Niektórzy teoretycy państwa twierdzą, że państwo to jest wspólnota celów. Państwo powstaje wokół wspólnych zamierzeń. Chodzi o cele dużej grupy ludzi. Na przykład narodu. Te cele bywają nazywane racją stanu. No i największym problemem tych teoretyków jest rozpoznanie, albo skonstruowanie, metody pozwalającej tym wielu osobom tę rację stanu zdefiniować i zrealizować. Uważa się, że nie udało się znaleźć dobrej metody, ale spośród wszystkich złych najlepsza jest demokracja.
Być może nie ma lepszej metody niż demokracja by te cele realizować. Ale czy na pewno nie ma lepszej metody by te cele rozpoznawać i definiować? Czy na pewno nie ma lepszej metody by rozpoznać, że pewne cele wcale nie muszą być realizowane koniecznie przez wszystkich obywateli państwa w jednolity sposób? Moim zdaniem jest. Ta metoda to wolny rynek.
Dzisiejsze demokratyczne państwa realizują cele, których nie ma potrzeby realizować w sposób totalny, centralny, odgórny, państwowy, przymusowy. Po co mają osiągać jakikolwiek wspólny cel ci, którzy chcą się zabezpieczać na starość inwestując w obligacje, z tymi, którzy chcą inwestować w akcje, z tymi, którzy chcą inwestować w dzieci, z tymi którzy chcą inwestować w nieruchomości, z tymi, którzy chcą inwestować w wiedzę, z tymi, którzy chcą inwestować w złoto? Po co mają się oni wszyscy jednoczyć i tworzyć wspólnotę inwestującą w celach zabezpieczanie się na starość wspólnie, jakoś kompromisowo, w jakiś ZUS, OFE, NFI czy inny wspólny fundusz? Po co ich cele na siłę uwspólniać?
Ja rozumiem wspólny cel jakim jest ogólnie pojęta wspólnota kulturowa, której trzeba bronić razem. A zatem chodzi o wspólne zasady cywilizacyjne. Wszyscy wyznawcy wspólnych reguł ogólnych powinni się zjednoczyć i ich bronić. Ale po cholerę mieszać do tego jakiś jednolity system emerytalny, jakiś wspólny system edukacyjny, wspólną politykę zdrowotną, wspólne banki, media, fabryki czy może nawet wspólne żony?
Dlaczego wspólne nie mogłyby być tylko zasady cywilizacyjne, prawa rozwiązujące konflikty, reguły sprawiedliwości itp... - a sposoby oszczędzania na starość, leczenia się, uczenia, pracowania, posiadania własności, publikowania swoich myśli, dysponowania owocami własnej pracy itp... nie mogłyby być indywidualne, prywatne, takie, że każdy sam o nich zdecyduje? Albo zdecyduje o nich w małych wspólnotach zorganizowanych oddolnie, dobrowolnie?
Po co ustać coś wspólnie, co każdy może sobie sam ustalić i z nikim nie wejdzie w konflikt ustalając to sobie samodzielnie, oddzielnie, inaczej? Nie lepiej ogłosić jakiś sposób realizowania jakiegoś celu i po prostu zebrać tych, którzy to akceptują i dobrowolnie to zechcą realizować? A kto nie chce, niech sobie realizuje inaczej.
Problemem nie jest to jakim sposobem decydujemy o dobru wspólnym - problem w tym co do tego dobra wspólnego włączamy. Zakres dobra wspólnego jest ważny. Gdy do tego dobra wrzucimy zbyt dużo, to zawsze na tym stracimy, bo je rozcieńczymy, rozmyjemy, uśrednimy. Więc lepiej będzie jak każdy sam wrzuci coś do tego dobra, sam się przyłączy i sam skorzysta. A kto nie chce, niech sobie żyje w spokoju - po co go zmuszać przemocą do partycypacji w dobru wspólnym obejmującym wszystkie dziedziny życia całego narodu?
Oczywistym jest, że samodzielnie człowiek mało co osiągnie. Często można, a nawet trzeba, organizować się we wspólnoty, społeczności, kolektywy, spółdzielnie, spółki – różnej wielkości. Oczywiście, że sensowne jest, gdy jedni ludzie utworzą wspólnotę inwestującą w obligacje, inni będą wspólnie inwestować w akcje, inni w dzieci, inni w nieruchomości, inni w wiedzę, a jeszcze inni będą inwestować wspólnie w złoto, a nie każdy osobno. Sami sobie odpowiednie wspólnoty stworzą. Utworzy się kilka wspólnot liczących być może tysiące, a może nawet milion członków. To rozumiem, to ma sens.
Ale po co ich wszystkich na siłę, stosując państwową przemoc i prawo publiczne, zrzeszać w jedną wielką narodową wspólnotę oszczędzających na starość w jednolity, wspólnie ustalony sposób? Po co oni mieliby wypracować w jakichś pertraktacjach wspólny kompromis i stworzyć jeden ogromny system, taki sam dla wszystkich, zabezpieczania się na starość? Po co zmuszać wszystkich do płacenia jednolitej składki, którą wspólny zarząd zainwestuje, jeśli każda wspólnota uważa, że inne inwestycje są słuszne? Dlaczego tego kto uważa, że tylko inwestycja w dzieci, albo w wiedzę, albo w nieruchomości ma sens, zmuszać do inwestowania w akcje albo obligacje? Po co w tych sprawach szukać kompromisu?
To jest właśnie problem totalnej demokracji. Tworzy się odgórną, przymusową wspólnotę, która musi wypracować wspólne cele we wszystkich dziedzinach. To jest kompletnie bez sensu! To ludzie sami muszą się organizować wokół celów, a nie narzucać odgórnie na dużą grupę cel i kazać im wypracować kompromis przy pomocy jakichś procedur demokratycznych. Dywersyfikacja to podstawa wszystkich ludzkich działań obciążonych ryzykiem. Państwo likwidując tę dywersyfikację, tworząc przemocą jednolity, totalny system tworzy duże ryzyko totalnego krachu. Takie głupie demokratyczne państwo trzeba jak najszybciej obalić, bo jego naturalny, nieuchronny upadek będzie nas bardzo drogo kosztować!
Grzegorz GPS Świderski
Bloger, żeglarz, informatyk, trajkkarz, sarmatolibertarianin, futurysta AI. Myślę, polemizuję, argumentuję, politykuję, filozofuję, łapówki przyjmuję: suppi.pl/gps65
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo