Od samego początku tej wojny uderzające jest dla mnie to, że pomoc Zachodu dla Ukrainy (z wyjątkiem nas, państw bałtyckich i tych, którzy mieli w swojej historii chociaż raz do czynienia z rosyjskim mirem, i w tym cała nadzieja) od pierwszego dnia jest wyraźnie wymuszona i ograniczająca się do skali, która na żadnym etapie tej wojny nie pozwala na osiągnięcie przez wojska ukraińskie rzeczywistej przewagi, która pozwoliłaby im wypchnąć wroga ze swoich terenów. Ukraińcy już dawno mogliby to zrobić, gdyby dostali to, czego potrzebują i od samego początku o to wołają. Pomoc Zachodu jest wyraźnie wykalkulowana tylko na to, aby nie dopuścić do przejęcia całej Ukrainy przez Rosję, ale nie do tego, aby całkowicie pozbawić ją zdobyczy i postawić Władimira Putina przed ścianą, za którą jest już tylko jedna wielka niewiadoma.
Zawsze kiedy Ukraińcy wołają o broń, która pozwoliłaby im osiągnąć przewagę - zachodni przywódcy, głównie z USA i Niemiec, odmawiają im jej argumentując to tym, że mogłoby to posłużyć Rosji do uznania tego za bezpośrednie zaangażowanie Zachodu, NATO i USA w tę wojnę... tak jakby już nie był w to umoczony po uszy. Tak było w przypadku próśb udzielenia czołgów, floty samolotów, a teraz systemów rakietowych dalekiego zasięgu. Rzecz w tym, że to uleganie szantażowi Rosji z góry skazuje Ukrainę na przegraną w tej wojnie, tak czy owak. Nie uda jej się bowiem odbić wszystkich okupowanych terenów, Donbasu, Ługańska, nie mówiąc już o Krymie bez osiągnięcia chociaż bezwzględnej równowagi w uzbrojeniu.
Najbardziej żałosne jest jednak to, że wielcy przywódcy Zachodu czekają tchórzliwie na to, aż Putin wyprztyka się z amunicji konwencjonalnej. Wówczas zagrozi użyciem tej drugiej, a oni będą mogli powiedzieć: no cóż, well, robiliśmy co mogliśmy, ale nie zamierzamy spalić połowy świata a drugiej skazać na cofnięcie się do ery przedpotopowej dla Krymu i Donbasu. Pozwólmy mu tymczasowo zachować to co chce, przyciskajmy i liczmy na to, że społeczeństwo rosyjskie w końcu samo się go pozbędzie.
Wystarczy choć na chwilę przestać myśleć intencjonalnie, aby się przekonać, że wszystko do tego zmierza. To, że jeszcze na początku wojny mało kto sądził, że Ukraińcy będą w stanie zatrzymać ofensywę Rosjan i zepchnąć ich do wschodniego narożnika, można by jeszcze zrozumieć: mit drugowojenny niepowstrzymanej i nieprzejednanej Armii Czerwonej, która niczym walec przejechała się po niemieckiej armii i zatrzymała dopiero w Berlinie wciąż działał, gdyż później nie miał kto sprawdzić jak to naprawdę było. A naprawdę było tak, że zabicie każdego niemieckiego żołnierza kosztowało ZSRR śmierć minimum dwóch swoich żołnierzy. Nie mówiąc o ofiarach cywilnych, których po stronie sowieckiej było aż 16 mln. Niemieckich żołnierzy zginęło niecałe 6 mln, podczas gdy radzieckich 10 mln. Ofiar cywilnych w społeczeństwie niemieckim było też nie wcale tak dużo w porównaniu do ofiar ich zbrodniczej wojny, bo ta liczba waha się miedzy 1,5 a 3 mln. Samych polskich Żydów zamordowanych przez nich było 3 mln.
Sukcesy armii radzieckiej w czasie IIWŚ były zatem związane z ogromnymi stratami, nieporównanie dużymi w stosunku do strat innych państw, również wśród ludności cywilnej. Warto też zaznaczyć, że straty wśród walczących po stronie radzieckiej żołnierzy ukraińskich były największe spośród żołnierzy mniejszość narodowych. Tuż za nimi byli żołnierze... białoruscy. W sumie wszystkich ofiar cywilinych i wojskowych po stronie ukraińskiej było aż 7 mln, a po stronie uważanej za rosyjską (nie mylić z radziecką) - 14 mln. W stosunku do liczby populacji po stronie ukraińskiej to aż 16 proc., rosyjskiej 12 proc., a białoruskiej... aż 25 proc.! Łącznie ofiar spośród narodów mniejszościowych było... dwa razy więcej niż rosyjskiego. Czy powinno nas to dziwić patrząc na to jaką politykę prowadzi dzisiaj Rosja wobec swoich mniejszości? I kogo najczęściej wysyła na śmierć. (dane z https://pl.wikipedia.org/wiki/Ofiary_II_wojny_%C5%9Bwiatowej)
Dzisiaj już jednak nie uda się tego powtórzyć Putinowi. Już teraz ma on trudności w zebraniu choćby minimalnej liczebnie armii potrzebnej do utrzymania frontu, nie mówiąc już o nowych zdobyczach. Nie uda mu się wywołać tego samego ducha walki wśród zmobilizowanych żołnierzy i w samym społeczeństwie, które nie za bardzo chyba wierzy w tę całą propagandę walki z jakimś mitycznym nazistowskim Zachodem. Inne powody trudno będzie mu znaleźć. Rosjanie wbrew wszystkiemu widzą, że nikt ich nie atakuje na ich ziemi... nawet jeżeli uznają Krym czy Donbas za swoją.
Tę słabość Rosji i jej armii widzą bez wątpienia również służby zachodnie. Wiedzą, że wystarczy już tylko nieco mocniej nacisnąć na armię Putina poprzez dostarczenie Ukraińcom potrzebnej broni, głównie systemów rakietowych dalekiego zasięgu, nowoczesnych czołgów i przynajmniej floty kilkunastu nowoczesnych samolotów... a po kilku tygodniach odcinania szlaków dostaw i niszczenia centrów dowodzenia armia rosyjska sama wycofa się na drugą stronę mostu krymskiego wysadzając go w powietrze tak jak wysadziła za sobą mosty na Dnieprze w pobliżu Chersonia. Nie uda się jednak tego osiągnąć Ukraińcom za pomocą systemów rakietowych z zasięgiem zaledwie 70 km, bez floty nowoczesnych samolotów i czołgów. Czy Putin i jego otoczenie odważyłoby się użyć broni masowego rażenia? Żeby chociaż o tym poważnie pomyśleć, musieliby mieć na to przyzwolenie Chin. Na to jednak wbrew wszystkiemu nie mogą liczyć i o tym bardzo dobrze wiedzą. Chińczycy to racjonalny naród, nie bez powodu trzymają się od prawie 10 tyś. lat w mniej więcej stałych granicach.
Na co zatem czeka Zachód? Mówiłem o tym wcześniej. Dlaczego na to czeka? Z oczywistego powodu: Putin i zbudowany przez niego reżim jest dla niego najlepszym gwarantem tego, że największy arsenał jądrowy świata nie dostanie się w przypadkowe ręce, np. takiego Prigożyna czy Kadyrowa. Nie bez powodu Putin znosi ich kąśliwe uwagi i, słuszne zresztą, analizy skuteczności jego armii. Chce, żeby Zachód widział z kim może mieć do czynienia jak się go pozbędzie. Mało kto bowiem wierzy w to, że po przegranej wojnie i upadku Putina - w Rosji z miejsca do władzy dojdą prozachodni demokraci w rodzaju Chodorkowskiego czy Nawalnego. Tym bardziej, że życie tego drugiego w prostej linii zależy od tego czy Putin przetrwa czy nie. Reżim rosyjski jest zbyt głęboko umocowany w tradycji państwowej Rosji aby można go było obalić odcinając samą tylko głowę Putina. Ten reżim jest jak antyczna hydra - na miejsce odciętej głowy wyrastają dwie następne, jeszcze bardziej żarłoczne. Zabić tę hydrę można tylko od środka. Zagłodzić jej też się nie da, bo ma w swoich łapach zbyt wiele pożądanych przez świat dóbr naturalnych, którymi jednych kusi a drugich skutecznie szantażuje. Rosja to nie Korea Północna czy nawet Iran czy Syria.
To jest to czego obawiają się na Zachodzie. Czy słusznie? Można się o tym przekonać tylko w jeden sposób: podejmując ryzyko. Czy Zachód jest do tego zdolny? Zdolny tak, ale nie za bardzo chętny. Coś go może jednak zmusić do tego ryzyka: ci, którzy nie mogą sobie pozwolić na odejście Putina z jakimikolwiek łupami - czyli my. Czy mamy jednak do tego wystarczająco silnych liderów? To jak zareagowali choćby na wypadek w Przewodowie, jak już pisałem tutaj, raczej nie skłania pod tym względem do zbytniego optymizmu.
Ponad wszystkie wasze uroki, * Ty, poezjo, i ty, wymowo, * Jeden — wiecznie będzie wysoki: * Odpowiednie dać rzeczy słowo! * C.K.Norwid, Ogólniki ze zbioru Vede-mecum
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka