GPS GPS
1681
BLOG

Pogromcy mitów - licencje, kontrole i standardy bezpieczeństwa

GPS GPS Polityka Obserwuj notkę 4
Wielu ludzi uważa, że państwo powinno wydawać licencje, koncesje, określać normy, definiować standardy bezpieczeństwa i ściśle kontrolować wszelkie firmy sprawdzając czy spełniają te państwowe normy i standardy. To jest mit.

10% mózgu <- poprzedni mit

Wszelkie instytucje kontrolne czy certyfikacyjne mogą śmiało być prywatne i mogą ze sobą konkurować. Nie tylko mogą, ale powinny. Różne organizacje konsumenckie wydające prywatne certyfikaty jak najbardziej sobie radzą na wolnym rynku. Nie ma żadnych przeszkód, by było kilkanaście prywatnych sanepidów i by każda restauracja czy bar reklamowała się, że ma (oczywiście płatny) certyfikat, jednego, dwóch czy wszystkich tych sanepidów. A ludzie chętniej korzystaliby z baru, który ma certyfikat firmy, której ufają i dlatego więcej by za to płacili, albo ryzykowaliby korzystając z barów bez certyfikatu, tak jak dziś ryzykują wyjadając ze śmietników.
Dotyczy to tak samo wszelkich licencji - prawo jazdy, patent żeglarski czy licencja pilota to też mogą, i często są, dokumenty wydawane przez firmy, kluby czy organizacje prywatne. Państwo nie jest do tego potrzebne.
W wolnościowym państwie urządzonym na wzór libertariański ludzie będą woleć żywić się w barze certyfikowanym przez dobrą organizację konsumencką i jechać autobusem, którego kierowca ma prawo jazdy wydane przez renomowaną firmę. To oczywiście będzie trochę więcej kosztować (bo firma za certyfikat zapłaci), ale niekoniecznie końcowego użytkownika, bo te firmy z certyfikatami i licencjonowanymi pracownikami będą płacić mniejsze ubezpieczenia.
Ale oczywiście bary nieubezpieczone i niecertyfikowane będą legalne i ludzie będą mogli się w nich żywić i to będzie najtańsze - dokładnie tak jak dziś się mogą żywić u nieubezpieczonej ciotki, do której mają osobiste zaufanie i to jest tańsze niż jakikolwiek bar. Ale gdy nas ciotka otruje, to będzie za to odpowiadać karnie lub cywilnie - i tak samo każdy inny niecertyfikowany i nieubezpieczony bar.
Obecny system certyfikowania i licencjonowania poprzez państwowe monopole nie jest ani lepszy, ani tańszy - a co najważniejsze wielokroć mniej odporny na korupcję.
Taka konkurencja nawet w Polsce jest możliwa i działa w praktyce - np. tak się dzieje u nas z certyfikacją rolnictwa ekologicznego - jest wiele prywatnych firm, które ze sobą konkurują, które wydają płatne certyfikaty rolnikom mającym gospodarstwa ekologiczne.
A nawet jeśli ktoś uzna, że w sprawach jakości żywności można ufać tylko i wyłącznie politykom, to nie ma żadnych przeszkód, by politycy polecali za opłatą firmy konsumenckie, którym ufają, albo wręcz nimi zarządzali - a takich firm, nawet państwowych, mogłoby być wiele. Nie ma żadnego powodu utrzymywać monpoli w kwestiach licencjonowania, koncesjonowania, certyfikowania czy kontrolowania.
Dziś sanepidem pośrednio zarządza polityk wygranej partii. Nie ma żadnych przeszkód, by było tyle sanepidów ile partii i każdym z nich zarządzał prezes danej partii, czy ktoś przez niego mianowany. Wtedy zwolennicy PiS-u jedliby tylko w barach certyfikowanych przez pisowski sanepid, a zwolennicy PO w barach certyfikowanych przez peowski sanepid, a zwolennicy koalicji PO-PiS jedliby we wszystkich tych barach. Nawet taka państwowa konkurencja byłaby tańsza i lepsza niż obecny monopol wymuszony prawem.
Kontrolowanie firm nie jest sprzeczne z wolnym rynkiem - prywatne kontrole prywatnych firm są nagminne na wolnym rynku i nie jest to żaden zamach na wolność. Większość prywatnych firm zleca innym niezależnym prywatnym firmom płatny audyt swoich procedur działania. Wiele prywatnych firm chce i kupuje różne certyfikaty jakości, które wymagają skrupulatne zbadanie tych firm, ich dokumentów, procedur, siedzib itd... To się już dzieje i tego nie trzeba wymyślać. Wolnościowcy to w pełni akceptują. Problemem nie jest to, że są kontrole, czy organizacje kontrolujące - problemem jest państwowy monopol i przymus kontroli.
Grzegorz GPS Świderski
PS1. Tu jest o: kontroli cen.
PS2. A oto co na ten temat pisał Murray N. Rothbard w „Interwencjonizm, czyli władza a rynek” (s. 59-66):

LICENCJE
Licencjom poświęca się mało uwagi; tymczasem są one jednym z najważniejszych (i nabierających coraz większego znaczenia) instrumentów monopolizacji amerykańskiej gospodarki. Licencje wprowadzają ograniczenia podaży pracy i liczby firm w obszarach gospodarki objętych obowiązkiem licencyjnym. Nakładają one szereg reguł i wymogów, które muszą zostać spełnione, aby można było prowadzić określoną działalność. Osobom i firmom, które nie sprostają tym wymaganiom, nie wolno wejść do branży. Nie otrzymają takiego prawa również wtedy, gdy nie zapłacą określonej ceny za otrzymanie licencji. Wysokie opłaty licencyjne stanowią ogromną przeszkodę dla konkurentów dysponujących niskim kapitałem początkowym. Niektóre licencje, takie jak obowiązujące w branżach alkoholowej i taksówkowej w niektórych stanach, wyznaczają absolutny limit liczby firm. Aby wejść do branży, nowa firma musi zakupić licencję od firmy kończącej działalność. Powstający pod wpływem takiego rozwiązania rynek usług charakteryzuje się sztywnością, niewydajnością i brakiem zdolności do adaptacji do zmieniających się potrzeb konsumentów. Istniejący rynek praw licencyjnych wyraźnie pokazuje, jak wielkie obciążenie licencje stanowią dla tych, którzy chcieliby rozpocząć działalność w obszarach nimi objętych. Profesor Machlup wskazuje, że rządowa administracja prawami licencyjnymi pozostaje niemal zawsze w rękach ludzi działających w danej branży i przekonująco porównuje system licencyjny do „samorządnych" cechów działających w średniowieczu. (Machlup, The Political Economy of Monopoly. Zob. także Thomas H. Barber, Where We Ara At (New York: Charles Scribners' Sons 1950), s. 89-93; George J. Stigler, The Theory of Price (New York: Macmillan & Co. 1946), s. 212; i Walter Gelhorn, Individual Freedom and Governmental Restraints (Baton Rouge: Louisiana State University Press 1956), s. 105-151, 194-210).
Firmy działające w pewnych branżach - takich jak transport kolejowy, przewozy lotnicze, itd. - muszą posiadać certyfikaty świadczenia niezbędnych usług użyteczności publicznej (certificates of convenience and necessity). Certyfikaty te funkcjonują podobnie jak licencje, lecz z reguły znacznie trudniej je uzyskać. System ich przyznawania wyklucza potencjalnych konkurentów, obdarzając monopolistycznym przywilejem firmy już istniejące; ponadto nakłada na posiadaczy certyfikatów konieczność wykonywania szczegółowych instrukcji wydawanych przez stosowne komisje. Ponieważ instrukcje te wymuszają działania sprzeczne z tym, czego domaga się rynek, ich nieodmiennym skutkiem jest niewydajność i gorsze zaspokojenie potrzeb konsumentów (Znamiennym przykładem roli, jaką odegrała komisja regulacyjna w usunięciu wydajnej konkurencji, była decyzja Rady Lotnictwa Cywilnego o likwidacji Trans-American Airlines, pomimo doskonałego spełniania przez te linie wymogów bezpieczeństwa. Linie Trans-American były pionierem w obniżaniu opłat za usługi lotnicze. Na temat Rady Lotnictwa Cywilnego można przeczytać w: Sam Peltzman, „CAB: Freedom from Competition", New lndividualist Review, wiosna 1963, s. 16-23.).
Licencje przyznawane pracownikom różnią się od przywilejów monopolistycznych udzielanych biznesom tym, że te ostatnie mogą poskutkować ustaleniem się ceny monopolowej, podczas gdy te pierwsze zawsze prowadzą do ustanowienia ceny restrykcjonistycznej (wykluczającej). Poprzez ograniczenie podaży pewnego rodzaju usług pracy związki zawodowe wymuszają wyższe, restrykcjonistyczne stawki płac. Następuje tu wykluczenie pewnych czynników produkcji z rynku, a ponieważ monopolista nie jest posiadaczem wykluczonych czynników, nie traci żadnego przychodu. Ponieważ licencje zawsze ograniczają wchodzenie nowych podmiotów na rynek, ich skutkiem jest mniejsza podaż i wyższe ceny lub stawki płac. Powodem, dla którego przywilej monopolistyczny przyznany biznesowi nie zawsze prowadzi do wzrostu cen, jest fakt, że biznesy mogą dowolnie zmniejszać lub zwiększać produkcję. Licencjonowanie sklepów spożywczych nie musi koniecznie doprowadzić do spadku całkowitej podaży, gdyż nie stanowi przeszkody dla wzrostu firm, które już posiadają licencje i które mogą zwiększyć sprzedaż, korzystając z ograniczenia konkurencji. Ograniczenia w wejściu na rynek pracy muszą zawsze doprowadzić do spadku podaży danych usług pracy. Licencje lub inne przywileje monopolistyczne dla biznesów mogą więc, lecz nie muszą, doprowadzić do ustanowienia ceny monopolowej, zależnie od elastyczności krzywej popytu. Natomiast licencje przyznawane pracownikom zawsze skutkują wyższymi cenami określonych usług pracy.
STANDARDY JAKOŚCI I BEZPIECZEŃSTWA
Jeden z najpopularniejszych argumentów na poparcie istnienia licencji i innych rodzajów standardów jakości głosi, że rządy muszą „chronić” konsumentów, dbając o to, by sprzedawano im dobra i usługi najwyższej jakości. Oczywiście odpowiedzią na ten argument jest wskazanie, że, „jakość” to pojęcie bardzo elastyczne i względne. O jakości danego produktu decydują konsumenci na drodze wolnych wyborów na rynku. Konsumenci podejmują decyzje zgodnie ze swoimi upodobaniami i zainteresowaniami, uwzględniając cenę, jaką są gotowi zapłacić. Przykładowo, może tak być, że pewna liczba lat poświęconych nauce w pewnego rodzaju szkole pozwala na uzyskanie najwyższych umiejętności medycznych (chociaż trudno pojąć, dlaczego rządy muszą chronić społeczeństwo przed nielicencjonowanymi demonstratorami kremów kosmetycznych lub przed hydraulikami, którzy nie ukończyli college'u lub mają mniej niż dziesięć lat doświadczenia). Lecz zakazując praktykowania medycyny przez osoby, które nie spełniają tych wymogów, rząd szkodzi konsumentom, którzy kupiliby usługi od zdelegalizowanych konkurentów, ochrania „wykwalifikowanych”, lecz mniej produktywnych w wymiarze wartościowym lekarzy przed konkurencją z zewnątrz i zapewnia im wyższe wynagrodzenia. (Trudno uznać za przypadek, że ciągle słyszymy narzekania na „niedobór” lekarzy i nauczycieli, lecz rzadko słychać narzekania na niedobory w zawodach nie objętych licencjami. Na temat licencji w medycynie zob. Milton Friedman, Capitalism and Freedom (Chicago: University of Chicago Press 1963), s. 149-160 [wyd. polskie: Kapitalizm i wolność. Klasyka wolnorynkowej myśli gospodarczej, przeł. B. Sałbut, Gliwice: Wydawnictwo Helion 2008]; Reuben A. Kessel, „Price Discrimination in Medicine", Journal of Law and Economics, październik 1958, s. 20-53.). Konsumenci nie mają możliwości wyboru niższej jakości leczenia mniej poważnych schorzeń za niższą cenę i nie mogą też korzystać z usług lekarzy, którzy uznają inne teorie medyczne niż wykładane w zatwierdzonych przez państwo szkołach.
To, w jakim stopniu owe wymogi służą „ochronie” zdrowia społeczeństwa, a w jakim ograniczeniu konkurencji, można wnioskować z faktu, że udzielanie darmowych porad medycznych bez posiadania licencji rzadko jest uznawane za przestępstwo. Tylko sprzedaż usług medycznych wymaga licencji. Ponieważ darmowa porada medyczna może w równym stopniu, jeśli nie większym, zaszkodzić pacjentowi, widać wyraźnie, że głównym celem regulacji jest ograniczenie konkurencji, a nie ochrona społeczeństwa. (By zapoznać się z doskonałą analizą działania przymusowych standardów jakości w konkretnym przypadku, zob. P.T. Bauer, West African Trade (Cambridge: Cambridge University Press 1954), s. 365-375.)
Inne standardy jakości mają jeszcze bardziej szkodliwe skutki. Ustanawiają rządowe definicje produktów i nakładają na biznesy obowiązek ścisłego przestrzegania specyfikacji zawartych w tych definicjach. Przykładowo rząd definiuje chleb jako produkt o określonym składzie. Ma to być ochrona przed „obniżaniem jakości” produktu, lecz tak naprawdę jest to przeszkoda w jego poprawieniu. Jeśli rząd tworzy definicję produktu, uniemożliwia jego zmianę. Aby zmiana została zaakceptowana przez konsumentów, musi być poprawą, albo samego produktu, albo jego ceny, która ulegnie obniżeniu. Lecz przekonanie biurokracji rządowej o potrzebie zmiany wymogów może zająć wiele czasu, o ile w ogóle się powiedzie. Szkodzi to konkurencji na rynku i blokuje usprawnienia technologiczne (By zapoznać się z analizą skutków funkcjonowania standardów „jakości” na podstawie przykładów, zob. George J. Alexander, Honesty and Competition (Syracuse: Syracuse University Press 1967).). Standardy „jakości”, odbierając konsumentom funkcję decyzyjną w sprawie jakości i przekazując ją arbitralnym ciałom rządowym, usztywniają i monopolizują system gospodarczy.
W wolnej gospodarce byłoby wiele sposobów uzyskania zadośćuczynienia za bezpośrednie szkody lub obniżanie jakości powiązane z oszustwem. Nie ma konieczności istnienia rządowych „standardów” ani armii inspektorów. Jeśli ktoś zakupi sfałszowany produkt żywnościowy, oznacza to, że padł ofiarą oszustwa. Jeśli, przykładowo, A sprzedaje B produkt śniadaniowy, lecz okazuje się, że jest to siano, A popełnił nielegalny akt oszustwa, mówiąc B, że sprzedaje mu żywność, podczas gdy sprzedawał mu siano. Czyn taki byłby uznawany za karalny przez „prawo libertariańskie”, tzn. przez kodeks prawny wolnego społeczeństwa, który zakazywałby agresji przeciwko osobom i ich majątkowi. Kara za oszustwo uwzględniałaby utratę kwoty wydanej na produkt plus odpowiednie odszkodowanie (płacone ofierze, a nie państwu). Zapobieganie sprzedaży oszukańczych produktów nie wymaga istnienia żadnego administratora; jeśli ktoś sprzedaje „chleb”, to produkt ten musi odpowiadać powszechnej definicji chleba uznawanej przez konsumentów, a nie jakiejś arbitralnej specyfikacji. Jednakże, jeśli sprzedawca specyfikuje skład bochenka, podlega sankcjom, jeśli kłamie. Należy podkreślić, że przestępstwem nie jest kłamstwo per se, które stanowi problem moralny nie należący do dziedziny zainteresowania wolnorynkowej agencji ochrony, lecz złamanie umowy - wzięcie czyjejś własności na warunkach sfałszowanej transakcji. Jeśli zaś sfałszowany produkt uszkadza zdrowie nabywcy (na przykład z powodu zawartej tam trucizny), sprzedawca podlega ściganiu za przestępstwo przeciwko osobie nabywcy. (Znakomite omówienie zagadnienia fałszerstw i świadomego zaniżania jakości produktów można znaleźć w: Wordsworth Donisthorpe, Law in a Free State (Lon-don: Macmillan & Co. 1895), s. 132-158.).
Kolejnym rodzajem kontroli jakości jest rzekoma „ochrona” inwestorów. Przykładowo regulacje tworzone przez SEC (Securities and Exchange Commission) zmuszają nowe spółki sprzedające akcje do stosowania się do pewnych reguł, wydawania broszur, itd. Hamuje to rozwój nowych, zwłaszcza małych firm, utrudniając im zdobycie kapitału i rym samym przyznając przywilej monopolistyczny firmom istniejącym. Inwestorom nie wolno angażować się w szczególnie ryzykowne przedsięwzięcia. Regulacje wydawane przez SEC, „prawa chroniące przed oszustwami giełdowymi”, itd., ograniczają dostęp na giełdę nowych firm i uniemożliwiają inwestowanie w ryzykowne, lecz mogące odnieść sukces, przedsięwzięcia. Odbywa się to ze szkodą dla wydajności w prowadzeniu działalności biznesowej i służeniu konsumentom. (Część ludzi, którzy generalnie są zwolennikami wolnego rynku, popiera regulacje wydawane przez SEC i inne podobne, twierdząc, że podnoszą one „poziom moralny konkurencji”. Z pewnością ograniczają one konkurencję, lecz nie można twierdzić, że „podnoszą poziom moralny”, dopóki nie zdefiniuje się moralności. Jak można inaczej zdefiniować moralność w produkcji niż jako efektywne służenie konsumentowi? I jak można uznać, że ktokolwiek postępuje „moralnie”, jeśli siłą uniemożliwi mu się inne postępowanie?).
Przepisy bezpieczeństwa to kolejny powszechnie występujący rodzaj standardu jakości. Określają one szczegóły prowadzenia produkcji, delegalizując odstępstwa. Wolnorynkowa metoda postępowania w przypadku, powiedzmy, zawalenia się budynku, skutkującego śmiercią kilku osób, polegałaby na wysłaniu do więzienia właściciela budynku za dokonanie zabójstwa. Na wolnym rynku nie mogą występować żadne arbitralne „przepisy bezpieczeństwa”, obowiązujące, zanim popełnione zostanie przestępstwo. Obecny system nie traktuje właściciela budynku jako faktycznego zabójcy, jeśli nastąpi katastrofa; jest on tylko zobowiązany do zapłacenia odszkodowania pieniężnego. W ten sposób działanie przeciwko życiu staje się relatywnie bezkarne. Z drugiej strony mnożą się przepisy administracyjne, które utrudniają dokonanie znaczących ulepszeń w przemyśle budowlanym, uderzając w innowatorów i tym samym przyznając monopolistyczne przywileje pozostałym firmom. (Przemysł budowlany jest tak skonstruowany, że wielu pracowników to quasi-niezależni przedsiębiorcy. Przepisy bezpieczeństwa pogłębiają więc restrykcjonizm związków zawodowych w budownictwie.). Unikanie stosowania przepisów bezpieczeństwa dzięki łapówkom pozwala, by faktyczny agresor (budowniczy, którego własność szkodzi innym) uniknął kary i chodził wolny.
Można sprzeciwiać się temu, że wolnorynkowe agencje ochrony mogą wymierzać kary dopiero po zaistnieniu szkody, zamiast stosować prewencję. To prawda, że na wolnym rynku tylko działania przynoszące jawne skutki mogą podlegać karze. Nie wolno tyranizować nikogo w oparciu o przypuszczenie, że uda się w ten sposób zapobiec przestępstwu. Zgodnie z teorią „prewencji” można, a nawet należy, usprawiedliwić każde naruszenie wolności osobistej, jeśli służy ono ochronie przed przestępczością. „Zapobieganie” przyszłej agresji poprzez dokonywanie permanentnej agresji przeciwko wszystkim to doprawdy absurdalna procedura (Można dodać, że na czysto wolnym rynku nawet „wyraźne i aktualne zagrożenie” byłoby zbyt niekonkretnym i subiektywnym pojęciem, by stanowić podstawę do wymierzenia kary.)
Regulacjom dotyczącym bezpieczeństwa podlegają również umowy o pracę. Pracownicy i pracodawcy nie mogą ustalić warunków zatrudnienia niezgodnych z pewnymi regułami ustanowionymi przez rząd. Przynosi to szkodę pracownikom i pracodawcom, którzy nie mogą swobodnie zawierać umów i muszą akceptować mniej korzystne formy zatrudnienia. Skutkiem tego jest nieefektywna alokacja czynników produkcji w odniesieniu zarówno do maksymalizacji zadowolenia konsumentów, jak też maksymalizacji wynagrodzenia czynników. Prowadzi to do obniżenia produktywności i elastyczności firm w reagowaniu na zmiany.
„Przepisy bezpieczeństwa” stosuje się także w celu zapobieżenia konkurencji ze strony producentów zlokalizowanych poza danym obszarem geograficznym, tzn. w celu uniemożliwienia konsumentom kupowania dóbr przez nich produkowanych. Z analitycznego punktu widzenia nie ma istotnej różnicy pomiędzy konkurencją w sensie ogólnym a konkurencją między firmami zlokalizowanymi na innych obszarach geograficznych. Lokalizacja jest tylko jedną z zalet lub wad konkurujących firm. Rządy stanowe zorganizowały przymusowe kartele mleczne, które ustanawiają ceny minimalne i ograniczają produkcję, a jednocześnie wprowadza się embarga na mleko spoza stanu, pod pretekstem dbałości o „bezpieczeństwo”. Oczywiście skutkiem jest odcięcie konkurencji i ustanawianie cen monopolowych przez członków karteli. Ponadto, często w odniesieniu do produktów pochodzących spoza stanu stosuje się wymogi bezpieczeństwa znacznie surowsze niż wobec produktów lokalnych (Zob. Stigler, Theory of Price, s. 211.)


 

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj4 Obserwuj notkę
GPS
O mnie GPS

Blo­ger, że­gla­rz, informatyk, trajk­ka­rz, sar­ma­to­li­ber­ta­ria­nin, fu­tu­ry­sta AI. My­ślę, po­le­mi­zu­ję, ar­gu­men­tu­ję, po­li­ty­ku­ję, fi­lo­zo­fu­ję, łapówki przyjmuję: suppi.pl/gps65

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Polityka