Niedawno wspominaliśmy rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Aż do 1989 roku dyskusja wokół powstania toczyła się dwutorowo. Społeczeństwo polskie raczej w całości utożsamiało się z ideą zrywu z 1944 roku. Armia Krajowa oraz zbrodnia w Katyniu stanowiły elementy tożsamościowe większości narodu.
Z kolei komuniści, którzy w okresie odwilży gomułkowskiej uznali status kombatancki AK-owców, z lubością podkreślali czynnik rozumu. Głosili tezy o naiwnej brawurze przywódców AK, zniszczeniu przezeń Warszawy i „szastaniu życiem ludzkim”. Komunistom zależało na przykryciu dwóch spraw. Po pierwsze, współpracy własnego podziemia z funkcjonariuszami Gestapo i Sicherheitsdienst, czyli z niemieckim kontrwywiadem.
Po drugie, na usprawiedliwieniu Armii Czerwonej, która powstrzymała się od natarcia na Warszawę w dogodnym dla powstańców momencie. Zatem komuniści odwoływali się do pragmatyzmu ze względów samoobronnych, dając swej kolaboracji z okupantami pozór racji politycznej.
Spory na emigracji
Po aresztowaniu Roweckiego i śmierci Sikorskiego, do czego rękę swą najpewniej przyłożyli agenci sowieccy, obóz polityczny w kraju i na emigracji znajdował się w dekompozycji. Był jeszcze bardziej podatny na wpływy obce, zarówno alianckie, jak i sowieckie. A czas naglił i zdawał się wymuszać jakąś decyzję. W takim właśnie momencie porywano się na okupanta.
Odtąd rozdźwięk w kwestii sensu zrywu dzielił instytucje rządowe, jak i partie polityczne, od konserwatystów po środowiska piłsudczykowskie; niezależnie od miejsca: w Wielkiej Brytanii, we Francji czy w Ameryce. Wieloletnia dyskusja pozostawiła po sobie bogaty spadek w postaci materiałów archiwalnych, książek, broszur, a nawet stenogramów sądowych.
Samej dyskusji nie można było uniknąć. Nie było zresztą takiej potrzeby. Gorączkowa debata podzieliłaby elity, nawet gdyby jakimś zrządzeniem losu wróciły do Polski. Splatałaby się z innymi kontrowersjami, krzyżując m.in. z dyskusją o przyczynach klęski wrześniowej.
Współcześni „racjonaliści”
Nic dziwnego, że dyskusja o powstaniu warszawskim, o rządzie na wychodźstwie, o generałach toczy się w Polsce z różnym natężeniem po 1989 roku.
Nie dziwi, że punkt odniesienia stanowi dlań literatura emigracyjna. Nie dziwi również, że obecna władza, skompromitowana we wschodniej, jak i w zachodniej polityce zagranicznej, wtrąca się do dyskusji historycznych, przywołując ów argument rozumu. Zapewne podświadomie wyznaje „racjonalną” uległość, przeciwstawiając ją domniemanemu „awanturnictwu”.
Winni są Niemcy
Abstrahując od „racjonalistów”, którzy podświadomie już czują, że stoją przed dylematami rodem z 1944 roku, dyskusji o kulisach powstania jest niedobór, a nie nadmiar. Nie należy się jej bać. To, co może historyka czy publicystę zgubić, to pułapki intelektualne zastawiane przez dawnych i współczesnych „rewolucjonistów”.
To nie przywódcy powstania zniszczyli Warszawę, ale okupant niemiecki. Najpierw we wrześniu 1939 roku, a potem po klęsce zrywu z 1944 roku. On to gnębił i eksterminował Polaków, budząc w nich rządzę odwetu. To nie przywódcy powstania wywołali powstanie, ale Niemcy je sprowokowali. To Niemcy byli naszym wrogiem.
Rozrachunek
Uczciwy osąd po prostu mu się należy, także pośmiertnie. Pamiętać należy, że każda, nawet najbardziej przemyślana decyzja, obarczona jest błędem. Sojusznikami polityka są instynkt i sprzyjająca mu fortuna, a nie znajomość przyszłości. Paradoksalnie to za tę przyszłość bierze pełną odpowiedzialność.
Komentarze
Pokaż komentarze (39)