwo, bon oświatowy, prywatyzacja.
Bloger, żeglarz, informatyk, trajkkarz, sarmatolibertarianin, futurysta AI. Myślę, polemizuję, argumentuję, politykuję, filozofuję, łapówki przyjmuję: suppi.pl/gps65
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo