Anarchiści definiują państwo jako organizację, która nie jest naturalnym kolektywem, nie jest oparta na wspólnocie pochodzenia czy tradycji, nie jest tworem oddolnym, ale jest centralnie utworzonym, hierarchicznym bytem politycznym narzucający wolę władcy obywatelom. Dlatego się państwu sprzeciwiają.
Bo uważają, że dobrą wspólnotą polityczną jest tylko to, co było w czasach przedcywilizacyjnych – a zatem dawne wspólnoty naturalne, powstałe na bazie rodziny, stada, rodu czy plemienia. Wspólnoty, które nie mają autorytarnego władcy, ale rządzą się poprzez różne formy wielowładztwa, przez jakieś rady, wiecowanie czy sejmikowanie. Dobre są tylko komuny.
Te definicje złego państwa i dobrej komuny są mętne, nieścisłe, powodują spory – w wielu przypadkach nie rozstrzygają czy coś jest, czy nie jest państwem i czy jest dobrą organizacją. Dlatego to złe definicje. Lepsza jest taka: „państwo to organizacja mająca terytorialny monopol na inicjowanie aktów przemocy, utrzymywana z przymusowych haraczy, które zbiera od mieszkańców pewnego obszaru”. Albo jeszcze lepiej: „państwo to organizacja terrorystyczna, której istotą jest wymuszanie swojej woli siłą, najczęściej poprzez grożenie nią”. Więc nawet jeśli władza w organizacji będzie sprawowana przez realną wspólnotę pochodzenia, ale będzie ona terroryzować mieszkańców, będzie monopolizować przemoc, to będzie państwem – ale anarchiści będą to akceptować. Dlatego ja nie jestem anarchistą, ale libertarianinem.
Zaakceptuję państwo, które nie jest wspólnotą naturalną, narodową, rodzinną, nie jest plemieniem, nie jest oddolnym kolektywem, ale organizacją narzuconą z góry, przez właściciela, króla, czy jakiegoś przedsiębiorcę, który sam wymyślił i określił sposób organizacji, ale pod warunkiem, że przyjmuje do wspólnoty ludzi dobrowolnie, nie sterroryzuje ich – i każdemu chcącemu pozwoli organizację opuścić, bez konieczności zmiany miejsca zamieszkania.
Wspólnota naturalna może stosować terror. Wszelkie wspólnoty pierwotne stosowały terror. Stado, plemię, ród, system kastowy etc., są naturalne, są oparte na tradycji, rozwijały się w czasach przedcywilizacyjnych i były to wspólnoty terrorystyczne – członkowie tych wspólnot byli terroryzowani przez samców alfa i ich koalicje. Anarchistom się to podoba, a libertarianom nie. Taka jest między nami różnica.
Po prostu jedynie dobra organizacja jest taka, że spełniając określone kryteria można łatwo do niej wstąpić i bez względu na jakiekolwiek kryteria z niej wystąpić – bez konieczności zmiany miejsca zamieszkania. Państwo taką organizacją nie jest, dlatego jest do likwidacji. I dlatego nieuchronnie upadnie.
Istotne jest to, że dobre organizacje nie muszą wiązać się z oddaniem im własności, czy jakiejś części władztwa nad własnością. To następna różnica między anarchistami a libertarianami. Anarchiści nie uznają świętego prawa własności, a my, libertarianie, je uważamy za najważniejsze.
Dlatego wzorcową organizacją dla libertarian jest współczesny Kościół katolicki – łatwo do niego wstąpić, trzeba tylko wierzyć w prawdy wiary, które podaje Kk i bardzo łatwo z niego wystąpić – mieszkając cały czas w tym samym domu, na tej samej ziemi, w tej samej gminie. Kk tworzy wspólnotę – ale nie oddolną, tylko odgórną, hierarchiczną – zasady ma narzucone z góry, przez Boga. Ale jest całkowitym przeciwieństwem państwa. Widać, że kluczowa nie jest oddolność, samorządność, czy naturalność, ale dobrowolność. Dotyczy to też wszelkich kościołów protestanckich, chrześcijańskich czy nawet Świadków Jehowy lub buddystów.
Współczesne organizacje religijne nie są mi w stanie niczego narzucić przemocą (nie licząc dżihadystów i systemów kastowych). Nie mogą na przykład wymóc, bym zainstalował w domu fotowoltaikę albo zakazać mi ścięcia drzewa. A samorządna gmina może. Gmina mnie terroryzuje, nie mogę jej opuścić bez opuszczenia swojego domu. Dlatego organizacje dobrowolne są dobre, a państwowe złe.
Ale to zło narzucanej odgórnie przez państwo gminy można naprawić – na przykład oddzielając ją od konkretnego terytorium, tworząc gminy z licznymi enklawami i eksklawami tak jak dawne polskie ordynacje rodowe.
Nie widzę żadnych powodów, by gmina musiała być spójna terytorialnie. Ta spójność wymusza na gminie to, że staje się terrorystą. Anarchiści to rozwiązują tak, że dążą do likwidacji cywilizacyjnych zasad i reguł współżycia, głównie poprzez likwidację własności. Gmina ma być komuną, własność ma być rozmyta, własność może dotyczyć tylko osobistych przedmiotów. A my, libertarianie, robimy to inaczej – uznajemy wszelkie zasady i reguły, ale tylko sprawowane poprzez własność, szczególnie własność ziemi. Własność jest święta, nie może być rozmyta – ale nie musi być spójna terytorialnie.
Kościół katolicki kiedyś nie był organizacją dobrowolną. A dziś jest. Wzorcowy jest Kościół katolicki taki jakim jest dzisiaj, z dzisiejszą dobrowolnością, a nie taki jaki był kiedyś. Historia państw to historia tego, jak się umacniał terroryzm, a historia Kk to jak się osłabiał. Dziś państwa osiągnęły maksimum swej terrorystycznej natury, a Kk się jej całkowicie wyzbył. Własność Kościoła jest rozmyta - to liczne enklawy rozrzucone po całym świecie.
Anarchiści nie lubią tak samo Kościoła jak i państwa, i chcą obie instytucje zniszczyć, bo sprzeciwiają się wszelkim instytucjom z władzą centralną, sprawowaną w formie jedynowładztwa. I to jest istotna różnica między anarchistami a libertarianami. Oni odrzucają hierarchię i władzę autorytarną, a my odrzucamy tylko brak dobrowolności. Oni chcą się posługiwać terrorem, a my terror potępiamy. Dla nas każda dobrowolna organizacja jest dobra, nawet jeśli jest hierarchiczna, jedynowładcza i centralistyczna – na przykład współczesny Kościół katolicki albo Związek Filatelistów z prezesem na czele. A organizacja demokratyczna, oddolna, samorządna, gdy będzie niedobrowolna, będzie dla nas zła, choć dla anarchistów jest dobra.
Wynika to z tego, że anarchizm to nieokreślony bunt przeciwko zastanym organizacjom, bunt ślepy, odrzucający cywilizację, zasady i moralność, odwołujący się do mętnie pojętej natury, do jakichś pierwotnych zasad nomadów, łowców-zbieraczy czy pierwotnych plemion z ich wiecowaniem. A libertarianizm to ideologia oparta na współczesnej ekonomii, na cywilizacji, na ścisłych aksjomatach, na praktyce działania. Libertarianizm jest deontologiczny i uniwersalistyczny – to nauka ścisła. A anarchizm jest sytuacyjny – to nauka humanistyczna.
Anarchiści odrzucają państwo, bo odrzucają wszelkie tradycyjne organizacje, w tym przede wszystkim Kościół, a my odrzucamy państwo, bo jest niemoralne i ekonomicznie nieopłacalne. Mnie się bardzo za anarchistów dostaje, bo jak tłumaczę zasady libertarianizmu, to mało kto je rozumie i mnie traktuje jako anarchistę i zwala na mnie wszystkie grzechy anarchistów.
Niemniej oczywiście anarchiści i libertarianie mają trochę wspólnego – odrzucamy państwa, uznajemy je za złe. Ale nie odrzucamy wszystkiego tego co jest elementem państwa – po prostu anarchiści widzą inne zło w państwie niż my. Według libertarian gdyby państwo zreformować, to nie trzeba by go burzyć, bo to, co pozostanie, będzie dobre. Państwo ma tylko jeden jedyny element, który jest do likwidacji: terytorialny monopol na inicjowanie przemocy. Gdy to zlikwidujemy, to cała reszta może zostać. Ale nie musimy się nawet specjalnie starać, bo ten monopol się już nie opłaca, więc nieuchronnie zbankrutuje.
W państwie zły jest monopol na terytorialny terror – z akcentem na MONOPOL. Bo pewne formy terroru są moralne – na przykład grożenie mordercy, że zostanie powieszony. Więc gdyby dało się zmieniać państwa bez zmiany zamieszkania, wszystko byłoby OK, państw nie trzeba by likwidować. Kiedyś porównałem to do eksterytorialności statków czy jachtów morskich. Na takim jachcie mogę zawsze zmienić banderę i będą mnie obowiązywać prawa państwa, które sobie wybiorę, a jacht nadal będzie mój. W jednym porcie może cumować wiele jachtów, wielu bander i nie ma z tym większego problemu niż w dowolnej lądowej gminie. Podobnie mogłoby być z każdym domem i działką. Tu dawna moja rozkmina dotycząca tego aspektu: Wolność na morzach i oceanach
Anarchiści odrzucają wszelką władzę, bo uważają, że każda możliwość wyboru jakiegoś szefa, kierownika, prezesa, przełożonego etc., to jest niewola. Wolność istnieje tylko w samorządnej komunie, w której rządzą wszyscy albo bezpośrednio, albo poprzez jakieś czasowe wiecowanie. A moim zdaniem wolność to właśnie możliwość wybierania sobie zwierzchnika.
Większość ludzi ma mentalność niewolniczą i potrzebuje pana, który się nimi zaopiekuje. Anarchistom się to nie podoba i dlatego muszą walczyć z większością ludzi i muszą ich reedukować. Albo ich wyrżnąć i wziąć się za przymusowe wychowanie ich dzieci. W tym podobni są do komunistów.
A mi wystarczy taka wolność, która pozwoli być wolnym tylko tym, którzy tego chcą. Więc niech sobie będą państwa takie, jakie są teraz, ale dodajmy do nich tylko jeden mały drobiażdżek: prawo do secesji każdej działki. Ale nawet przy tym się nie upieram – pozwólmy tylko na prawo dla każdego obywatela do secesji od systemu emerytalnego, zdrowotnego i edukacyjnego. Albo nawet nie do secesji, ale do przyłączenia się do innych państw w każdej dziedzinie z osobna.
Na przykład zrezygnowałbym z polskiej edukacji i zapisał dzieci do szkoły fińskiej – gdyby było wolno, to by oni u nas założyli filię. Ale osobno zrezygnowałbym z polskiego ZUS-u i przyjął amerykański, a ubezpieczenie zdrowotne kupiłbym sobie we Francji. To jest tylko możliwość wyboru czyim jestem niewolnikiem, ale to i tak bardzo powiększa zakres wolności. Edukacyjnie bym był niewolnikiem Finlandii, emerytalnie USA, a zdrowotnie Francji. Moim zdaniem byłoby to wielokroć lepsze niż to co mamy teraz, gdy muszę we wszystkim być niewolnikiem PiS-u.
To nie tylko byłoby rodzaj kompromisu, ale w dłuższej perspektywie doprowadziłoby do całkowitej wolności. Dokładnie tak samo, jak do wolności prowadzi konkurencja wielkich korporacji, w których jesteśmy tylko niewolnikami. Ale zawsze możemy sobie je zmieniać, a nawet samemu założyć własną. To taka możliwość daje wolność, a nie to, że ktoś każdemu stworzy jego wymarzoną komunę, albo tak wychowa ludzi, by lubili jego ulubioną komunę.
Tylko dla uściślenia – ja nie proponuję ułatwień w migrowaniu ludzi z państw do państw. Proponuję coś dokładnie odwrotnego – człowiek sobie ma ziemię i dom i się nigdzie nie przeprowadza, a to państwa do niego emigrują i o niego zabiegają, by się zechciał stać ich obywatelem, by jego działka była częścią państwa i by im płacił podatki. Cała reszta mogłaby być identyczna jak dziś. Zmienię państwo bez wychodzenia z domu bo tak zechcę, a nie dlatego, że jedno wygra wojnę z drugim. To, co proponuję, w pewnym bardzo ograniczonym sensie już istnieje – bo mogę sobie zamieszkać na jachcie morskim i nie zmieniając portu zmieniać sobie banderę.
Dzięki pandemii już wiele rzeczy można zrobić zdalnie, przez Internet. No to i banderę będzie można tak zmieniać. No to wkrótce i dom będzie można zdalnie zarejestrować jako jacht. Wtedy zapiszę mój dom do stanu New Hampshire. No bo niestety nie dopłynę jachtem morskim do Warszawy – za niski stan Wisły mamy w tym roku. Czy z takim marzeniem jestem zagrożeniem dla państwa takim jakim są anarchiści? By je zrealizować, nie muszę nigdzie bomby podkładać. W istocie to marzenie na pewno się ziści, bo państwa nieuchronnie zbankrutują.
Grzegorz GPS Świderski
PS. Notki powiązane:
------------------------------
Inflacja to zjawisko walutowe! Zawsze wywołuje ją rząd! <- poprzednia notka
następna notka -> Przekop nie dla żeglarzy!
------------------------------
Tagi: gps65, anarchizm, libertarianizm, polityka, utopia, państwo.
Bloger, żeglarz, informatyk, trajkkarz, sarmatolibertarianin, futurysta AI. Myślę, polemizuję, argumentuję, politykuję, filozofuję, łapówki przyjmuję: suppi.pl/gps65
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka