Majaczenia Kaczego Marka, mimo wysiłków, stawały się coraz cichsze i powoli miasteczko zapominało o jego istnieniu. Tymczasem do boju ruszył Metys Andrew. Słusznie wykoncypował, że Kaczemu nie chodziło o żebro, lecz o Krzywego Żebro - małego kowboja, który pod rządami szeryfa Jerrego został głównym rewolwerowcem.
Usuwał on z drogi, bez zbędnych pytań, niewygodnych obywateli – prawych i nieprawych.
Gdy tylko pojawił się w miasteczku, Andrew rzucił się na niego z pięściami i tylko pięściami, gdyż bał się konfrontacji rewolwerowej. Mężczyźni tarmosili się zapalczywie przez dłuższy czas, wymieniając krótkie ciosy i długie obelgi. Wyzywali się od oszustów i kłamców. Wreszcie bujny, siwy piuropusz, opadł Metysowi na oczy, zasłaniając pole widzenia. Boksował na oślep, krzycząc:
- To ty zdradziłeś szeryfa! Zdrajca! Zdrajca!
Krzywy Żebro patrzył na zmagania Andrew z wielce zatroskaną miną. W pewnym momencie zrzucił z wozu wielki skórzany wór. Coś w nim jęknęło kiedy dosięgnął z łomotem ziemi. Krzywy Żebro rozwiązał rzemyki i ku zaskoczeniu gapiów wyciągnął z wora starą Indiankę.
- Mów – rozkazał.
Z ust Indianki popłynął potok słów. Nie były to zwykłe zdania. Co rusz zmieniała głos, udając raz Metysa Andrew, raz Krzywego Żebra.
- Ona słyszała – powiedział tryumfalnie rewolwerowiec. - Ona wam prawdę powie.
Na ulicy zapanowała cisza; wszyscy wsłuchiwali się w bełkot Indianki. Metys Andrew przestał boksować, wyciągnął z kieszeni kościany grzebień i zaczesał pióropusz.
- To nieprawda – burknął. - Spił ją i tyle!
Trudno było zaprzeczyć Metysowi, gdyż Indianka mówiła tak niewyraźnie, iż mieszkańcy szybko stracili zainteresowanie jej rewelacjami, a z braku dalszych atrakcji zaczęli rozchodzić się do domów.
Krzywy Żebro, roztrzęsony, spakował Indiankę, wsiadł na wóz i odjechał w tumanach kurzu. Metys Andrew gładził swój pióropusz, spoglądając smętnie na zachodzące słońce.
Tylko cwany Cooper siedział na balkonie, czyszcząc swojego Winchester'a i uśmiechając się złowieszczo pod nosem.
Inne tematy w dziale Polityka