Stłumiona przez piłkarską gorączkę odbyła się w Polsce ważna wizyta zagraniczna. Przyjechała delegacja Palestyńskiej Władzy Narodowej z prezydentem Autonomii Mahmudem Abbasem vel Abu Mazenem i głównym ich negocjatorem Saebem Erekatem. Nieczęsto w Polsce goszczą politycy z pierwszej światowej 20tki a jeszcze rzadziej z Bliskiego Wschodzu i choćby dlatego należy to docenić. Jeszcze bardziej, gdy wsłuchać się o czym rozmawiali. Tak się składa, że z dobrych źródeł wiem, iż przyechali prosić Polskę, tak jak proszą Francję, Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone - o wsparcie w negocjacjach z Izraelem. W szczegółach chodzi o pieniądze. Autonomia Palestyńska nie jest suwerenna w kwestiach finansowych, jej transfery przechodzą przez Izrael i to bardzo boli, gdy Izraelczycy te transfery wstrzymują. Polska mogłaby - dzięki specjalnym relacjom z Izraelem - wpłynąć na Tel Awiw, usłyszałem. Palestyńczycy widzą Warszawę jako gracza o sile porównywalnej z Londynem, Berlinem i Paryżem - a w każdym razie takiego, o którego wsparcie warto zabiegać. Bardzo cenią prezydenta Kaczyńskiego za wizytę w Ramalli i jego deklaracje zaangażowania w proces pokojowy. Trochę to godzi w "czarny PR"o polskiej dyplomacji ery Fotygi (nota bene właśnie w Izraelu), ale i otwiera oczy. Rzeczywiście Polska jest na Bliskim Wschodzie teraz niezwykle aktywna, także w rejonie Greater Middle East, co nie powinno dziwić ze względu na misję w Iraku i Afganistanie. Za chwilę do Warszawy przyjeżdża prezydent Pakistanu Perwez Musharraf i to również będzie wizyta dawno w Polsce nie widziana. Praktyczne efekty takich spotkań nie muszą być od razu widoczne, ale sam fakt, że Warszawa istnieje coraz wyraźniej na mapie bliskowschodnich przywódców, powinien cieszyć. Może ta Fotyga nie jest taka zła?
Inne tematy w dziale Polityka