Najszybsi ludzi na świecie rodzą się na Jamajce i jest to fakt poza wszelkimi wątpliwościami. Wczorajsze 19,19 Usaina Bolta w biegu na 200 metrów było wyczynem historycznym, czymś co zdarza się raz na wiele lat (całkowite przeciwieństwo mistrzostw w pływaniu, gdzie rekordów padło blisko 50!).
Przy wszystkich tych magicznych wynikach, niewiarygodnych czasach tym co mnie najbardziej poruszyło był luz, radość i uśmiech jamajskich biegaczy. Nie wiem czy to Usain Bolt zaraził wszystkich swoich kolegów tym niepoprawnym, czasami wręcz nieznośnym dla rywali szczęściem, ale w dobie tak wielkiej rywalizacji właśnie czegoś takiego sport, a w szczególności lekkoatletyka potrzebowała.
Wyluzowany Asafa Powell to widok dość niecodzienny. Poprzednie wielkie imprezy były w jego wykonaniu pokazem spięcia i przegrywania w presją. W Berlinie to już nie był ten sam zawodnik. Całkowicie rozluźniony, pogodzony z faktem, że na złoto nie ma szans, tańczący ze swoimi kolegami z Jamajki. Takiego Powella chciałbym oglądać jak najczęściej.
Podobnie sprawa wygląda w przypadku Shelly-Ann Fraser. Malutka jamajska sprinterka wygrała bieg na 100 metrów wyprzedzając koleżanką w reprezentacji. Jej dzika radość i niewiarygodnie pogodny uśmiech był bez wątpienia ozdobą berlińskich mistrzostw. Nawet będąc na podium Fraser nie mogła przestać się śmiać i rozsiewać swojej radości na innych.
Zawody w stolicy Niemiec pozostaną w mojej pamięci na długo. Kosmiczne wyniki sportowe to jedno, jednak niesamowity optymizm Jamajczyków to coś co porwało mnie bez reszty. Mogę śmiało przyznać, że jestem zarażony jamajskim szczęściem. Wirus Bolta zaczyna zbierać żniwa.
Inne tematy w dziale Sport