Kiedyś zaproponowałem kompromis w sporze między liberałami a socjaldemokratami w kwestii obowiązku szkolnego. Propozycja była taka: Kompromis w kwestii obowiązku szkolnego. Nie spotkało się to wtedy z przychylnym przyjęciem – większość komentujących woli obecny totalitarny zamordyzm i socjalizm w edukacji. No to mam inną propozycję – tym razem demokratyczną.
Obecnie w Polsce jest tak, że wszelkie kwestie edukacyjne to kwestie polityczne – programy edukacyjne, szkoły, uczelnie tworzy, definiuje, koncesjonuje, finansuje państwo na szczeblu centralnym i zmusza wszystkich przemocą by posyłali dzieci do tych szkół.
Ale państwo teoretycznie jest demokratyczne – czyli obywatele mają formalnie wpływ na to, kto będzie całą edukacją zarządzał. Jeśli komuś się nie podoba obecny stan edukacji, obecne sposoby zarządzania, czy finansowania, obecne programy edukacyjne, może zagłosować na inne partie niż te, które rządzą - te inne partie mogą wygrać wybory, powołać nowy rząd, który mianuje nowego ministra edukacji, a ten zmieni wszystko tak jak chce nowa większość obywateli.
Czyli jeśli jest np. partia, która ma 30% poparcia, a nie zdobędzie większości pozwalającej rządzić, to jej koncepcje edukacyjne będą wstrzymane i trzeba czekać, aż uzyska większe poparcie i dopiero potem może wdrożyć swoje pomysły na politykę edukacyjną. Albo musi wypracować jakiś kompromis z inną partią.
Mam propozycję, by nie czekać i nie zmuszać partie do kompromisów. Zamiast urządzać wybory powszechne w kwestii edukacji, łącząc te kwestie z wieloma innymi sprawami takimi jak polityka zdrowotna, międzynarodowa, ubezpieczeniowa, energetyczna, finansowa itd…, proponuję by każdą szkołę z osobna przydzielić jakiejś partii – niech o tym zdecydują rodzice w referendum osobnym w każdej szkole.
A potem rozdzielić budżet państwa przeznaczany na edukacje na partie polityczne w takich proporcjach, w jakich każda szkoła zagłosowała na dana partię i niech każda partia powoła swoje partyjne ministerstwo edukacji (takie samo jakie powołuje gdy wygra wybory i rządzi - z tymi samymi fachowcami, ekspertami, specjalistami, urzędnikami) i to partyjne ministerstwo niech zarządza swoimi szkołami. I co roku urządzać takie referenda w szkole (co będzie bardzo tanie – można to połączyć z wyborami do samorządu szkolnego) i stosownie do wyników rozdzielać budżet.
W ten sposób partia, która ma 30% poparcia w społeczeństwie nie będzie czekać aż zbierze więcej i uda jej się rządzić, nie będzie musiała swojej koncepcji psuć jakimiś kompromistami, ale od razu będzie mogła rządzić w 30% szkół w Polsce.
Kto nie akceptuje mojego pomysłu i dlaczego?
PS. Polecam inne moje notki w tych kwestiach:
Bloger, żeglarz, informatyk, trajkkarz, sarmatolibertarianin, futurysta AI. Myślę, polemizuję, argumentuję, politykuję, filozofuję, łapówki przyjmuję: suppi.pl/gps65
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości