Kiedy w końcu marca premier Morawiecki mówił, że obecny kryzys gospodarczy będzie najgłębszym z dotychczasowych znanych w czasach pokoju i przede wszystkim trzeba ratować polskie firmy, by nie upadły, byłem spokojny o obrany przez obóz rządowy kierunek. No bo kto jak nie te firmy zapewnią nam dochody budżetowe w przyszłości.
I nawet nie miałem mu za złe nacjonalistycznej nuty, że trzeba nasze polskie firmy bronić przed wrażymi przejęciami albo przejęciami ich klientów przez firmy zagraniczne? Wypowiedzi nierozsądnej jednocześnie, bo przecież Polska stoi na eksporcie i co będzie jak inne kraje wezmą sobie do serca rady szefa naszego rządu i przyblokują swoje rynki dla importu?!
Niestety wczorajsza konferencja szefa rządu z ministrem Adamczykiem całkowicie zmieniła mój nastrój.
Otóż się okazało, że nie dość, że wdrożone tarcze antykryzysowe są słabiutkie w porównaniu z tymi w innych krajach unijnych, a szczególnie w Niemczech, a ostatnia, którą MM omawiał 7 dni temu na konferencji prasowej z rozkosznie rozbawionym szefem NBP nawet nie weszła pod obrady Sejmu.
Nie dość, że wszystko jest spóźnione, bo propozycja Senatu sprzed miesiąca najpierw hurtem została odrzucona, a teraz dopiero i to kawałkami przez pisowski Sejm jest przyjmowana.
Nie dość, że biurokracji w rządowych programach ratujących polskie firmy jest bez liku.
Nie dość w końcu, że przez fundamentalny sprzeciw partii rządzącej wobec wejścia do strefy euro, dostęp do unijnych środków dla Polski będzie kilkunastokrotnie niższy ( np. zamiast 150 mld euro tylko 10 mld ) niż np. dla takich krajów jak Litwa, Słowacja, Niemcy, Austria czy Benelux co spowoduje, że polskim firmom będzie dużo trudniej walczyć z konkurencją z tych państw w (post)epidemicznym świecie.
Jakby tego było mało Morawiecki stwierdził na wczorajszej konferencji, że państwo będzie kontynuowało inwestycje, typu budowa dróg samorządowych, jak i utrzyma w pełni 500+, jak rozumiem także dla bogatszych rodziców.
Czyli znowu dziesiątki miliardów pójdą na pobudzanie popytu i ja się pytam po co, gdy trzeba przede wszystkim ratować stronę podażową, czyli istnienie firm?!
Czy po to by np. przetargi na budowę tych dróg powygrywały firmy zagraniczne, ale unijne, bo przecież takie mamy prawo we Wspólnocie, gdyż te firmy właśnie zostaną lepiej przygotowane przez swoje rządy do przetrwania?! Albo 500+ zostanie przeznaczone na towary importowane z Unii z tych samych powodów?!
Bo firmy zagraniczne, na ten przykład niemieckie czy czeskie, mają większe szanse lepiej przejść przez kryzys niż polskie, także z tego powodu, że dzięki zdecydowanie większej ilości testów, obostrzenia będą w tych krajach szybciej znoszone niż w Polsce.
Niech rząd w końcu skończy z tym megalomaństwem i nie próbuje kontynuować inwestycji typu wyżej wspomniane drogi, przekop Mierzei czy budowa Centralnego Portu Lotniczego!? Niech całą forsę ( a nie ma jej za wiele na skutek swoich błędów i zaniechań w poprzednich 4 latach ) włoży w ratowanie firm i zapomogi dla zwalnianych pracowników by, jak miną obostrzenia, gospodarka szybko stanęła na nogi.
Nie mam nic przeciw zadłużaniu, ale nie po to by znowu wydawać tę forsę na pobudzanie popytu, a nawet konsumpcji, w dużej części na łapówki wyborcze.
Niech także zaczną więcej testować koronawirusa by obostrzenia, tak krępujące gospodarkę, miały szanse szybciej być zniesione.
I proszę nie mówić, panie ministrze Szumowski, że nie będzie w tym roku wakacji, bo czy chce pan pozostawić całą branżę turystyczno-gastronomiczną na całkowitym garnuszku państwa przez aż tak długi czas!? Albo zamknie Pan granicę przed rodakami wyjeżdżającymi na zagraniczne wczasy?
Zakpił sobie więc nasz premier tą budową dróg samorządowych w czasach zarazy, z dogorywających polskich firm łaknących budżetowej kroplówki jak kania dżdżu.
Także w sposób otwarty zażartował, stwierdzając, że praca na budowach najmniej zaraża budowlańców, więc rząd na taką pracę właśnie stawia sumą 3 miliardów złotych, za którą można by było przecież uratować wiele polskich biznesów!
Inne tematy w dziale Gospodarka