Może kiedyś okaże się, że go to już nie obchodzi. Może kiedyś machnie na to ręką.
A może nie. Nie wiemy.
Ale na razie działa. Jest skuteczny. Pełen pomysłów.
Jonny Daniels. Założyciel fundacji „From The Depths”.
Możemy oceniać go tylko na podstawie tego, co zrobił i robi.
Ciekawe: ten człowiek wynajduje zapomnianych ludzi (lub ich potomków), którzy ratowali Żydów i przypomina o ich istnieniu.
Woli mówić o dobru niż o złu.
Idzie także do środowisk uważanych tradycyjnie za wrogie Żydom (np. Rydzyk) i nawiązuje kontakty.
Może nawet przyjazne kontakty.
I robi też różne, drobne, a jakże ważne rzeczy: na przykład na Facebooku dziękuje uczniom I LO w Brzegu za udział w akcji sprzątania żydowskiego cmentarza...
Wypowiada się w duchu przełamywania wrogości.
W duchu doceniania heroizmu tych, którzy ratowali Żydów przed Zagładą.
Jonny Daniels mówi:
"Ja wierzę, że przekaz Sprawiedliwych jest znacznie silniejszy niż przekaz morderców. Spotykanie tych, którzy ryzykowali życie, a czasami je oddawali, żeby ratować moich braci i siostry to wyjątkowe doświadczenie. Jestem w szoku, że ci ludzi nie są obwożeni w samochodach i pokazywani! Są fundacje, które im pomagają, ale to za mało! Ci ludzie powinni być polskimi bohaterami, żydowskimi bohaterami, powinni być międzynarodowymi bohaterami. Ci ludzi to prawdziwi herosi."
Jest człowiekiem z zewnątrz. Nie sprawia wrażenia, aby był uwikłany w meandry "polsko-żydowskiego piekła". Ma do niego zbawienny dystans. Można zakładać, że widzi sprawy bardziej takimi, jakimi naprawdę są. Jest w dodatku sprawnym pijarowcem.
I oto to wszystko powoduje coś dziwnego, coś zaskakującego: pojawiają się ludzie (jakiś dziwaczny margines pełen niechęci), którzy "wieszają na nim psy". Przypisują mu złe intencje. Oskarżają.
Nie mając żadnych realnych podstaw. Żadnych konkretów.
Wyłącznie własne, złe emocje.
To jest ten ich ton: "listek figowy polskiego antysemityzmu", "dworski Żyd", "wysługuje się pisowskiej władzy".
Oto ludzka natura. W swojej brzydocie.
Precyzyjniej: natura nienawistnego tłumu. Zapiekłego w swoich starych obsesjach. Zakochanego w nich.
Zamiast rzeczowej polemiki, zamiast racjonalnych argumentów - hasło tej zbiorowości: "zadziobać!".
Nie udało się zadziobać prof. Szewacha Weissa, który jest mistrzem w zjednywaniu życzliwości, więc trzeba próbować z Danielsem.
Dlaczego tak się dzieje?
Myślę, że decydujące są dwie sprawy:
1. Honorowanie Polaków ratujących Żydów jest uznawane przez tych ludzi za niebezpieczne naruszenie utrwalonego w ostatnich latach wizerunku, w którym najmocniejszy akcent kładziony jest na zbrodnię w Jedwabnem i inne przypadki, w których Polacy odegrali rolę morderców Żydów.
Na obszarze tzw. "polityki historycznej" toczy się wojna. Jedna strona prezentuje w niej przede wszystkim Polaków-zbrodniarzy. Druga - Polaków-herosów. A byli przecież jedni i drudzy. Tym pierwszym - wieczna hańba. Tym drugim - chwała. Daniels wybrał zajmowanie się tym ostatnim.
2. Nienawiść do rządzącej obecnie w Polsce formacji politycznej powoduje, że absolutnie każda forma współpracy z władzami (na tegorocznym wręczeniu Nagrody im. Żabińskich pojawili się np. działacze PiSu i wypowiadali się przeciwko antysemityzmowi oraz proizraelsko) jest poczytywana przez tych ludzi za "zdradę".
Taka postawa i sekowanie Danielsa z pewnością, gdyby były skuteczne, gwarantowałyby jedno: utratę szansy na zmianę na lepsze. Przekonałyby bowiem wszelkich radykałów, zgromadzonych wokół tematu polsko-żydowskiego, że trwałe okopanie się na skrajnych pozycjach jest jedynym możliwym wyborem. Że nie ma być żadnych wyciągniętych rąk, tylko odwieczne oskarżenia z obu stron. Ciągła licytacja na winy.
Tak, jakby nie miało być nigdy żadnej PRZYSZŁOŚCI.
Jest to krótkowzroczne.
Prowadzące donikąd.
Przygnębiające.
Paweł Jędrzejewski
http://www.fzp.net.pl/opinie/zadziobac-danielsa
Inne tematy w dziale Polityka