Spróbuję jeszcze raz wytłumaczyć o co mi chodziło w poprzedniej notce. Będę pisał powoli i wyraźnie, tak, by zrozumiał to każdy gimnazjalista.
Otóż ja sobie mieszkam w domu w Gdyni. Mam ubezpieczenie zdrowotne, emerytalne, darmową edukację, chroni mnie firma ochroniarska, detektywistyczna i militarna. Wszystkie te usługi świadczy jedna firma – nazywa się państwo polskie. I dokładnie te same usługi ta sama firma świadczy wszystkim moim sąsiadom, mieszkańcom mojej ulicy, mojego miasta i wszystkich miejsc w promieniu kilkuset kilometrów.
---------------------------------
---------------------------------
Tymczasem tysiące kilometrów ode mnie mieszka sobie ktoś inny w innym domu w Auckland. Też ma ubezpieczenie zdrowotne, emerytalne, darmową edukację, chroni go firma ochroniarska, detektywistyczna i militarna. I też wszystko to świadczy mu jedna firma – nazywa się państwem nowozelandzkim. I ta sama firma obsługuje wszystkich jego sąsiadów.
No i jeśli ja bym chciał sobie wynająć do tych wszystkich usług jego firmę, to muszę przemieścić się te tysiące kilometrów w jego okolicę, kupić sąsiedni dom, uzyskać obywatelstwo i mam to co chciałem. Jest to możliwe. Mogę zmienić usługodawcę. Ale muszę opuścić mój dom i zamieszkać w nowym tysiące kilometrów dalej.
Otóż ja proponuję, by zmienić ten światowy porządek. Wiem, że to trudne, być może niemożliwe. To jest utopia. Ale przypuśćmy, że się tak stanie jak dalej opisuję. Niech sobie nadal będą te państwa jakie są, niech sobie nadal świadczą te swoje usługi jakie świadczą, niech mają te same prawa, ten sam rząd, te same legislatury i wszelkie instytucje. Tylko, że gdy ja zechcę zmienić usługodawcę z państwa polskiego na państwo nowozelandzkie to nie muszę się przemieszczać, tylko po prostu przyłączę moją działkę w Gdyni do Nowej Zelandii. Proponuję by było to prawnie możliwe, dozwolone i łatwe do przeprowadzenia. W ten sposób bez zmiany miejsca zamieszkania uzyskam nowozelandzkie obywatelstwo a za tym wszelkie usługi jakie świadczy Nowa Zelandia.
Gdy to będzie masowe, to oni będą mieć w Gdyni filie wszystkich swoich instytucji, tak jak większość korporacji ma file w większości państw i w większych miastach. Większość formalizmów da się załatwić przez Internet. Więc będzie tak, że na jednej ulicy będą domy i działki należące na przemian do różnych państw: do Polski, Niemiec, Australii, Francji, Nowej Zelandii, Litwy, USA, Szwecji etc. Jedni sąsiedzi będą przechodzić na emeryturę w wieku 60 lat, inni w wieku 67 lat, inni w wieku 65 lat – tak jak w ich państwach. Będą się leczyć w lokalnych szpitalach, które będą miały podpisane umowy z ich kasami chorych w ich państwach. U siebie będą przestrzegać przepisów BHP zdefiniowanych przez ich parlament etc. Ale oczywiście będzie też obowiązywać lokalny regulamin ulicy – na przykład cisza nocna, czy zakaz wypuszczania trujących gazów.
Przeciwnicy tej koncepcji nie krytykują trudności osiągnięcia tego stanu. Argumentują, że nawet jeśli taki stan uda się uzyskać, to będzie on powodował zwielokrotnienie konfliktów między ludźmi, zwielokrotnienie komplikacji prawnych związanych z rozwiązywanie tych konfliktów i nawet jeśli uda się rozwiązać konflikty sądowo, to będzie wielokrotnie trudniej wyegzekwować prawo. Bo za każdym będzie stał inny aparat przemocy. Jeden sąsiad okradnie drugiego, firma detektywistyczna ofiary wykryje sprawcę, jego sąd orzeknie winę, ale nie da się uzyskać odszkodowania, bo przestępcę będzie chronić silniejsza firma.
No to ja ripostuję: mój pomysł nie jest całkowitą utopią, nie jest teorią, bo to już w praktyce w podobny sposób działa. Po morzu mogą obok siebie płynąć statki na przemian: polski, niemiecki, australijski, francuski, nowozelandzki, litewski, amerykański, szwedzki etc. Każdy załogant będzie ubezpieczony w innej firmie, będzie przechodził na emeryturę w innym wieku, będzie chroniony przez inne firmy ochroniarskie, detektywistyczne i militarne. W porcie też tak będzie.
Po emigracji do Nowej Zelandii i uzyskaniu obywatelstwa zamiast kupić dom mogę kupić jacht. I tym jachtem wrócić do Gdyni. I zatrudnić się na statku nowozelandzkim stojącym w Gdańsku. I mogę sobie pływać po Bałtyku gdzie chcę. Będę podlegał większości regulacji jakie są w Nowej Zelandii. Dostanę ich emeryturę po ukończeniu ich wieku uprawniającego do uzyskania jej. A gdy się zatrudnię na amerykańskim statku stojącym w Gdyni i na nim kogoś zamorduję, to będzie mi grozić kara śmierci. A do teatrów i kin będę chodził w Gdyni. A obok mnie będzie tysiące jachtów z setek innych państw, a ich załoganci będą podlegać innym przepisom BHP na swoich statkach. Albo nie – nie na Bałtyku, ale na Morzu Śródziemnym. Tam tak jest naprawdę – towarzystwo jest międzynarodowe w większości marin.
No i nie ma więcej konfliktów na morzu i w portach niż w lasach i w miastach. Jak nowozelandzki żeglarz okradnie polskiego kajakarza na Morzu Śródziemnym, albo w porcie w pubie na Majorce, to nie jest trudniej ten problem rozwiązać, niż gdy Polak okradnie Polaka w Warszawie. Jeśli państwa potrafią stworzyć porozumienia pozwalające rozwiązywać konflikty między ich obywatelami na morzach i oceanach, w portach i marinach, między statkami przemieszczającymi się naprzemiennie, a nawet gdy jedni drugich odwiedzają turystycznie na lądzie, to równie dobrze rozwiążą te problemy gdy terytoria tych państw będą wzajemnie wymieszanymi enklawami.
Ta moja wizja nie jest niemożliwa fizycznie, psychicznie, kulturowo, cywilizacyjnie czy w jakikolwiek inny sposób. Ta wizja jest niemożliwa tylko dlatego, że większość ludzi nie jest w stanie jej sobie wyobrazić i w nią uwierzyć. No to pomagam tej wyobraźni wskazując morza i porty.
Dziś realizuje się utopie odwrotną – miesza się ze sobą w jednym miejscu, w jednym mieście, w jednej dzielnicy, ludzi różnych kultur, różnych języków, różnej mentalności, różnej narodowości, różnej religii, różnej cywilizacji. To powoduje multiplikowanie konfliktów! To wywoła wkrótce krwawe wojny domowe. Ja proponuję by spójne terytoria nadal zamieszkiwali spójnie kulturowo i cywilizacyjnie ludzie, proponuję by to nie ludzie emigrowali ze swoich miejsc do innych państw, ale by państwa emigrowały do nich. Proponuję by to nie państwa przyjmowały ludzi, lub im odmawiały przyjęcia, ale by ludzie nie ruszając się z miejsca przenosili się z państwa do państwa. By wybrać zdecydowaną większość usług i towarów nie muszę zmieniać miejsca zamieszkania. No to usługi państwa też takie być powinny!
Można dyskutować czy nie ruszając się z miejsca da się wybierać usługi militarne. To jest być może utopia. Można podważać sens urynkowienie usług detektywistycznych czy ochroniarskich. Ale nie sposób sensownie uzasadnić, że usługi ubezpieczeniowe, usługi edukacyjne, zdrowotne, rozrywkowe, kulturalne muszą być świadczone przez jedną firmę mającą terytorialny monopol. Jeśli usługi hydrauliczne, szewskie, warzywnicze, krawieckie, naprawcze, dostarczanie chleba, mięsa i masła etc. mogą być świadczone przez firmy będące terytorialnymi enklawami, to tak może działać każda firma. A państwo to firma, to zwykły usługodawca.
Nie widzę żadnych przeszkód by państwo składało się z wielu enklaw, tak jak to było z dawnymi polskimi ordynacjami rodowymi. Pod względem militarnym byłoby na pewno o wiele bezpieczniej. Te enklawy nie tylko byłyby bezpieczniejsze między sobą, ale stanowiłyby wspólnie silniejszy obszar niż zewnętrzne państwa spójne terytorialnie. Tak jak każda korporacja, która ma filie w większości miast świata jest silniejsza, bogatsza, bardziej wpływowa niż każdy lokalny monopolista.
Grzegorz GPS Świderski
PS. A tu przykład jak taki system wymieszanych enklaw i eksklaw działa w praktyce na lądzie na granicy holendersko-belgijskiej:
Baarle-Nassau/Baarle-Hertog
Bloger, żeglarz, informatyk, trajkkarz, sarmatolibertarianin, futurysta AI. Myślę, polemizuję, argumentuję, politykuję, filozofuję, łapówki przyjmuję: suppi.pl/gps65
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo