"Pożar Reichstagu" i stan wyjątkowy - plany Kaczyńskiego na czas tuż przed wyborami. Część pierwsza: Zapowiedź.
"Pożar Reichstagu" i stan wyjątkowy - plany Kaczyńskiego na czas tuż przed wyborami. Część druga: Zarzewie.
"Pożar Reichstagu" i stan wyjątkowy - plany Kaczyńskiego na czas tuż przed wyborami. Część trzecia: Wyparcie.
Korzystajmy z wolności słowa zanim wszyscy staniemy w kolejce do komisji Kaczyńskiego (już stoimy?).
Naród, który zamyka oczy i zatyka uszy przed prawdą, bo jest dla niego z jakichś powodów chwilowo niewygodna, i wspiera kłamstwo - ten sam prędzej czy później padnie ofiarą tego kłamstwa.
W polityce, tak jak i w szachach, najważniejsze to nie dać się zaskoczyć
*
Część czwarta: Pożar.
*
"Widzę płomienie! Wielki ogień... ogromny budynek... wspaniały budynek niemieckiego rządu pali się!" - przepowiadał 26 lutego 1933 roku Erik Jan Hanussen, słynny w tamtym czasie w całej Europie, ale głównie w Niemczech, wróżbita, hipnotyzer, Austriak pochodnia żydowskiego, co skrzętnie ukrywał, uwielbiany w kręgach nazistowskich zafascynowanych okultyzmem, zwany również "prorokiem Hitlera" po tym jak na miesiąc wcześniej przepowiedział, że Hitlera zostanie kanclerzem. Dzień później podpalono Reichstag. Miesiąc po tym zabrano go do jednego z dzikich więzień SA, do Pape-strasse. Tam wepchnięto go do lochu i zastrzelono. Zabójcy wywieźli ciało za miasto i porzucili w lesie.
*
To był zwykły poranek w stolicy jednego z państw europejskich pod koniec sierpnia. Tomasz ocknął się z głową tuż przy otwartym laptopie. - Znowu zasnąłem - powiedział do siebie i opuścił głowę z powrotem. Próbował jeszcze przed snem dokonać korekty artykułu o najnowszych działaniach komisji powołanej jaki czas temu przez rząd, ale widać było to już ponad jego siły, tym bardziej, że ubiegłej nocy również nie spał za wiele. Tak samo zresztą jak i wcześniejszej, i chyba jeszcze wcześniejszej... - Wkrótce i tak wszystkich nas zastąpi ChatGPT i wreszcie będę miał święty spokój - przemknęło mu ni stąd ni zowąd przez głowę zanim postanowił jednak spróbować podnieść ją jeszcze raz.
Chyba się udało, bo chwilę później wylądował w łazience gdzie ledwo zdążył przemyć twarz zimną wodą kiedy telefon zaczął wibrować mu w kieszeni. Wyciągnął go mokrą dłonią, odebrał i przyłożył do ucha:
- Dzień dobry, szefie... Przepraszam, szefie, miałem wyłączony dźwięk. Jaka konferencja? Dostali przedwyborczej sraczki z tymi obietnicami. Tak, tak, tego się dopiero dowiemy. Ok, będę tam za... Tak, do usłyszenia. ...A niech ich...
Po chwili biegł już po schodach do samochodu.
*
Przed budynkiem stał już całkiem spory tłumek dziennikarzy. Tomasz zaparkował w dzikim miejscu (szef znowu będzie kręcił nosem jak przyjdzie mu zapłacić karę... no ale skoro chce go mieć wszędzie na zawołanie, to niech rzuca kasą, bez łaski) i pognał na niewielki placyk gdzie czekali już jego koledzy po fachu. Przed nimi ustawiono już trzy mikrofony, konferencja miała się zacząć lada moment.
- Hej, stary - usłyszał ze swojej lewej strony. Obejrzał się: to był Andrzej, z konkurencyjnej redakcji. - Hej, co tam? Nie wiesz o co znowu chodzi? Obniżą wiek emerytalny do 35 lat? - zapytał.
Oboje się roześmiali.
- No to się już załapiesz.
- Szef będzie zdruzgotany.
- Nie zdziwiłbym się. Teraz obiecają wszystko, łącznie z gruszkami na wierzbie, żeby nie przerżnąć tych wyborów. Swoją drogą, kolejne obniżenie wieku emerytalnego w sytuacji gdy od kilku lat co roku rodzi się prawie dziesięć procent mniej dzieci niż w poprzednim... to po prostu szaleństwo i głupota. Jeśli dołożyć do tego wszystkie te dodatkowe obciążenia, to jedna trzecia przyszłych budżetów będzie szła na emerytury i socjal. Wykończą ten naród zanim sam wymrze śmiercią naturalną.
- Mnie tego nie musisz tłumaczyć. Ja tam nie rządzę. Mam nadzieję, że to coś na tyle istotnego aby można było z tego skręcić chociaż minutówkę na wieczorynkę.
- A ty tylko o jednym. Kto ma wystąpić?
- Papa Smerf, Maruda i Okularnik.
- Aha.
W gronie dziennikarzy dało się odczuć pewne napięcie, co było całkiem zrozumiałe odkąd komisja wezwała (póki co w charakterze świadka) jednego z publicystów tygodnika krytycznego wobec rządu. Ten początkowo miał się nie stawić, tak jak wcześniej kilku innych wezwanych polityków z partii opozycyjnych, ale w końcu to zrobił, odmówił jednak złożenia jakichkolwiek zeznań i na wszystkie pytania zadane przez komisję odpowiadał niezmiennie: będę odpowiadał tylko na pytania prawdziwych sędziów w prawdziwym sądzie i w prawdziwym procesie. Albo: na wszelkie pytania będę odpowiadał tylko w towarzystwie obrońcy i przed prawdziwym sądem. Na twierdzenia, że nie jest o nic oskarżony i może odpowiadać, powtarzał: ale mogę zostać i dlatego ponawiam swoją poprzednią prośbę. Wszyscy uznali to za świetny wybieg i od tej pory każdy, kto zdecydował się stawić przed tę komisję, odpowiadał w ten sam sposób.
- Zazwyczaj jak ci trzej występują razem to mają coś ważnego do powiedzenia - kontynuował Andrzej.
- Szczerze? - odparł Tomasz - Mam to w d... - ostatnie sylaby zostały zagłuszone przez poruszenie wśród oczekujących dziennikarzy wywołane widokiem wychodzących z budynku przedstawicieli rządu. Do przodu wystąpił rzecznik rządu, popukał w mikrofon i zaczął:
- Dzień dobry państwu. Zapewne jesteście państwo nieco zaskoczeni tym nieoczekiwanym zaproszeniem, na najwyższym szczeblu rządowym zapadła jednak pewna bardzo ważna decyzja, z którą nasi goście postanowili się natychmiast z państwem po...
W tym momencie powietrze wokół jakby zadrżało po czym rozległ się potężny huk pochodzący z wnętrza budynku przed nimi. Szyby z okien wschodniej ściany wychodzących na ulicę wystrzeliły zasypując szkłem samochody zaparkowane w pobliżu. Oprócz kakofonii alarmów samochodowych, które rozdzwoniły się niemal natychmiast, przez kilka następnych sekund w zasadzie nic innego nie było słychać. Tomasz zorientował się, że klęczy na ziemi razem z innymi, zasłaniając głowę ramionami. Minęło kolejnych kilka sekund zanim ktokolwiek odważył się podnieść i rozejrzeć dookoła. Pierwszymi byli trzej ochroniarze, którzy wyszli z budynku przed oficjelami z rządu, dwoje następnych, którzy szli na końcu, leżało oszołomionych niedaleko drzwi po tym jak impet powietrza z wewnątrz odrzucił ich na dwa, trzy metry, jeden usiłował się podnieść ale miał coś z nogą i kulał.
Ochroniarze zasłonili sobą leżących wciąż na ziemi oficjeli, ostatecznie nie wiadomo co jeszcze może się zdarzyć. To trwało może z pięć, sześć sekund i wszyscy zaczęli powoli się podnosić. Ochroniarze wprowadzili oficjeli między drzewa rosnące nieopodal i tam zaczęli wzywać kogoś przez telefon, zapewne rządowe limuzyny stojące kilkadziesiąt metrów od nich na parkingu. Tomasz podniósł się i spojrzał na Andrzeja, który rozglądał się dookoła nieprzytomnie.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
- Co? A, tak, chyba tak. A ty? - odparł stłumionym głosem Andrzej.
- Chyba też.
Stali tak jeszcze chwilę gdy Andrzejem jakby coś nagle wstrząsnęło od środka i niemal wyjęczał:
- Co tu się, k..., stało?
*
W redakcji wrzało. Tomasz siedział bezmyślnie wpatrzony w dywan w gabinecie szefa. Wpadła na chwilę kobieta, wyjęła jakieś papiery z szafy i wyszła, a właściwie wybiegła. Szef wrócił zaraz potem, siadł na przeciwko niego i wyrzucił z siebie:
- Obudź się, k...
- Co?
- Jajco. Co o tym myślisz?
Tomasz chwilę się zastanowił i wyrzucił jednym tchem:
- Inscenizacja, która ma uderzyć w opozycję... stan wyjątkowy? anulowanie wyborów?
- Jakie masz dowody? Pozwól, że odpowiem za ciebie: gówniane, czyli żadne. Niczym nie poparte insynuacje.
- A oni co mają?
- A, to co innego. Oni mają służby, policję, prokuraturę. A ty co masz?
W Tomasza jakby nagle coś wstąpiło, zerwał się z krzesła i zaczął wykrzykiwać:
- Ostrzegałem was! Nie ostrzegałem?! Mówiłem: pisać, nie dać się uśpić, nie dać im swobody ruchu.
- I co? Stanąć w kolejce do odstrzału jako pierwsi?
- J...ć to! A teraz to gdzie stoimy? - uspokoił się trochę, skierował wymowne spojrzenie w twarz szefa i zadał to pytanie - Co teraz? Co robimy?
- Czekamy.
- Jak chcesz chować głowę w piasek to beze mnie.
Przez uchylone drzwi zajrzała kobieta, która wpadła tu na chwilę gdy Tomasz był jeszcze sam:
- Szefie, telewizja, program pierwszy.
- Ja p... - szef jęknął i wycelował pilota w stronę wiszącego na ścianie telewizora. Na ekranie pojawiła się dobrze znana wszystkim szczupła twarz w okularach, sprawiająca wrażenie sparaliżowanej z jednej strony: - P... Azazello - wyszeptał Tomasz, któremu to jedno przychodziło na myśl odkąd tylko po raz pierwszy zobaczył tę twarz. W tle jeszcze była panorama stolicy z unoszącą się smugą szarego dymu ponad dachami.
- Szanowni Państwo - rozpoczął swoją mowę Azazello - To, że stoję tutaj przed Państwem i mówię teraz do Państwa, to zasługa... jedni powiedzą - szczęśliwego losu, inni, w tym ja, że Boga, który jak widać zlitował się nad nami i tym razem postanowił stanąć w poprzek tchórzliwym zamiarom niecnych ludzi. Otóż o godz. 8.40 w jednym z biur naszej partii, gdzie się zebraliśmy celem omówienia istotnych kwestii związanych z bezpieczeństwem kraju i podjęliśmy istotne decyzje, które zamierzaliśmy Państwu ogłosić, zamachowcy zdetonowali niezwykle silny ładunek wybuchowy, który zniszczył doszczętnie salę obrad i pomieszczenia w pobliżu. Dzięki decyzji Opatrzności zamachowcy spóźnili się i detonacja nastąpiła zaledwie dwie minuty po tym jak wszyscy opuściliśmy salę obrad w celu zdania relacji z naszego spotkania zaproszonym w tym celu dziennikarzom stojącym na zewnątrz. Tylko pomyśleć, że wahaliśmy się czy jednak nie zaprosić ich do naszego biura... Tak czy owak, nikomu, dzięki Bogu, nic się poważnego nie stało, tylko jeden z naszych ochroniarzy, który wychodził jako ostatni, został lekko ranny w nogę, ale to nic. Do wesela się zagoi. Nasz nastrój teraz jednak daleki jest od radosnego, jak się Państwo domyślacie zresztą. No ale do rzeczy. Jak zostałem poinformowany, już od jakiegoś czasu nasze służby śledziły pewien ślad wiodący od znanego oligarchy rosyjskiego do pewnych trzeciorzędnych działaczy społeczno-biznesowych, że się tak wyrażę, którzy raczej nie ukrywali się z niechęcią do naszego rządu... których dalsze powiązania pozostawię jednak tutaj w tajemnicy, by nie zaszkodzić śledztwu, które cały czas się toczy. Jak wynika z rozmów z jednym z informatorów (jego personalia póki co również muszą pozostać w tajemnicy, z oczywistych jak sądzę dla wszystkich powodów) osoby te planowały dokonać jakiegoś rodzaju bliżej nie określonej prowokacji tuż przed nadchodzącymi wyborami w naszym kraju... o czym zresztą w proroczych jak już widać słowach wypowiedział się zaledwie trzy miesiące temu nasz polityczny i duchowy ojciec, jeśli mogę się tak wyrazić, wiadomo o kim mowa. Dzisiaj już u nikogo nie powinno budzić wątpliwości to czy słusznie i dlaczego w ogóle powołaliśmy do życia tę komisja, która pod wszelkimi możliwymi względami tak była przez ten cały czas odsądzana od czci i wiary z każdej niemal strony. Obce, wrogie nam siły, działające dotychczas w podziemiu, głęboko zakamuflowane pod różnymi, najmniej spodziewanymi postaciami i formami, postanowiły wyjść na powierzchnię, jak te szczury zagonione do ślepego zaułka, czujące, że ich czas się już kończy. Teraz musimy stoczyć z nimi tę ostatnią bitwę i nikt, powtarzam nikt, ani wewnątrz, ani z zewnątrz, nie ma prawa nam w tym przeszkadzać czy mówić nam jakichś środków powinniśmy użyć a jakich nie. Nasze środki muszą zostać dostosowane do tych, których używają przeciw nam wrogowie naszego państwa... jeśli mamy z nimi wygrać. Dlatego...
W tym momencie Tomasz wybiegł jak oparzony z biura zostawiając za sobą otwarte drzwi.
- A ty dokąd? - zdążył rzucić za nim szef, ale nic już nie otrzymał w odpowiedzi.
*
To miał być kolejny zwykły poranek w stolicy jednego z państw europejskich. Tomasz, pracownik jednego z popularnych tygodników, stał w swoim pokoju i przyglądał się niknącej już smudze dymu ponad dachami centrum miasta. Znowu zadzwonił telefon. Przyłożył go niechętnie do ucha i usłyszał głos, którego najbardziej chyba spośród wszystkich nie chciałby teraz usłyszeć:
- Gdzie jesteś? W domu? To dobrze. Myślę, że powinieneś wziąć kilka dni wolnego, odprężyć się, zebrać myśli do kupy. Tak czy owak, wysyłam cię na przymusowy, dwutygodniowy urlop. Sam bym chętnie rzucił to wszystko w cholerę i jechał do Kisłowodzka (tak, tak, ja też czytałem Mistrza i Małgorzatę). Niestety nie mogę. Ktoś musi to wszystko trzymać w ryzach żeby nas czasem ten twój Azazello w coś nie wmieszał - w tej chwili głos zachichotał - No więc trzymaj się, zbierz myśli na spokojnie, bo jak wrócisz to będziesz tu potrzebny. Ale nie teraz. Mam nadzieję, że to rozumiesz. Słyszysz? Słyszysz mnie? Zresztą...
Tomasz opuścił telefon i patrzył jeszcze długo na niknącą smugę dymu ponad miastem.
- Reichstag płonie - przeszło mu przez myśl, chociaż jeszcze niedawno sam przed sobą wyśmiewał w duchu takie porównania. Do dzisiaj.
Ponad wszystkie wasze uroki, * Ty, poezjo, i ty, wymowo, * Jeden — wiecznie będzie wysoki: * Odpowiednie dać rzeczy słowo! * C.K.Norwid, Ogólniki ze zbioru Vede-mecum
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka