Długo ten problem badałem i przemyśliwałem, ale nie mogłem dojść istoty rzeczy.
Otóż mam żonę i z nią jakoś lepiej się życie układa na łódce, niż w domu. O co chodzi? Dlaczego tak się dzieje?
No i wreszcie dziś wykryłem prawdę! Otóż moja żona strasznie na mnie klnie jak nie zmieniam butów. Włażę buciorami z dworu do salonu i depczę zabłoconym butami dywan. Ona ten dywan kocha, a ja nie cierpię zmieniać butów. Wiadomo - tysiącletni konflikt (od czasu, gdy wyeliminowano klepisko).
A na łódce jest inaczej. Tam też jest podobnie jak w domu: przed wejściem z trapu taka szmatka-wycieraczka. Ale jest kokpit, z którego woda spływa. Więc jak wchodzę, to wycieram buciory, ale ich nie zmieniam. Ona, ta moja żona, (Państwo pozwolą… to moja żona, Zofia) chlusta z wiadra wodą do kokpitu i zanim dojdę do zejściówki, to buty mam czyste. I w nich włażę do środka. I nie ma dywanu. A jak coś jednak wniosę, to spłynie do zęzy, bo wtedy naciskam przycisk pompy zęzowej i ten problem ostatecznie wycieka poza przestrzeń jej percepcji. I ona mnie wtedy kocha.
Ja wiem, że na jachtach brytyjskich jest inaczej, że u nich na morzu zdecydowana większość słodkiej wody w zbiornikach zużywana jest nie do picia, ale do zmywania pokładu. Wiem, że kultura żeglarska wymaga, by przy cumowaniu pośrednim, łódka w łódkę, przechodzić przez inne łajby tak, by zdejmować buty i iść w skarpetkach. Wiem, że pokład tradycyjnie szoruje się specjalnym piaskiem sprowadzonym z Ziemi Świętej.
Ale moja żona to inna kultura. Z chamstwem na łódce potrafi sobie technicznie poradzić, a w domu nie. Na łódce radzi sobie wiadrem i pompą, a w domu klnie. Dlatego uważam, że na wodzie jest lepiej.
A Wy co o tym sądzicie? Gdzie jest lepiej: na wodzie czy na lądzie?
Grzegorz GPS Świderski
Bloger, żeglarz, informatyk, trajkkarz, sarmatolibertarianin, futurysta AI. Myślę, polemizuję, argumentuję, politykuję, filozofuję, łapówki przyjmuję: suppi.pl/gps65
Nowości od blogera