Rozgorzał bardzo ciekawy dyskurs transblogowy na Salonie24 w kwestii klapsów. Oto notki, które bądź napisałem, bądź zauważyłem i wziąłem udział w dyskusji:
Dyskusje te próbują wyrwać się z klapsów, ale ciągle klapsy je ograniczają. Więc dajmy klapsa klapsom, czyli je olejmy. Bo dawanie klapsów to olewanie problemów. Rozważmy problemy ważniejsze.
***
Muka <- poprzedni odcinek serii
następny odcinek serii -> Kary i nagrody w wychowywaniu dzieci
***
Otóż zwolennicy klapsów uogólniają ten problem na krytykę wychowywania bezstresowego - a przeciwnicy klapsów popierają takie wychowanie. Zwolennicy klapsów akceptują wywoływanie w dzieciach strasu. Wszystko jedno czy wywołamy stres biciem, symulowaniem bicia, gestami czy inną presją psychiczną - jest to jakoby dobre, bo przeciwne do jakoby złego wychowania bezstresowego.
Klapsowcy zażarcie bronią stresu. Tłumaczą, że jest on konieczny, nieusuwalny, że stresując dziecko, przygotowują je do stresującego życia.
W toczącym się dyskursie nie chodzi o klapsy. Strony tego sporu to stresowcy i bezstresowcy. Same klapsy to mały pikuś - w istocie klapsowiec to najczęściej stresowiec. Taki stresowiec uważa, że wiele patologii wynika z bezstresowego wychowania, choć nikt nigdy tego naukowo nie uzasadnił. On uważa, że przestępcy byli w domu wychowywani bezstresowo. Daje klapsy, bo uważa stresowanie dziecka za dobrą metodę wychowawczą. A jak mu zabronią klapsów, to będzie dzieci stresował presją psychiczną.
Stres sam w sobie nie jest zły. To hormonalna reakcja organizmu na sytuację zagrożenia pomagająca w prawidłowej reakcji fizycznej. Atakuje nas tygrys - więc wydzielają się nam hormony, które wspierają zdolność do lepszej fizycznej reakcji - ucieczki lub walki.
Stres jest zły, gdy jest długotrwały, albo gdy nie zostanie odpowiednio odreagowany. Hormony stresowe są toksyczne - gdy wydzielają się systematycznie i nie są spalane.
Stres jest nieunikniony, bo nieunikniony jest atak tygrysa, albo wypadek drogowy, albo opieprz od szefa, albo przegranie meczu, albo zruganie przez podrywaną zołzę, albo burza, cyklon czy noc polarna.
Przy wychowywaniu dziecka stresów nie unikniemy, bo ich w ogóle w życiu nie unikniemy. Możemy uniknąć ataku tygrysa w tropikach wyjeżdżając za koło podbiegunowe, ale wtedy nie unikniemy nocy polarnej.
Więc musimy sobie ze stresem radzić - unikać jego długotrwałości i odpowiednio odreagowywać. A gdy mamy dziecko, to powinniśmy antystresowe techniki poznać koniecznie - by dziecku pomóc.
Bo głównym celem procesu wychowania jest doprowadzenie dziecka do samodzielności. Należy je nauczyć wielu umiejętności. W tym jak sobie radzić ze stresem.
Wychowanie dziecka powinno być bezstresowe!!!
Długotrwałość stresu powinniśmy likwidować przede wszystkim rozpoznając jego źródło i je albo likwidować, albo obchodzić. Gdy nas szef ciągle stresuje, to powinniśmy zostać jego szefem, albo się zwolnić pracy, albo inaczej spowodować zmianę stresującego szefa. Nie ma sensu tkwić w toksycznym związku.
Odreagowywać na stres powinniśmy zawsze wysiłkiem fizycznym. Stres jest naturalny, biologiczny. No to i reakcja powinna być fizyczna, biologiczna. Po każdym opieprzu od szefa powinniśmy przebiec dziesięć kilometrów, albo wykonać sto przysiadów, czy zagrać dwie godziny w squasha’a.
Najgorszy, najbardziej fizycznie degenerujący wychowawca to taki, który bije linijką w rękę, daje klapsy, każe klęczeć na grochu, czy stać w kącie. Dobry wychowawca każe robić przysiady, pompki, poleca biec do drzewa na horyzoncie i z powrotem.
Bicie hormonalnie nie jest szkodliwe, gdy jest walką, gdy walczą równi sobie, gdy się biją długo. Jeden drugiego może w walce zabić, uszkodzić mu fizycznie ciało, może doprowadzić do fizycznego kalectwa. Wywołuje widoczne szkody. Nie powinno się tego robić bliźniemu.
Ale gdy silniejszy bije słabszego, gdy go pokonuje jednym ciosem, to mu zaszkodzi chemicznie. Uszkadza mu mózg. Poniża go. Wywołuje szkody niewidoczne. Tego tym bardziej nie powinno się robić bliźniemu, a już na pewno nie swojemu dziecku.
To co powyżej napisałem, to prawda naukowa, obiektywna, oparta na rzetelnych badaniach. Moje osobiste doświadczenia oczywiście nie mają kompletnie znaczenia w rozważanych kwestiach, nie są żadnym empirycznym dowodem uzasadniającym moje tezy - bo empiryczny dowód musi być przeprowadzony przy użyciu skomplikowanej metodologii naukowej.
Ale Wam o moim życiu opowiem.
Otóż wspólnie z żoną wychowujemy dwójkę dzieci, które dziś są już dorosłe: chłopczyka i dziewczynkę. Każde z nas robi to na swój sposób, ale się uzupełniamy. Oboje z żoną mieliśmy rodziców, którzy nas wychowywali, i podobnie byli wychowawczym duetem składającym się z chłopczyka i dziewczynki. Więc wiem jak mnie wychowuje chłopczyk, czyli mój ojciec, i jak ja wychowuje chłopczyka, czyli mojego syna - wiem, jak mnie wychowuje dziewczynka, czyli moja matka, i jak ja wychowuję dziewczynkę, czyli moją córkę. Wiem jak dziewczynka, czyli moja żona, wychowuje dziewczynkę, czyli moją córkę, i jak dziewczynka, czyli moja żona, wychowuje chłopczyka, czyli mojego syna. Piszę w czasie teraźniejszym, bo wszyscy wymienieni ciągle żyją i my się nawzajem cały czas wychowujemy.
Stali bywalcy mojego bloga o tym wiedzą, bo poświęciłem dzieciom kilka notek. I jak zechcą, to się każdego z nas mogą spytać o stosunek do omawianej treści. Nie jesteśmy anonimowi. Tylko zaznaczam: nauczyłem dzieci jak unikać głupków, chamów i internetowe mendy.
Ale powiem więcej: mam wielu znajomych, którzy też wychowują i są wychowywani. I potrafię to wszystko skonfrontować z naukowymi opracowaniami zawodowych pedagogów. Ale to żaden argument.
Powiem jeszcze więcej: wychowywanie nie idzie tylko od antenata do descendenta, ale działa też odwrotnie - ze zstępnego do wstępnego: syn wychowuje mnie, a córka matkę. Mało tego, to przebiega dowolne kierunki: córka wychowuje babcię, teściowa wujka, świekr stryjenkę, córka brata, kuzyn kuzyna. Bo my się lubimy, przekazujemy sobie swoje doświadczenia, uczymy się nawzajem, pomagamy sobie. We wszystkie kierunki. Nie bijemy się, nie symulujemy bicia, nie klapsujemy sobie.
Jesteśmy partnerami, każdy ma swoją rolę i ją wypełnia tak jak umie. Trochę się stresujemy, ale to tylko w głupich emocjach. Błędów popełniamy co niemiara, ale staramy się je korygować. Uczymy się nawzajem niwelować stresy. Im bardziej się wychowujemy, tym lepiej nam to wychodzi. Maksymalizujemy bezstresowość. Bo się kochamy. Jesteśmy rodziną. I jesteśmy sportowcami. Wierzymy, że Polska wygra.
Grzegorz GPS Świderski
Muka <- poprzednia notka
następna notka -> Kary i nagrody w wychowywaniu dzieci
Tagi: gps65, wychowanie, mąż, żona, dzieci, bicie, klapsy.
Bloger, żeglarz, informatyk, trajkkarz, sarmatolibertarianin, futurysta AI. Myślę, polemizuję, argumentuję, politykuję, filozofuję, łapówki przyjmuję: suppi.pl/gps65
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości