galopujący major galopujący major
95
BLOG

Rewolucja u bram albo prawo podmiotowe do testowania towaru

galopujący major galopujący major Polityka Obserwuj notkę 14

To, że stan polskiego ustawodawstwa potrzebuje jakiegoś intelektualnego zastrzyku, by nie powiedzieć lewatywy, jest faktem nie tylko powszechnie znanym, ale także bezspornym. O pomoc, rzecz jasna, można by się zwrócić do lewackich prawników, ale ów front obrony przestępców ustawodawstwa bynajmniej nam nie poprawi, a i popsuć może o reszty. Przykładowo propozycja by karać za koszulki z Hitlerem, a już nie z Pinochetem, choć przecież obaj Panowie mieli wiele ze sobą wspólnego – ot, choćby obaj wierzyli w Got mit uns, gdy ratowali swój kraj przed moskiewską zarazą. Co prawda bywały przypadki chwalebne, gdy prof. Zoll ratował zygoty współorzekając o konstytucyjnym zakazie aborcji z tzw. względów społecznych, zaś prof. Safjan publicznie potępiał eutanazję, ale są to fakty raczej drugorzędne. Wszak nie odnoszą się do ZUSu czy produkcji owczych serów – a więc spraw dla Polaków najważniejszych, które każdemu z nich spędzają sen z powiek.

Trzeba tedy kogoś kto ustawodawstwo poprawi. Bronisław Wildstein rzecz jasna odpada, bo choć się stara, to ciągle ma jakieś wpadki, a to korzysta ze stalinowskiego 212 k.k. a to m się kiełbasi ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, a to wreszcie pomawia Kolarską –Bobińską – słowem prawda materialna się go nie ima. Rafał Aleksander Ziemkiewicz – już nieco lepszy, ale uznając propozycję Podemskiego aby prokurator wziął udział w procesie cywilnym Wałęsy przeciwko Zyzakowi – za poradę i to poradę nikczemną, stracił swoją szansę. Wszak o tym, że istnieje taka możliwość wie każdy adwokat Wałęsy, więc to jest taka rada – jak nie przymierzając – rada by podczas procesu Wałęsa składał wnioski dowodowe. Wreszcie trzeci muszkieter – dr Migalski, który już przy pierwszym spocie wyborczym nakłamał w związku z firmą Adama Grada, choć ma jeszcze szansę – jedna z posłenek PiS stwierdziła, że to wyborcy zadecydują czy w spocie była prawda. Cóż prawda poprzez głosowanie to też prawda, żeby tak móc zagłosować czy prawdą jest że Pan prezydent powinien odejść.

Skoro autorytety moralne mogą zawieść, trzeba kogoś kto by nie zawiódł, kogoś, kto by nam ustawy poprawił, słowem jakiegoś kieszonkowego zbawcy. I takim kimś mógłby być, dajmy na to, bloger xiazeluka, którego potyczki z aksjologią budzić mogą pewną fascynację i który ma to coś, co ma bodajże każdy bloger wolnościowiec – a więc silną chęć posiadania i decydowania o czyimś dobru. W imię wolności, rzecz jasna. Takim przykładem mogą być wolnościowcy, którzy uważają, że miasto- czyli urzędnik powinien decydować po ile Mariusz Walter ma sprzedawać bilety na mecz swojego klubu, a także wolnościowcy, którzy domagają się do FIFA, UEFA albo Waltera Hofera (tego od skoków narciarskich) – jakiś zmian, kierują jakieś postulaty, choć przecież jako żywo przypomina to bolszewika, który wtrąca się w zarządzanie nie swoją własnością. Aby stworzyć własne rozgrywki sportowe wolnościowcy jakoś nie wpadli, cóż, pasożytowanie na czyimś dorobku jest łatwiejsze, no i łatwiej wówczas narzekać. I w ten wolnościowy deseń wpisuje się nam nasz zbawca, który chciałby dokonać przewrotu w prawach autorskich, choć zaiste, chyba nie tyko o prawa autorskie mu chodzi.

I. Wyobraźmy sobie, że idziemy wielkomiejską ulicą. W pewnym momencie wpada nam w oko kolorowa reklama najnowszej choliłódzkiej superprodukcji zapowiadającej cuda na kiju i dwie godziny gwarantowanej rozrywki. Przypominamy sobie – faktycznie, dwa dni temu oglądaliśmy w Internecie trajler tego filmu, owszem, efektowny. Dobrze, zapowiedzi i reklama przekonały nas. Wchodzimy do kina, płacimy 25 PLN i rozsiadamy się na widowni.

Po pół godzinie projekcji zaczynamy ziewać i rozglądać się na boki. Przed wyjściem z kina powstrzymuje nas jedynie niedojedzony kubełek popcornu – niezgrabnie z tym się idzie ulicą, poza tym zimny jest niesmaczny. Wytrzymujemy kolejne dwa kwadranse, dojadamy popcorn i opuszczamy salę projekcyjną. Wracamy okrężną drogą do kas biletowych i informujemy sprzedawczynię, że film nam się nie podobał. Panienka wzrusza ramionami, no bo w końcu co ona może?

Inna sytuacja. Uznana aktorka z zapałem reklamuje pewną książkę. Aktorkę lubimy, opis arcydzieła także brzmi zachęcająco: tajemnica, ciemne moce, błyskotliwa intryga i nieoczekiwane zwroty akcji. Lubimy takie klimaty, więc wyciągamy z pugilaresu 33,90 PLN i stajemy się posiadaczem owego bestsellera. Wracamy do domu, wyciągamy się wygodnie na kanapie… Po lekturze kilkunastu pierwszych stronic zaczynamy z rosnącą niecierpliwością kartkować książkę w poszukiwaniu zapowiadanych atrakcji. W końcu rzucamy makulaturę w kąt i złorzecząc idziemy oglądać telewizję.

A teraz odwrotnie.

II. Wyobraźmy sobie, że film i książkę w powyższych przypadków ściągamy z sieci. Oglądamy/czytamy jedno i drugie, wzruszamy ramionami, po czym gratulując sobie przemyślności oba pliki kasujemy zapominając o nich raz na zawsze.

Jak nasze zachowanie wygląda z perspektywy medialno-zaiksowych totalniakiów?

Przypadek I w ogóle ich nie interesuje. Wszystko jest w najlepszym porządku.

Przypadek II – aaa, cóż my tu mamy! Złodziejstwo, piractwo, kradzież, niemoralne postępowanie!

Tymczasem jest dokładnie odwrotnie.

Przypadek I - Klient, puszczony kantem przez producentów i dystrybutorów oraz wynajętych cyngli do pisania recenzji na zamówienie, jest bezradny – został oszukany i nikt, żaden zaiks czy inny obrońca „praw autorskich”, nie poczuwa się do zwrócenia mu pieniędzy. To ryzyko widza/czytelnika, że kupi coś, co mu się nie spodoba. Jednocześnie…

Przypadek II - ściągnęliśmy film/książkę, obejrzeliśmy, nie spodobało się nam, więc wyrzuciliśmy oba wytwory intelektu precz. Uniknęliśmy strat finansowych. Czy jednak kogoś z czegoś okradliśmy? Nie – odrzuciliśmy ofertę, nie spodobała się nam. Gdyby była możliwość normalnego podejrzenia filmu/książki, a w ten sposób możliwość podjęcia wyboru, to i tak byśmy obu propozycji nie przyjęli. Dlatego nie można mówić, że autorzy stracili. Zaryzykowali – i nie trafili w gusta. Ich problem, ponieważ to oni są oferentami. Wszelkie przywileje zachłannie zgarniają pod siebie wytwórcy, wszelkimi obciążeniami obarczając odbiorców. Wobec tak nierównego traktowania stawianie zarzutów o niemoralności ściągaczy jest… niemoralne właśnie. A skoro to niemoralne postępowanie, to mamy prawo się bronić. Poprzez ściągactwo.

http://predatorxl.salon24.pl/672374.html

W starych dobrych czasach, a nawet czasach dzisiejszych było tak, że ci są oferentami składał ofertę, w której przedstawiał warunki zawarcia umowy, a wśród nich również i sposób zapłaty. Na przykład określał, że batonik w sklepie można kupić za 1,50, płacąc za niego z góry. Jeśli nie zapłacisz, to nie dostaniesz batonika. Nikt ci batonika nie wciska na siłę, nie chcesz nie kupuj, ale jak chcesz musisz najpierw wysupłać 1,50. Podobnie było w przypadku sprzedaży biletów na pociąg, gazety, czy w niektórych restauracjach. Rzecz jasna oferent może złożyć ofertę w której określi, że zapłata będzie z dołu, albo po wypróbowaniu towaru – np. jazdy próbnej autem z salonu. W starych dobrych czasach, nawet czasach dzisiejszych było jednak tak, że to oferent decydował czy oferując towar czy też usługę chce aby oblat mógł towar czy usługę testować, czy nie. Oblat zaś mógł tylko go o to prosić, a nawet uzależnić kupno od testowania towaru. Ale decyzja należała do oferenta, to on decydował czy jednorazowe puszczenie filmu za darmo jest na tyle opłacalne, że ktoś po obejrzeniu ten film jeszcze kupi.
 

Tak było w starych dobrych czasach, w czasach blogera xiazeluki powinno być jednak inaczej. Idąc do restauracji powinienem mieć prawo zjedzenia obiadu, a przynajmniej pierwszego dania za darmo, żeby spróbować i nie być puszczonym kantem. Jadąc pociągiem powinienem przejechać całą trasę, albo trasy kawałek za darmo, testując czy pociąg jedzie szybko. Kupując batona sprzedawca musi zaś mi „dać gryza”, bym sprawdził czy aby nie mdły. Gdy zapraszają na wieczór poetycki powinienem najpierw wysłuchać wierszy za darmo, przynajmniej połowy, a nuż mi się nie spodobają. Gdy zaś restaurator, kolejarz, sprzedawca w oględnych słowach powie mi żebym z lokalu spie… znaczy żebym sobie poszedł, to ja powinienem mieć prawo zakraść mu się do lodówki, lokomotywy magazynu i ściągnąć z półek tego kotleta, batonika, gdyż przecież Wszelkie przywileje zachłannie zgarniają pod siebie wytwórcy, wszelkimi obciążeniami obarczając odbiorców. Wobec tak nierównego traktowania stawianie zarzutów o niemoralności ściągaczy jest… niemoralne właśnie. A skoro to niemoralne postępowanie, to mamy prawo się bronić. Poprzez ściągactwo.

W starych dobrych czasach właściciel towaru miał decydować jaką wystawi ofertę, w nowych lepszych czasach właściciel towaru nie będzie miał wyboru, jak nie da gryza to się przed nim będą bronić. Poprzez ściągnie mu towarów z wystawy. Oczywiście na próbę, by potem wrócić i kupić jeszcze ze dwa pączki. No chyba, że nie bedą smakowały. 


 

 

 


 

        Uparty centrolewicowiec, niedogmatyczny liberał i gospodarczy i obyczajowy, skłaniający się raczej ku agnostycyzmowi, fan F.C. Barcelony choć nick upamiętnia Ferenca Puskasa gracza Realu Madryt email: gamaj@onet.eu About Ferenc Puskas: I was with (Bobby) Charlton, (Denis) Law and Puskás, we were coaching in a football academy in Australia. The youngsters we were coaching did not respect him including making fun of his weight and age...We decided to let the guys challenge a coach to hit the crossbar 10 times in a row, obviously they picked the old fat one. Law asked the kids how many they thought the old fat coach would get out of ten. Most said less than five. Best said ten. The old fat coach stepped up and hit nine in a row. For the tenth shot he scooped the ball in the air, bounced it off both shoulders and his head, then flicked it over with his heel and cannoned the ball off the crossbar on the volley. They all stood in silence then one kid asked who he was, I replied, "To you, his name is Mr. Puskás". George Best His chosen comrades thought at school He must grow a famous man; He thought the same and lived by rule, All his twenties crammed with toil; 'What then?' sang Plato's ghost. 'What then?' Everything he wrote was read, After certain years he won Sufficient money for his need, Friends that have been friends indeed; 'What then?' sang Plato's ghost. 'What then?' All his happier dreams came true - A small old house, wife, daughter, son, Grounds where plum and cabbage grew, poets and Wits about him drew; 'What then.?' sang Plato's ghost. 'What then?' The work is done,' grown old he thought, 'According to my boyish plan; Let the fools rage, I swerved in naught, Something to perfection brought'; But louder sang that ghost, 'What then?' “What then”” William Butler Yeats

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Polityka