Już kilka artykułów poświęciłem temu tematowi, ale problem jest jak studnia bez dna. Tym problemem jest NADUŻYWANIE oskarżeń o antysemityzm. Oskarżeń stosowanych jako maczuga do walenia po głowie politycznych przeciwników. Więc mimo, że już o tym pisałem, będę to powtarzał stale i wciąż będę wracał do tego tematu, bo w tej kwestii sprawy nie mają się lepiej, ale CORAZ GORZEJ.
Słowo "antysemityzm" tylko wtedy ma siłę, gdy jest stosowane w sytuacjach jednoznacznych. Natomiast, gdy zbyt łatwo i bez zastanowienia oskarża się o zachowania antysemickie, efekt jest odwrotny od zamierzonego. Przypomina się Ezopowa bajka o pastuszku i wilkach. Gdy okrzyki „antysemityzm!” słychać z jakichkolwiek wątpliwych powodów, rezultatem stanie się brak reakcji, gdy zagrożenie będzie naprawdę realne. Nadużywanie słowa "antysemityzm" dewaluuje bowiem nie tylko to słowo, ale powoduje także coś znacznie poważniejszego: trywializację samego zjawiska, które jest nazywane przez to słowo. Przestaje być ono traktowane serio. Nawet gorzej: słowo 'antysemityzm' staje się sygnałem, że zamiast konkretnych zarzutów pojawiają się oskarżenia wyssane z palca.
Przykład z ostatnich dni: Jan Hartman, profesor, filozof i etyk, nazywa Jarosława Kaczyńskiego antysemitą. Nie dając żadnych przekonujących argumentów. Jego oskarżenia są więc tyle samo warte, co oskarżenia dobiegające z przeciwnej strony, której reprezentanci - jacyś antyżydowscy obłąkańcy nienawidzący Kaczyńskiego nie mniej niż Hartman - od lat przekonują w internecie, że Jarosław Kaczyński jest Żydem (lub - precyzyjniej - krypto-Żydem). Tyle, że ci szaleńcy nie są zatrudnieniu przez Uniwersytet Jagielloński i nie prowadzą zajęć ze studentami :)
Obydwie strony: i Hartman i antyżydowscy szaleńcy mają tylko jeden argument na poparcie swoich przekonań: dają słowo honoru, że jest tak, jak twierdzą.
Jana Hartmana motywuje, rzecz jasna, nienawiść do Kaczyńskiego z powodów politycznych. Ma on do tej nienawiści pełne i święte prawo. Może krytykować Kaczyńskiego za wszystko: program polityczny, polityczne działania, niski wzrost i słynny brak konta bankowego. Jednak to dla Hartmana za mało. Musi sięgnąć po bardziej straszliwą broń. Oskarżając go - bez żadnych konkretnych, przekonujących, solidnych argumentów - o antysemityzm, Hartman dociera ze swoim "zdemaskowaniem" Kaczyńskiego do grupy akolitów, ale - jednocześnie - wyświadcza niedźwiedzią przysługę słowom "antysemityzm", "antysemita". Odbiera im jakąkolwiek wiarygodność.
Wysuwając swoje naciągane i wydumane oskarżenia, kompromituje nie tylko siebie, ale dokłada swoją cegiełkę do ośmieszenia wszystkich, którzy kiedykolwiek będą mówili o antysemityzmie mając do tego rzeczywiste podstawy.
O wielu lat powtarzam i ostrzegam: trzeba być ostrożnym w oskarżeniach o antysemityzm. To jest słowo, które tylko wtedy ma moc działania, gdy jest stosowane z opanowaniem, z powściągliwością, a nie jak maczuga przez troglodytę. Nawet jeśli jest on filozofem i profesorem.
Po pierwsze więc, gdy oskarżenia o antysemityzm wygłasza się zbyt pochopnie, a słowo „antysemityzm” jest używane zbyt łatwo i lekko przez oskarżających, zaczyna być traktowane zbyt lekko także przez oskarżanych. Oznacza to myślenie „jeżeli tak łatwo zostać oskarżonym o zachowania antysemickie, to znaczy że tak trudno się przed nimi ustrzec. Po co więc w ogóle próbować?!”. I taka reakcja nie może zmniejszyć, a jedynie może zwiększyć liczbę potencjalnych antysemitów.
Po drugie, gdy każdą krytykę Żydów lub Izraela określa się mianem „antysemityzmu”, powstaje uzasadnione wrażenie, że antysemityzmowi przeciwstawiają się ludzie przeczuleni, przesadni i zbyt szybcy w sądach. I że tacy są Żydzi. Przewrażliwieni na swoim punkcie. Narcystyczni i histeryczni. I znów, takie wrażenie może tylko intensyfikować nieufność do tego słowa i nie może zmniejszać, a jedynie może zwiększać liczbę potencjalnych antysemitów.
Nie chodzi wcale o to, aby nie używać w ogóle słowa „antysemityzm”! Chodzi o to, aby pamiętać, że nonszalanckie i zbyt pochopne wysuwanie zarzutów o antysemityzm dewaluuje to pojęcie, odbiera mu jego ciężar gatunkowy, obniża jego rangę. Bo jeżeli „wszyscy są antysemitami”, to znaczy, że w zasadzie nikt nie jest.
Jan Hartman uważa dokładnie odwrotnie. W swoim oskarżeniu Kaczyńskiego, czując, że nie ma argumentów, musi sztucznie poszerzyć definicję antysemityzmu, żeby mu się w niej Jarosław Kaczyński zmieścił. To jest właśnie kluczowy zabieg w jego artykule. Stwierdza więc: "Rozróżnianie pomiędzy antysemityzmem a tolerowaniem antysemityzmu czy flirtowaniem z nim nie ma żadnego sensu.". Teraz wszystko jasne! Oto nowy pogląd! Ktokolwiek widzi antysemityzm i nie zareaguje (czyli go tym samym "toleruje") jest automatycznie - według definicji Hartmana - antysemitą! Ktokolwiek zobaczy antysemicki napis na ścianie i nie pobiegnie natychmiast po farbę i pędzel, aby go własnoręcznie zamalować, sam jest antysemitą i już! - żadnych dyskusji.
Przy takim podejściu, słowo "antysemityzm" nie będzie miało już za chwilę najmniejszego znaczenia.
Obecnie jest ostatni moment, aby jeszcze zadbać o to słowo. „Dbać” oznacza – „stosować mądrze”. Inaczej słowo, za którym - pamiętajmy! - stoją miliony ofiar Zagłady, miliony zamordowanych ludzi, przypominać będzie coraz bardziej obiegową, wytartą monetę o niskim nominale, która nie ma już w zasadzie żadnej wartości.
I u nikogo nie będzie można za nią uzyskać najmniejszego nawet zrozumienia.
Już za chwilę.
Paweł Jędrzejewski
http://www.fzp.net.pl/opinie/juz-za-chwile-slowo-antysemityzm-straci-jakiekolwiek-znaczenie
Inne tematy w dziale Polityka