lechg lechg
178
BLOG

A jednak święty Mikołaj istnieje! - czyli skierniewicka opowieść wigilijna.

lechg lechg Kultura Obserwuj notkę 0

Po co mówić 6 latkowi, że nie ma świętego Mikołaja?

Żeby odebrać mu doświadczenie nagrody i towarzyszących temu silnych emocji związanych z rachunkiem sumienia? Posmakowania wewnętrznej walki pożądania z niepokojem i niepewnością? Spojrzenia w twarz kogoś, kto zna o tobie całą prawdę, potrafi ją sprawiedliwie ocenić i nagrodzić? Czyż radość dziecka z oczekiwania na ten wyjątkowy dzień w roku nie jest wystarczającym powodem aby nie uśmiercać legendy o dobrym biskupie?

A może to wcale nie legenda? Przecież biskup Mikołaj żył i działał kiedyś naprawdę...

Pamiętam kiedy jako dziecko liczyłem coraz dłuższe wieczory dzielące mnie od przybycia tego wyjątkowego gościa. Jak będzie ubrany? Czy będzie zimny czy ciepły, wyrozumiały czy surowy? Zmęczony i zgorzkniały czy pełen pozytywnej energii? Zadowolenie z prezentów, które miał przynieść mieszało się wówczas z niepokojem i ekscytacją. Przyjdzie? Na pewno przyjdzie, bo tak powiedziała mama, ale czy przyniesie tę wymarzoną zabawkę oraz wykwintne słodkości, czy osławioną rózgę?

Tak, rózga to był realny problem...

Jednak Mikołaj na pewno przymknie oko na grzeszki, których trochę się przez ostatni rok nazbierało – tłumaczyłem sobie - wybaczy bo przecież uwzględni te dobre rzeczy, których też w mijającym roku było niemało...

Wypierałem ze świadomości moment, że w chwili spotkania trzeba będzie znaleźć w sobie odwagę by usiąść dziwnemu przybyszowi z dalekich krajów na kolanach i odpowiadać szczerze na pytania. Bardzo trudne dla sześciolatka pytania. Kłamstwo nie przejdzie, przecież Mikołaj wie wszystko.

Ech... jakoś to będzie. Skończy się jak zawsze na strachu i łzach, bo Mikołaj jest dobry. A potem łzach szczęścia towarzyszących rozpakowywaniu prezentów.

 

Nasze dzieci miały w tym roku dostać podarki tylko pod choinkę. Zdecydowaliśmy, że jednorazowo zainwestujemy w „coś porządnego”, droższego. Jesteśmy przecież za biedni by rozdrabniać się kupowaniem tanich bubli na każdą okazję. W związku z powyższym dzieci zostały poinformowane zawczasu, że Mikołaj przyjdzie do nich dopiero w święta Bożego Narodzenia ponieważ ma wiele pracy i nie może pozwolić sobie na przychodzenie dwa razy do tych samych dzieci, ani dawanie podwójnych prezentów. Dzieci przyjęły tę wiadomość dzielnie, z nadwyraz dojrzałym zrozumieniem. Z pokorą znosiły też wieści napływające od kolegów, których jednak Mikołaj odwiedził na początku grudnia.

Jakież było ich zdziwienie i radość kiedy w niedzielę 6 grudnia zobaczyły prawdziwego świętego Mikołaja, a nawet zostały przez niego obdarowane słodkościami. My byliśmy jeszcze bardziej zaskoczeni.

Zdarzyło się to po zakończeniu mszy świętej. Proboszcz nagle zakomunikował, żeby dzieci jeszcze przez chwilę nie opuszczały świątyni, ponieważ przybył do nich specjalny gość. I rzeczywiście po chwili z zakrystii wyszedł prawdziwy Mikołaj, dostojny biskup, przybrany w odświętne, nabijane złotogłowiem szaty liturgiczne, z prawdziwą biskupią tiarą i pastorałem. Nie tam jakiś wyleniały poganiacz reniferów, czy zakurzony krasnal podający się za Dziadka Mroza.

Prawdziwy Święty! Mikołaj...

Przybysz rozejrzał się po zaskoczonych twarzach wiernych, majestatycznie pobłogosławił wszystkim po czym sięgnął ręką do opasłego wora, jednocześnie dodając dziatwie odwagi do zbliżenia się.

Patrząc na rozterki moich pociech przypomniałem sobie swoje ekscytacje z dzieciństwa. Jakież to było piękne i rozwijające! Dlaczego o tym zapomniałem, zapomnieliśmy?

Podejść, przemierzyć zatłoczoną nawę główną – odczytywałem dziecięcą rozterkę na twarzach moich dziewczyn - odważyć się sięgnąć po prezent, czy też może zostać w gwarantującym bezpieczeństwo pobliżu rodziców i obejść się smakiem? Jak tu dostać prezent bez ryzyka kontaktu z obcym, pełnym onieśmielającego majestatu przybyszem?

Tato idź ty i mi przynieś – pojawiło się najprostsze rozwiązanie - mamo chodź ze mną -zaszumiało nieśmiało, ale mama też pokręciła przecząco głową. No dobra sama idę... A po chwili zatrzymanie, wahnięcie w połowie drogi i pełen rezygnacji bieg w objęcia rodziców. Szybkie ładowanie akumulatorów i kolejna próba... tym razem uwieńczona sukcesem.

Wszyscy byliśmy z siebie dumni po tym wydarzeniu. I wdzięczni księdzu proboszczowi za ten eksperyment. Taki prosty i oczywisty kiedy się o nim wspomina, ale nowatorski, niespodziewany i głęboko poruszający w momencie doświadczania.

 

dalszy ciąg:

http://godnoscojca.salon24.pl/688825,czy-mikolaj-istnieje-czesc-druga

lechg
O mnie lechg

Jan Paweł II obiecał, że Bóg nigdy nie obarczy nas ciężarami których nie będziemy w stanie unieść. Przyjmuję je i niosę zdziwiony, że jeszcze daję radę. Miesiąc temu, tydzień temu gdybym wiedział ile mi ich jeszcze przybędzie, nie uwierzyłbym że dam radę. Co będę myślał za tydzień? Ja bym raczej rozwinął myśl (obietnicę) JP2 twierdzeniem, że Bóg nigdy nie robi nam dowcipów, których nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Bóg ma wielkie poczucie humoru. Codziennie tego doświadczam. Niedawno na przykład postawił na mej drodze młodzieńca z biblią pod pachą, który zapytał czy jestem szczęśliwy? Szczęście? Dawno o nim nie myślałem. Tak Z pewnością jestem. Mimo wszystkie ciężary.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura