Socjalistyczna metoda to jest to, co obowiązuje obecnie w Polsce, czyli totalitarny przymus realizowany całkowicie przez państwo, przy pomocy ministerstw, kuratoriów, centralnych programów edukacyjnych, szkół i uczelni publicznych i finansowania tego wszystkiego z podatków. Edukacja jest kwestią polityczną i jest realizowana politycznymi metodami. To jest model cywilizacji
bizantyjskiej,
socjaldemokratycznej.
Liberalna metoda to całkowite zniesienie
obowiązku szkolnego, prywatyzacja wszelkich szkół i uczeli, i likwidacja ministerstw i innych państwowych instytucji edukacyjnych - całkowity wolny rynek i wycofanie się państwa w prowadzenia polityki edukacyjnej. To jest model
cywilizacji łacińskiej.
Ja uważam, że powinna obowiązywać ta druga skrajność – bo tylko ona jest zgodna z moralnością, a przede wszystkim jest dużo bardziej skuteczna. Na wolności człowiek uczy się dużo lepiej niż w socjalistycznej niewoli.
Ale proponuję w tej kwestii kompromis. Czyli zgadzam się na rezygnację w praktyce z niektórych elementów moich poglądów, w zamian za to, że zwolennicy obecnie obowiązującej skrajności zgodzą się na rezygnację z kilku swoich. Konieczność szukania kompromisu wynika z tego, że większość ludzi akceptuje obecnie obowiązujący system edukacji, a jednocześnie widać wyraźnie (co potwierdzają badania naukowe), że poziom edukacji obniża się systematycznie od lat, a jednocześnie drastycznie rosną koszty państwowego systemu edukacji.
A zatem zgadzam się na obowiązek szkolny! Ale w następującej postaci: prywatyzujemy wszystkie szkoły - zostają tylko płatne prywatne szkoły. No i oczywiście nie będzie żadnego koncesjonowania szkół. Każdy będzie mógł założyć szkołę i uczyć, każdy też będzie mógł sam uczyć swoje dzieci. Jedyną państwową weryfikacją byłyby państwowe testy, które będą przechodzić uczniowie.
Ale zostawiamy ministerstwo oświaty, którego jedynym celem jest określić minimum wiedzy potrzebnej każdemu obywatelowi, aby uzyskać pełnie praw obywatelskich i kilka innych drobnych obowiązków. To minimum definiuje się w formie kilku testów, które mają obowiązek przejść wszystkie dzieci w odpowiednim wieku. Dodatkowo ministerstwo zajmowałoby się badaniami kosztów nauki i wypłacałoby rodzicom wszystkich dzieci w wieku szkolnym co miesiąc zasiłki na naukę w odpowiedniej wysokości.
Państwo nie ingerowałoby w to co robi dziecko i jak się uczy, i na co rodzice wydają zasiłki edukacyjne, byleby dziecko zdawało państwowe testy. Dzieci upośledzone byłyby z obowiązku szkolnego, a zatem z obowiązkowych testów, zwolnione, ale zasiłki by dostawały.
Jeśli nieupośledzone dziecko w wieku szkolnym nie przechodziłoby państwowych testów, to najpierw wysyłałoby się dziecko na przymusowe badania sprawdzające czy nie jest upośledzone, a gdy okaże się zdrowe, to dostawałoby obowiązkowego państwowego kuratora, który dostawałby zasiłek edukacyjny zamiast rodziców i dbałby o edukację dziecka. Gdyby rodzice utrudniali nadzór kuratora i dziecko nadal nie zdawałoby testów poprawkowych, to odbierałoby się prawa rodzicielskie i oddawało dziecko do rodziny zastępczej płacąc jej zasiłek edukacyjny plus dodatkowy zasiłek na utrzymanie – to ostatnie dotyczyłoby też sierot.
Proponuję, aby testy badały tylko umiejętność czytania, pisania i liczenia na odpowiednim poziomie dla dzieci w wieku 8,10,12,15 lat. Ewentualne testy poprawkowe byłyby co pół roku do 18 roku życia. Po pierwszym niezdanym teście wysyłałoby się dziecko na badania upośledzenia, po drugim dostawałoby kuratora, a po następnych sprawę oddawałoby się do sądu, który mógłby zarządzić dowolnie wiele następnych testów i ewentualnie odbierałby prawa rodzicielskie. I to wszystko.
Najlepszym testem na sprawdzenie umiejętności czytania jest taki test, jak w przypadku sprawdzania umiejętności szybkiego czytania. Uczestnicy dostają tekst, czytają na czas, a potem muszą odpowiedzieć na 10 pytań dotyczących tego tekstu. W testach dla odpowiedniego wieku dawałoby się coraz trudniejsze teksty i mniej czasu na przeczytanie.
Umiejętność pisania sprawdza po prostu dyktando.
A umiejętność liczenia sprawdzą proste zadania matematyczne - i coraz trudniejsze w zależności od wieku.
Można ewentualnie dodać test dla wieku 18 lat badający znajomość prawa. Ale tu proponowałbym, aby nie było to obowiązkowe, ale dopiero po zdaniu tego testu obywatel dostawałby prawa wyborcze.
A więc ministerstwo oświaty zajmowałoby się tylko następującymi sprawami:
- Tworzyłoby 3 testy na umiejętność czytania, pisania i liczenia dla wieku 8,10,12,15 lat, czyli 12 testów normalnych, plus 12 poprawkowych rocznie,
- określałoby wysokość zasiłku edukacyjnego,
- koncesjonowałoby ośrodki orzekające upośledzenie,
- zatrudniałoby kuratorów opiekujących się dziećmi niezdającymi egzaminów,
- koncesjonowałoby rodziny zastępcze.
Kto się nie zgadza na ten kompromis i dlaczego?
Grzegorz GPS Świderski
Polecam inne moje notki o edukacji:
Bloger, żeglarz, informatyk, trajkkarz, sarmatolibertarianin, futurysta AI. Myślę, polemizuję, argumentuję, politykuję, filozofuję, łapówki przyjmuję: suppi.pl/gps65
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości