Na moim wystąpieniu na prawyborach Nowej Nadziej powiedziałem, że jutubera Roberta Fryczkowskiego jakiś hejter nazwał kiedyś wiejskim filozofem doby Internetu i uważam, że to określenie pasuje też do mnie. Bo jako bloger napisałem bardzo dużo filozoficznych notek. Niektóre wybrałem w PS. A dziś siedzę sobie na działce, patrzę w niebo i widzę orła, patrzę w krzaki i widzę tygrysa, patrzę na ogórek i widzę węża, na plecach czuję oddech krasnoludów i tak sobie myślę:
Niektórzy ludzie wierzą w zjawiska paranormalne. Wierzą, bo je doznali osobiście, bezpośrednio. Takie doświadczenie czegoś, czemu przeczą obserwacje innych ludzi, czy badania naukowe, jest dla wielu wystarczające, by zwątpić w przekazaną im oficjalną wiedzę. Raz im się coś dziwnego, nadnaturalnego zdarzyło, to uważają, że to się może powtarzać.
No ale nie potrafią przekształcić tej swojej wiary w wiedzę, bo by to innym przekazać, inni muszą im ufać. Ufać, że nie kłamią, nie zmyślają, nie mieli halucynacji, nie są oszustami. Więc liczy się nie tylko moja wiedza, ale wiedza ludzkości. Jak sam czegoś się dowiem, to się tylko ja dowiem. Niemniej, by to przekazać innym, to już nie jest takie proste. To wymaga udokumentowania, to wymaga bibliografii, to wymaga systematyki, to wymaga metod. To wymaga paradygmatu! Ja przyjmuję wiedzę zmysłami — ludzkość metodologią.
Ludzkość nie ma pojedynczych zmysłów — wie lepiej, bo każdy zmysł jest zmultiplikowany. Tylko że samo zwielokrotnienie zmysłów to za mało — trzeba to jeszcze ogarnąć w jakąś spójną całość. Analiza musi być uzupełniona przez syntezę. To jest cholernie skomplikowana sprawa: nazywa się metodologią nauki i wymaga przynajmniej semestralnego wykładu. To pozwoli tylko zrozumieć wagę problemu. By dobrze zbadać zjawiska paranormalne, trzeba jeszcze wielu następnych semestrów. Dlatego zawsze w zespole badającym dziwne zdarzenia powinien znaleźć się iluzjonista i psycholog.
Najbardziej skrótowo jak się da, wygląda to tak: jeśli małżonka stwierdzi, że w nocy dywan odkurzył krasnoludek, to powołam komisję, by to jej mniemanie zweryfikować. Minimum metodologiczne będzie takie, że w komisji znajdzie się iluzjonista i psycholog. To mogę być ja w jednej osobie, ale takie łączenie stanowisk osłabia siłę metodologii. Powinni oni też prowadzić dziennik zdarzeń. Powinni też swoje obserwacje upubliczniać. Powinni też jasno wyspecyfikować przedmiot badań i tezę, którą badają. Teza musi być falsyfikowalna albo może kompletna, doskonała albo spójna i/lub powinna spełnić kilka innych formalnych warunków metodologicznych.
Nawet samemu sobie nie należy wierzyć, bo same mi się potrafią generować fantomy w mózgu. Bo to mózg ssaka, który wyewoluował w konkretnych warunkach środowiskowych subtropikalnej Afryki. No to tym bardziej nie należy wierzyć innym naczelnym z mojego stada — bo fantomy w ich mózgach mogą przeskoczyć do mnie. A innych jest wielokroć więcej niż mnie i miewają dużo bardziej bujną fantazję. Zanim uwierzymy w te fantomy, trzeba je poddać skomplikowanej i długotrwałej obróbce intelektualnej. Ta obróbka jest tak złożona, że nasz mózg jej nie obrobi w tracie swojego życia i dlatego trzeba skorzystać z tego, co już inni obrobili swoimi mózgami tysiące lat wcześniej. Ich percepcja jest równie ważna, jak mojej małżonki widzącej krasnoludki — ale tylko tych, którzy zachowują rygoryzm metodologiczny.
W życiu codziennym nie stosujemy metodologii naukowej, bo lepiej sto razy uciec przed cieniem tygrysa, którego nie ma, niż raz na sto takich zdarzeń być przez tego tygrysa zjedzonym. Zanim poddamy naukowej analizie ten cień, to zginiemy. To jest nasze uwarunkowanie biologiczne, które nam pozwoliło przetrwać. Nasz mózg wytwarza fantomy, by nas chronić.
Z tym cieniem to trochę uprościłem. Nie widać cienia, ale mętne zarysy zza krzaków. Te zarysy są takie jakieś tygrysowate, a nie orle, więc uciekam w górę, na drzewo. Gdy są takie jakieś orle, to czmycham do nory. Nie widzę dokładnie, nie analizuję, ale mój mózg wytwarza mi obraz tygrysa albo orła. Bo ich się boję, a nie jakichś mętnych zarysów. Przed mętnymi zarysami nie uciekam.
Te symulacje mózgowe wyewoluowały i zostały zaszyte w genach. Kot, który nigdy nie widział węża, często odskakuje gwałtownie, gdy zobaczy ogórka. Jak już mamy tę zdolność do symulowania tego, czego nie ma, i to jest pożyteczne, to kultura to potem wzmacnia. Wkłada demonom kły. A potem są same kły, a potem trzy rzędy kłów, a potem szczęka, która ma drugą szczękę zamiast języka, a potem z tej szczęki wyskakują następne szczęki. Kultura bazuje na naturze.
Parapsychologia to kulturowe oszustwo bazujące na instynktach. Kultura z pożytecznych instynktów potrafi zrobić narzędzie destrukcji. Dzięki temu, że tygrys nam groził setki tysięcy lat, ale nas nie wytrzebił (to, co cię nie zabije, wzmocni cię), dał nam naturalną siłę obronną, która wytworzywszy kulturę, potrafi łatwo zagrozić tygrysowi, ale może być też użyta w walce z innymi ludźmi. Możemy ludzi otumanić, manipulując ich symulacjami tygrysa w mózgu. Istotą sprawy jest nasza biologiczna zdolność do symulowania w mózgu nieistniejących bytów. Dzięki tej zdolności powstały syreny, harpie, pegazy, centaury, smoki, alieny, predatory, diabły, duchy i krasnoludki — i cały ten paranormalny biznes.
W Wy co o tym myślicie?
Grzegorz GPS Świderski
t.me/KanalBlogeraGPS
PS. Notki powiązane:
------------------------------
Prawybory Nowej Nadziei w Warszawie! <- poprzednia notka
następna notka -> Wolnościowcy nie uznają prawyborów Nowej Nadziei
------------------------------
Tagi: gps65, filozofia, zjawiska paranormalne, parapsychologia
Bloger, żeglarz, informatyk, trajkkarz, sarmatolibertarianin, futurysta AI. Myślę, polemizuję, argumentuję, politykuję, filozofuję, łapówki przyjmuję: suppi.pl/gps65
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo