Są państwa, w których jest zakazane to, by spółka posiadała 100% własnych akcji, czyli tam firma nie może posiadać samej siebie. Niemniej nadal może tam być tak, że firma "A" posiada 51% akcji firmy "B", a firma "B" 51% akcji firmy "A" - albo ciąg takiej zapętlającej się własności jest większy. Wtedy istnieje grupa spółek, które posiadają same siebie - czyli nie ma żadnego zewnętrznego, większościowego właściciela tych firm z poza tej grupy.
W istocie większość własności w dzisiejszym świecie jest w ten sposób zapętlona.
Czy to dobrze czy źle?
Zanim to rozstrzygnę, chcę zauważyć tylko, że taki stan jest analogiczny do własności państwowej w PRL-u, gdzie firmy państwowe miały zarząd, który o wszystkim decydował, ale nad zarządem nie było właściciela, ale państwo, które mogło powoływać i odwoływać zarząd i regulować wprost działaniem firmy różnorodnymi rozporządzeniami i ustawami specjalnymi.
Z dzisiejszą, niby kapitalistyczną, zapętloną własnością jest podobnie: co prawda nad zarządem niektórych firm jest właściciel, a nie państwo, ale ten właściciel to w istocie zarząd innej firmy, który z uwagi na inną ścieżkę własności może być podległy temu zarządowi, który nadzoruje. Czyli w istocie nie ma właścicieli, ale o wszystkim decydują zarządy firm, które są uwikłane w różnorodne zależności od innych zarządów. Tak samo jak w PRL-u. A nad wszystkim jest państwo, które tak samo jak w PRL-u, reguluje działalnością firm poprzez różne specjalne ustawy, rozporządzenia, dyrektywy czy manipulacje ustawowymi parametrami.
Jeśli uznamy, że struktura własności w PRL-u była zła, i to przez ten ustrój własnościowy PRL była państwem zacofanym gospodarczo, to musimy się zgodzić z tym, że dzisiejsze formy własności są równie złe - te formy zapętlonej własności, gdzie nie da się określić właściciela jako konkretnego, żywego człowieka, lub grupę osób.
Zastanówmy się więc po co istnieje możliwość posiadania firmy przez firmę? Spróbujmy przeanalizować historię kapitalizmu. Skrótowo streściłem to w notce:
Historia kapitalizmu państwowego.
Najpierw w historii kapitalizmu powstało pojęcie "spółki". Było to potrzebne do tego, by móc podejmować przedsięwzięcia gospodarcze o skali większej niż taka, na którą mógł sobie pozwolić jeden człowiek. Spółka umożliwia posiadanie przez wielu ludzi dużej firmy dysponującej dużym majątkiem, ale stanowiącej niepodzielną całość.
Potem powstało pojęcie "osobowości prawnej". Ktoś, kto posiada osobowość prawną ma prawo być właścicielem, czyli jest podmiotem własności. Osobowość prawna jest pożyteczna z uwagi na duże uproszczenie procedur prawnych - łatwiej jest pozwać do sądu firmę, niż wszystkich jej wspólników. Dopóki istnieją spółki kilkuosobowe, to nie jest to jeszcze problemem. Ale w praktyce pozwanie do sądu spółki kilkuset osobowej może być niewykonalne - choćby dlatego, że trzeba w sposób prawnie skuteczny dostarczać zawiadomienia tym wszystkim ludziom. Na rozprawie musi być każdy, albo jego pełnomocnik - może się zdarzyć, że taka rozprawa nie mogłaby odbyć się na największym stadionie.
Dodatkowo jeśli tych wspólników są tysiące, to jest prawie pewne, że w każdym momencie zawsze któryś z nich będzie chory. I znowu rozprawa nie będzie się mogła odbyć. Widać, że osobowość prawna jest bardzo potrzebna i pożyteczna.
No i gdy już mamy pojęcie "osobowości prawnej", to możemy pozwać do sądu twór, który tą osobowość posiada, a on posiada jeden adres, gdzie się go zawiadamia i ma reprezentantów, którzy są mało liczni, zmieszczą się w najmniejszej salce sądowej i mogą się wymieniać, więc nie ma problemu, że ten twór posiadający osobowość prawną zachoruje, ucieknie, schowa się, upije się itp...
No ale nadal problem nie jest rozwiązany - jeśli twór nie będący żywym człowiekiem posiadający osobowość prawną nie ma prawa posiadać własności, to nawet jak pozwanie go do sądu będzie łatwe, to wyegzekwowanie wyroku w postaci ściągnięcia z niego majątku może być już bardzo kłopotliwe i kosztowne.
Problem ratuje pojęcie "spółki z ograniczoną odpowiedzialnością". Taka spółka ma prawo pozywać innych do sądu i można ją do sądu pozwać, oraz ta spółka posiada majątek, który można jej sądownie odebrać. Wielokroć łatwiej i taniej jest odebrać majątek spółce niż wszystkim jej udziałowcom.
Widać więc, że "osobowość prawna" i "spółka z ograniczoną odpowiedzialnością" (czyli oddzielenie własności spółki od własności jej udziałowców, czyli nadanie prawa posiadania własności przez twór nie będący żywym człowiekiem, ale mający wiele praw żywego człowieka), to są pożyteczne i potrzebne pojęcia.
Prawu podlegają podmioty prawne posiadające osobowość prawną. To mogą być żywi ludzie i firmy. Wszystkie te podmioty prawne mają prawo pozywać do sądu inne podmioty prawne, mogą zostać pozwane do sądu i mogą posiadać własność. Jak na razie wszystko jest w porządku.
No i teraz kluczowym pytaniem jest: czy twór posiadający osobowość prawną zdolny do posiadania własności może być przedmiotem własności? - czy prawo powinno na to zezwalać?
Ewidentnie jeśli ten twór to żywy człowiek, to nie - niewolnictwo słusznie jest zakazane. Człowiek nie może być przedmiotem własności. A spółka? Spółka ma wolną wolę, ma świadomość, ma majątek, ma osobowość prawną, ma uczucia, ma narodowość - ma wiele ludzkich cech, ale nie wszystkie - spółka to nie człowiek.
Z przyczyn ekonomicznych tworzymy twory, które posiadają niektóre ludzkie cechy. Dla danego zbioru cech zgadzamy się, że twór posiadający te cechy może być przedmiotem własności, czyli być niewolnikiem. Czy by wyrazić niezgodę na niewolnictwo twór musi posiadać wszystkie ludzkie cechy, czyli być człowiekiem, czy też jakaś konkretna cecha, czy jej zbiór, rozstrzyga, że posiadacz tych cech nie może być niewolnikiem?
Moim zdaniem jest taka cecha: jeśli jakiś twór posiada zdolność bycia podmiotem własności, czyli może być właścicielem, to jest to wystarczająca cecha powodująca, że nie wolno go czynić przedmiotem własności. Jeśli nadamy zwierzętom prawa własności, to musimy zlikwidować prawo posiadania zwierząt.
Dodatkowo istnienie tworów, które mogą jednocześnie być podmiotem i przedmiotem własności powoduje możliwość zapętlenia własności - jeden twór posiada drugi, a ten drugi posiada ten pierwszy. Taka możliwość czyni własność bezsensowną, taką jak własność w PRL-u - co obserwujemy w dzisiejszym świecie, opanowanym przez kapitalizm państwowy, który w istocie jest odmianą socjalizmu.
Po co więc istnieje możliwość tego by spółka posiadała inną spółkę?
Jedyny powód (oprócz kreatywnej księgowości, która jest zbędną aberracją - i tym podobnych innych powodów wynikających z konieczności omijania głupich przepisów) jaki mi przychodzi do głowy, to możliwość istnienia funduszy powierniczych. Czyli duża grupa ludzi chce na spółkę mieć akcje wielu firm, ale nie po to by zarządzać tymi firmami, czy mieć jakikolwiek wpływ na ich działalność, ale tylko po to by pobierać część zysków tych firm. Ale to się da zrobić inaczej, choćby przez odpowiednią umowę z biurem maklerskim, które będzie kupować i sprzedawać akcje w imieniu klienta zgodnie z zaleceniami wyznaczonej przez niego grupy ekspertów.
Czy mógłby ktoś podać przykłady pokazujące sensowność możliwości posiadania firm przez firmy? Ale proszę o takie przykłady, które nie polegałyby na omijaniu głupich przepisów (czyli nie wynikały np. z tego, że istnieje podatek dochodowy) i takie, że nie dałoby się tego samego celu równie łatwo zrealizować innymi sposobami.
Grzegorz GPS Świderski
Bloger, żeglarz, informatyk, trajkkarz, sarmatolibertarianin, futurysta AI. Myślę, polemizuję, argumentuję, politykuję, filozofuję, łapówki przyjmuję: suppi.pl/gps65
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka