Gabriel Michalik Gabriel Michalik
942
BLOG

Tragedia na Uralu c.d.

Gabriel Michalik Gabriel Michalik Polityka Obserwuj notkę 16

Jest wpół do jedenastej czasu miejscowego. Właśnie wstaje słońce. Zapowiada się pogodny dzień, rzadkość o tej porze roku - jeszcze przedwczoraj nad miastem wisiała gęsta skorupa chmur. Będzie jasno, ale mroźnie. Na termometrze – minus 17 stopni.

Z nowych wiadomości: Sergiej Szojgu, rosyjski minister do spraw nadzwyczajnych oświadczył, że podczas akcji ratunkowej strażacy zrobili wszystko co możliwe dla minimalizacji rozmiarów tragedii. Wysoko ocenił organizację i dowodzenie. Poranne serwisy podają nową liczbę ofiar śmiertelnych – 110.

Z kręgu znajomych wiem, że w szpitalach w Permie zostali przede wszystkim lżej ranni, ale także osoby, co do których obawiano się, że nie przeżyją lotu do Moskwy lub Petersburga. Przyjaciółka znajomych bawiła się przedwczoraj w „Chromej Łoszadzi” wraz z ojcem. Ją zabrano do Petersburga. Ojciec, z oparzeniami około 80% ciała, został w Permie.

* * *

Skwer, przy którym stał ten fatalny klub nosi imię Uralskich Dobrowolców. Upamiętnia ludzi, którzy w 1941 roku na ochotnika, w odpowiedzi na apel Stalina, ruszyli do walki z faszyzmem. Tak to się tutaj nazywa, nie - walka z nazizmem, Hitlerem, Niemcami, tylko właśnie – z faszyzmem. Można czasem usłyszeć, że była to walka z Zachodem w ogóle.

Jeżeli przeżyli, mieli sporą szansę wrócić w rejon Permu. Generalissimus przygotował wokół miasta wianuszek łagrów, gdzie po zwycięstwie zamykał żołnierzy, którzy wygrali dla niego wojnę. Skoro liznęli Zachód, mogli teraz siać zwątpienie. Nie należało do tego dopuścić.

Jeden z łagrów, Perm-36, leży daleko za miastem. W latach 90. rosyjski Memoriał zmienił go w muzeum łagiernictwa. Ale część dawnych obozów działa nadal. Teraz jako kolonie karne, czyli szczególnie śmiercionośny i bezwzględny fundament współczesnego rosyjskiego systemu penitencjarnego.

* * *

Tydzień temu, podczas międzynarodowej konferencji slawistycznej ukuliśmy żart, że    dobrowolec   tutejszy może działać tylko w jedną stronę; stąd   dobrowolnie  można bowiem tylko wyjechać, o ile się to komuś uda. Niemal nie zdarzało się na przestrzeni blisko 300 lat istnienia miasta, aby ktoś tu   dobrowolnie   przyjeżdżał.

W mieście i w regionie zaznaczała się silnie obecność Polaków. Wśród nich – architekci, budowniczowie, uczeni. W historii Permu zapisało się wiele polskich nazwisk. Najpiękniejsze budynki w mieście powstały w końcu XIX wieku na podstawie projektów Aleksandra Turczewicza, polskiego szlachcica pochodzącego z okolic Kijowa.

Wielka fala Polaków przybyła na zesłanie po Powstaniu Styczniowym. Następna – po zajęciu przez Sowietów wschodniej Polski w 1939 roku. Dla wielu z nich Perm był tylko stacją przesiadkową. Stąd trafiali w okolice Kunguru, Kudymkaru i Bereznikow do obozów pracy. Tragiczne losy własnej rodziny, zesłanej do Kraju Permskiego opisał niedawno polski rzeźbiarz, profesor Stanisław Kulon, wywieziony jako dziecko z kresowej wsi, wraz z rodzicami i rodzeństwem, do organizującego się obozu w lasach Uralu. Przez kolejne miesiące i lata bezradnie patrzył, jak mróz, głód i choroby zabijają kolejne jego rodzeństwo, mamę, krewnych i sąsiadów...

Ale o obecności Polaków zaczęto mówić głośno dopiero po Pierestrojce. Wcześniej w ogóle o niczym tu raczej głośno nie mówiono. Przez dziesięciolecia Perm miał status miasta zamkniętego. Tutejsze fabryki zbrojeniowe, w których powstawały rakiety do przenoszenia głowic atomowych, wymagały najwyższej tajemnicy. Do miasta nie wpuszczano cudzoziemców, kontrolowano przyjazdy Rosjan. Miejscowych starano się stąd nie wypuszczać.

Po dziś dzień, wiele osób związanych z przemysłem zbrojeniowym nie ma prawa opuszczać terytorium Rosji.

* * *

Miasto jest brzydkie. Budowane w chaosie i pośpiechu. W walce z siłami przyrody, przeciw nim i przeciw człowiekowi. Rozwala się resztki zabytkowych budynków, aby zrobić miejsce dla wielopiętrowych bloków. Wśród nich zdarzają się architektoniczne cuda, których mogłyby Permowi pozazdrościć zachodnioeuropejskie metropolie. Ale brak planu, brak podstawowego studium urbanistycznego, sprawia, że w milionowym mieście żyje się jak w rozległej wsi-ulicówce. Ciągnie się ten Perm na odcinku siedemdziesięciu kilometrów wzdłuż Kamy. Gdzie decydentom upadła pinezka na mapę, tam powstawała fabryka. Robotników osiedlano w barakach w cieniu kominów. Z czasem część baraków rozebrano, a ich miejsce zajęły bloki z wielkiej płyty. Nie ma tu więc wydzielonego miejsca dla przemysłu, i miejsca, w którym można by było żyć oddychając powietrzem wolnym od skażeń. Woda w kranach tak cuchnie, że nawet osoby biedne, emeryci pobierający po cztery-pięć tysięcy rubli miesięcznie (około 400-500 złotych), gotują na kupowanej wodzie źródlanej.

* * *

Powoli wykluwa się tu (lub tylko – chce wykluwać) coś na kształt społeczeństwa obywatelskiego. Jak za wczesnego Jelcyna, trwają znowu bezustanne zebrania komitetów na rzecz naprawy wszystkiego dookoła. Ale że nie wiadomo od czego zacząć, na początku rozstrzyga się kwestie personalne. Nic bowiem nie da się podobno zmienić, bez zmiany władzy. Żarówka na klatce schodowej się przepaliła - winna władza;! Brudno przed domem - co robi władza?! W windzie nasikane - a gdzie jest władza?! A władza odejść nie chce. Komitety oddają się więc refleksji nad kształtem rzeczywistości, z projektem reform czekając na to, aby władza dobrowolnie sobie poszła.

* * *

Permiacy kurczowo łapią się każdej chwili radości. Na widowniach siedmiu tutejszych teatrów, w operze i w filharmonii niemal codziennie są komplety. W knajpach pełno ludzi, choćby takich, którzy za cenę kubka herbaty chcą pobyć kilka godzin w kolorowym świecie. Jeżeli jesteś gościem, Permiaków, będą cię nosić na rękach. Mogą ci uratować życie, oddać ostatni kawałek chleba, wydać wieloletnie oszczędności na bankiet na twoją cześć. Nie zdradzą cię. Rzucają się w przyjaźń głową w dół.

Otoczeni brzydotą i smutkiem mieszkańcy tej głuchej rosyjskiej prowincji garną się do wszystkiego co może być piękne. Gdy bawią się – przypomina to szaleństwo. Gdy piją – nie trzeźwieją przez tydzień.

I tacy właśnie, wymęczeni brudem i ciśnieniem tego absurdalnego molocha poszli w piątek na ósme urodziny klubu „Chromaja Łoszadź” napić się wódki z przyjaciółmi i poskakać w rytm klubowej muzyki. Atrakcją wieczoru miał być pokaz sztucznych ogni.

 

gabrielmichalik[at]wp.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (16)

Inne tematy w dziale Polityka