Oczywistym jest, że „własność intelektualna” nie jest żadną własnością, tylko jest prawnym przywilejem, jest ustanowieniem pewnego rodzaju monopolu przez państwo dla twórcy. Te przywileje prawne i monopole państwowe w istocie ograniczają swobodę korzystania z prawdziwej, realnej, materialnej własności.
Ale godzimy się na ograniczenia praw własności i ustanawianie przywilejów prawnych, bo liczymy, że dzięki temu będzie więcej wynalazków i dóbr kultury, godzimy się na to w celach utylitarnych, bo mamy nadzieje, że dzięki tym regulacjom postęp kulturowy będzie się natężał – ludzie dzięki przywilejom i dużym zyskom będą chętniej tworzyć wynalazki i działa sztuki, literatury czy muzyki, będą chętniej tworzyć kulturę, naukę i sztukę.
Wszelkie prawa autorskie i patentowe nie są naturalne, nie wynikają z moralności, nie są uściśleniem przykazania „nie kradnij”, ale są sztucznymi, prawnymi, państwowymi regulacjami opartymi o ideologię
utylitarystyczną.
No to będę polemizować z tymi przywilejami z punktu widzenia tej ideologii.
Zwolennicy monopoli, które ustanawiają prawa autorskie i patentowe, uzasadniają to tym, że gdyby tych monopoli nie ustanowić, to pisarzom nie opłacałoby się pisać książek, muzykom nie opłacałoby się grać i komponować, nie opłacałoby się tworzyć filmów, nie opłacałoby się dokonywać wynalazków. Jedynie obrazy by się opłacało malować.
Ale by chcieć pisać książki wystarczy zarabiać na tym tyle, co średnia krajowa, nie potrzeba stukrotności tej średniej. Artyści najczęściej nie motywują się zarobkami - tworzą nawet, gdy na tym tracą, zarabiając na życie na czymś innym. Artysta tworzy z wewnętrznej potrzeby, a nie dla pieniędzy – a przynajmniej tak twierdzi. Prawdziwi artyści tworzący z potrzeby serca, czy duszy, gardzą artystami sprzedajnymi, komercyjnymi, którzy tworzą dla pieniędzy. Taki wizerunek sami sobie artyści tworzą.
Na pierwszym wydaniu książki, płyty czy filmu twórcy zawsze tyle samo zarobią, niezależnie od tego czy będą obowiązywały prawa autorskie, czy nie. A koszty przeciętnych filmów i tak się zwracają po tygodniu puszczania w kinach, a dobre i najlepsze dają bardzo duże zyski przez ten tydzień. Podobnie jest z książkami i płytami. Nie potrzeba większych motywacji dla twórców. Nie potrzeba by zarabiali jeszcze przez 70 lat po swojej śmierci. To nawet demotywuje, powoduje, że się im chce mniej tworzyć. Raz zrobią coś bardzo dobrego i popularnego, i mogą osiąść na laurach, mogą już nic więcej do końca życia nie tworzyć. Być może dzięki temu nie powstało wiele dzieł, które mogłyby powstać, gdyby nie te głupie prawa autorskie.
Dowodem jest praktyka - piractwo jest już dziś tak łatwe i powszechne, że w zasadzie każdy film, książkę czy płytę można zdobyć w miesiąc po premierze za darmo. A jednak twórcy zarabiają, a wielu wciąż zarabia wielokrotność zarobków przeciętnych ludzi. Nie zmniejszy im się motywacja, gdy zaczną zarabiać sto razy mniej, bo to nadal im starczy na życie na średnim poziomie.
Nic się złego twórcom nie stanie, gdy się zmieni struktura twórczości z wydawniczej na bardziej bezpośrednią, gdy mniej będzie można zarobić ze sprzedaży płyt, a więcej na koncertach, mniej na wydawaniu książek, a więcej na spotkaniach autorskich itd…
To trudne sprawy do wyliczenia, więc można zgodzić się na jakiś kompromis. Można uznać, że całkowite zniesienie patentów i praw autorskich to skrajność, która może być niebezpieczna, może zniszczyć postęp kulturowy. Ale to, co teraz mamy, darmowa ochrona przez 70 lat po śmieci autora, to też skrajność, też niebezpieczna, też niszczy postęp, który jest tylko dlatego, że się tego ściśle nie przestrzega - postęp jest dzięki piractwu. No to przyjemniej, w ramach kompromisu, skróćmy tę ochronę „własności intelektualnej” do roku od premiery. Przez rok da się tyle zarobić, by motywacja twórców nie spadła.
W tym roku do domeny publicznej weszła twórczość Joyca, Boya-Żelańskiego i wielu innych twórców. Co by się złego stało, gdyby ta twórczość weszła do domeny publicznej po roku od premiery, albo od razu po ich śmierci? Naprawdę następcy Joyca i Boya straciliby motywację do pisania?
Mówi się, że wielu pisarzy zrezygnowałoby z pisarstwa gdyby nie dało się na tym zarabiać tyle ile mogą zarabiać mając monopol na to co stworzyli przez 70 lat po swojej śmierci. Być może tak by było. No i co w tym złego? Niby dlaczego państwo musi ustanawiać przepisy powodujące, że ludziom się opłaca coś robić, a bez tych przepisów im się to nie opłaca? Czy ktokolwiek doznaje jakiejś krzywdy, czy szkody, z tego powodu, że jakiemuś pisarzowi nie opłaca się pisać? A może właśnie ktoś uniknął jakiejś krzywdy i szkody, dlatego, że jakiś grafoman nie zajął się pisarstwem?
Może jest za dużo muzyki, literatury, filmów? Skąd wiadomo ile takiej twórczości powinno być? Dlaczego trzeba przepisami prawa regulować ilość tej twórczości, by jej było tyle ile potrzeba w/g prawodawcy? Ewidentnie teraz jest tego wszystkiego za dużo, bo tak na oko 90%, a może więcej, to tandeta, chłam i obciach. Jeden na sto filmów da się oglądać – i to samo z literaturą i muzyką. Po co nam tyle tego? Po co motywować ludzi do takiej nadprodukcji artystycznej?
A może gdyby znieść prawa autorskie, to tej dobrej literatury byłoby więcej, bo może ci średni i słabi by zrezygnowali z pisania, ale za to ci najlepsi by je zintensyfikowali, bo by zwiększył się popyt na dobrą literaturę z powodu braku złej?
W czasie Pierwszej Komuny w Polsce prawa autorskie nie były chronione. Wtedy nie dość, że nie było ochrony prawa autorskich, ale jeszcze była cenzura i władza szykanowała twórców tak, że musieli uciekać zagranicę, czy publikować w podziemiu. No i co? Przeszkodziło to polskiej kulturze? Gorsza była wtedy? Przecież nawet filmy, których bez wpływów politycznych nie dało się robić, były wtedy lepsze niż obecne filmy produkowane w niby wolnej Polsce! Czy znana jest jakaś relacja jakiegoś twórcy, który stwierdził, że wstrzymał się z jakimś twórczym pomysłem za PRL-u, bo spodziewał się, że za mało na tym zarobi? Znani są tylko tacy, którzy pisali do szuflady. Dziś by pisali na zagranicznych blogach.
Moim zdaniem rok monopolu dla twórcy to zupełnie wystarczający przywilej prawny ograniczający własność materialną, byśmy nie stracili żadnego dobrego dzieła literatury, sztuki czy muzyki. A na patenty związane z wynalazkami technicznymi zupełnie wystarczy 10 lat monopolu, by wszystko, co może być wynalezione zostało wynalezione.
A zupełnie inną sprawą jest ochrona znaków towarowych i karanie za plagiaty. Do tego nie potrzeba żadnego konkretnego, osobnego prawa – zupełnie wystarczy przepis, że nie wolno oszukiwać, i że sprzedawca nie może okłamywać kupującego, i że reklama nie może wrpowadzać w błąd. Plagiaty i podrabianie znaków towarowych to po prostu oszustwa i to oczywiście powinno być karalne – to powinien regulować kodeks karny.
Grzegorz GPS Świderski
następna część -> Dozwolony użytek
Bloger, żeglarz, informatyk, trajkkarz, sarmatolibertarianin, futurysta AI. Myślę, polemizuję, argumentuję, politykuję, filozofuję, łapówki przyjmuję: suppi.pl/gps65
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka