Jak pisał H.L. Mencken „Purytanizm jest straszliwą obawą, że gdzieś ktoś mógłby być szczęśliwy.” To ten purytanizm wymieszany z pruderią w proporcji 1:3 w polskiej debacie wokół związków partnerskich sprawia, że mimo niekończących się debat, nic w tej kwestii się nie zmienia. Społeczna inercja powstrzymuje postęp, a konserwatywna strona żeruje na okazjach, by wokół tych tematów rozpętywać politycznie wygodne moralne paniki.
Chyba najbardziej haniebną linią ataku na społeczność LGBT stosowaną przez prawicę jest ta zawarta w haśle „Oni nadchodzą po nasze dzieci”. Najczęściej przywoływany jest tu przykład tak zwanych „Tęczowych Piątków”. Kaja Godek ze swą typowo finezyjną taktownością twierdzi, że inicjatywa to „odgórny nakaz, żeby organizować promocję zboczeń”. Czytelnik wyłącznie prawicowych mediów jest tu pod pełnym wrażeniem, że w ich trakcie odbywa się jakaś odwrócona terapia konwersyjna. Na nic tłumaczenia, że jego zasmarkane pociechy nikogo nie interesują, a „Tęczowe Piątki”, mają jedynie powstrzymać nastolatków przed prześladowaniem swoich rówieśników.
Prawica czyni tutaj z igły widły, najczęściej dlatego, że kwestie LGBT rozgrzewają najostrzejszy prawicowy elektorat, ale w pewnym sensie jej paniczne obawy mają jednak rację patrząc na przykład Zachodu. Raz zasiana w społeczeństwie akceptacja dla ludzi o odmiennej orientacji zdaje się już nieodwracalna i dlatego tak ważne jest, by wreszcie przejść przez okres burzliwych reform prawnych. W końcu dojść do momentu, gdy wywalczona wolność stanie się pewna.
Konserwatyzm Pogodzony
Nie chodzi tu tylko o liberalne elity świata zachodniego. Sami amerykańscy czy zachodnio-europejscy konserwatyści, byliby nie do poznania przed piętnastoma laty i z wolna zupełnie rozjeżdżają się z polskimi w kwestii homomałżeństw. Czołowy konserwatywny intelektualista Jordan Peterson, chociażby przeprowadził ze swoim przyjacielem Dave’m Rubinem dwugodzinny podcast, w którym rozmawiają o tym jak ten wraz ze swym mężem zdecydował się na poczęcie dziecka poprzez proces surogacji.
Zasadność małżeństw jednopłciowych jest dla wszystkich tak oczywista, że granice wojny kulturowej zostały przeniesione już na zupełnie nowe tereny kwestii transgenderyzmu. Sam Trump znaczy właśnie ten nowy rozdział konserwatyzmu pogodzonego ze społecznością homoseksualną. O ile na nowo obrany prezydent Ameryki zionie nienawiścią do wszystkich przybyszów z obcych lądów, to już podług swych poglądów co do homoseksualizmu dwadzieścia lat temu byłby radykalnym liberałem. Nie tylko fotografował się z tęczową flagą na jednym ze swych wieców, co jeszcze wysyłał Tweety celebrujące „Pride Month”, obiecując w nich walkę o dekryminalizację homoseksualizmu zagranicą.
Przypadek republikańskich elit, wskazuje, że niechęć do „LGBT” to zaledwie przywiązanie do status quo. Widoczność par jednopłciowych, niweluje nienawiść i z wolna buduje akceptację dla rodzin jednopłciowych. Raz wkroczywszy na drogę równości małżeńskiej, nie ma już powrotu, bo wolność w tym zakresie staje się zupełną oczywistością. Mosty, którymi powrócić można by do dawnej nienawiści zostają spalone, być może już na zawsze.
20 lat później
Projekt ustawy minister Kotuli jest oczywiście ciężkim kompromisem. Jak każdy kompromis jest więc to za mało i za późno, ale i tak jest to krok w dobrą stronę. Ludzie dostrzec muszą, że przez zapewnienie podstawowych praw mniejszościom, tkanka społeczna nie poczęła się kruszyć i sypać. Oczywiście wniosek ten wyciągnąć można patrząc już na przykłady innych krajów. Cóż za nieszczęścia spotkały Stany Zjednoczone poprzez legalizację małżeńtw jednopłciowych?
Rąbka tajemnicy uchyla wydany w tym roku raport RAND Corporation. W nim to badacze przeanalizowali niemal 100 badań z ostatnich dwóch dekad dotyczących wpływu małżeństw jednopłciowych w USA. Wyniki są jasne: „Analiza dowodów pokazała, że dla osób LGBT, par jednopłciowych, ich dzieci jak i ogólnej populacji USA, korzyści wynikające z legalizacji małżeństw jednopłciowych są jednoznacznie pozytywne.”
Przed legalizacją we wszystkich stanach, tam gdzie małżeństwa jednopłciowe były legalne, gospodarstwa domowe osiągały wyższe dochody, częściej posiadały domy oraz lepiej odkładały na emeryturę. Małżeństwa jednopłciowe miały też stabilniejsze relacje, niższe wskaźniki infekcji przenoszonych drogą płciową, mniejsze problemy z nadużywaniem substancji oraz poprawę zdrowia psychicznego i fizycznego. Dzieci par jednopłciowych odnoszą takie same wyniki w edukacji jak te par dwupłciowych. Co najważniejsze, dzieci nie są w żaden sposób krzywdzone wychowywaniem przez pary jednopłciowe.
Korzyści z małżeństw jednopłciowych nie ograniczały się jedynie do osób LGBT. Po legalizacji wskaźniki adopcji wzrosły o 4% do 6%, liczba nowych małżeństw wśród par przeciwnej płci wzrosła o 1–2% (i o 10% ogółem), a postawy wobec małżeństwa wśród licealistów się poprawiły. Naukowcy odkryli również, że wbrew namolnym prognozom religijnej prawicy, nie nastąpił wzrost rozwodów czy wspólnego zamieszkiwania bez ślubu wśród par hetero, przez legalizację małżeństw jednopłciowych.
Prawa strona politycznego sporu, wieszcząca kres cywilizacji, jeżeli tylko dawna definicja małżeństwa zostanie naruszona, ośmieszyła się zupełnie. Doświadczenie krajów na całym świecie pokazuje, że sięgać trzeba dużo dalej niż same związki partnerskie, czas na małżeństwa jednopłciowe.
Homoseksualizm winien w Polsce stać się nudnym. Przemienić się w dodatkową rubrykę na formularzu w urzędzie stanu cywilnego. Stać się niezauważalną częścią życia społecznego. Jednak jak na razie skazany jest na rozgrzewanie debaty publicznej. I tylko szkoda tu homoseksualistów, którzy wpychani są w najgorętszy ogień partyjnych przepychanek. Czas by Polacy mogli szybko zająć się kolejnymi kwestiami gdzie brakuje wolności, jak chociażby uwolnieniem podaży mieszkań czy dekryminalizacją marihuany. Czas na nudę małżeństw jednopłciowych w Polsce.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo