Muzyka
Na początek na scenę wszedł kobiecy kwintet z USA: wokal, altówka, wiolonczela, instrumenty perkusyjne (razy dwa). Wokalistka, bardzo miła dziewczyna, okazała wiele poświęcenia i determinacji przyjeżdżając do Polski w szóstym miesiącu ciąży. Muzyka Divahn reprezentowała klasyczny sefardyjski nurt muzyki żydowskiej: wschodnie skale muzyczne i rytmy, skromna instrumentacja, transowy nastrój, wiodąca rola wokalu i sekcji rytmicznej. Wokalistka zaprezentowała bardzo wysoki poziom artystyczny. Przy okazji słownych komentarzy między piosenkami nie omieszkała podkreślić swoich zapatrywań feministycznych. Widownia reagowała bardzo pozytywnie. Jedynym zgrzytem było nieudolne i nieadekwatne tłumaczenie jej wypowiedzi przez ukrytą za sceną tłumaczkę.
Po bisie pań z USA na scenie pojawili się wymęczeni oczekiwaniem trzej młodzi panowie z Trójmiasta. Skrzypek, akoredeonista i kontrabasista. Pierwszy utwór zmitrężony został na ustawianie nagłosnienia i rozluźnianie nerwów. Spięte w ambitnym skupieniu twarze muzyków nieco złagodniały i ropoczął się bardzo przyzwoity koncert. Trio zagrało eklektyczną muzykę, mieszając tradycje bałkańskie z żydowskimi. Słychać było wyraźnie inspirację płytą, którą przed kilku laty wydał Nigel Kennedy z zespołem Kroke. Występ był na wysokim poziomie muzycznym. Zważywszy, że panowie grają ze sobą dopiero rok, a basista dołączył miesiąc temu, można oczekiwać świetlanej przyszłości tego zespołu.
Wreszcie, po ponad dwóch i pół godzinie oczekiwania na scenie pojawiła się gwiazda tego wieczoru, zespół Kroke w składzie: altówka, bas, akordeon, perkusja. Muzyka bardzo mocno inspirowana stylistyką sefardyjską oraz bałkańską; transowa, rytmiczna, zarazem mocno przetworzona elektronicznie. Pojawiały się też elementy jazzowe i rockowe, z bardzo mocnym uderzeniem; czyli to wszystko, czego można spodziewać się po Kroke. Mimo wymęczenia (koncert w sumie trwał ponad 4 godziny) publiczność reagowała niemal entuzjastycznie. Altowiolista grał z niezwykłą lekkością, objawiając charyzmę sceniczną. Chciało się, żeby wokalistka Divahn wskoczyła na scenę i wsparła muzyków swoim głosem. (Może kiedyś...)
Organizacja
Niestety do tej beczki miodu trzeba dorzucić chochlę dziegciu (łyżka nie wystarczy).
Po pierwsze idea organizowania koncertu na kilka tysięcy osób w sali konferencyjnej o pojmności paruset to duże nieporozumienie. Bilety, które kosztowały 42 zł. sprzedawano bez oceny realnej sytuacji, i z tego powodu widzowie musieli się upakować jak sardynki w puszkę. Zabrakło dla widzów i gości miejsc siedzących, nawet tych na szkolnych, drewnianych krzesełkach. Zepsuło to na sam początek atmosferę, co objawiło się wrogością w stosunku do zapowiadającej koncert gospodyni Krzywego Domku. Po swoim poetyckim, dobrze przygotowanym wstępie dostała krzywe oklaski, zakraszone kilkoma gwizdami i wrogimi okrzykami.
Ciekawe dlaczego organizatorzy zdecydowali się na to właśnie miejsce? O co chodziło?
Wobec tego Brak profesjonalnego tłumacza był jednym z lżejszych „grzechów” organizatorów. Wiele do życzenia pozostawiała również promocja koncertu. Bez aktywnego poszukiwania, raczej trudno byłoby wpaść na jego trop. Znacznie lepiej rozreklamowany jest recital dyrektora Atelier – Pana André Ochodlo.
PS.
Zwróćmy uwagę, że tradycja żydowska jest wciąż u nas żywa i kultywowana przez samych Polaków. Najlepszymi jej wykonawcami (i odbiorcami) są właśnie oni. To taki kontrapukt do antysemityzmu niektórych środowisk. Żeby tylko sami Żydzi za granicą o tym wiedzieli.
Komentarze
Pokaż komentarze (3)