...
I.
Gilbertowi K. Chestertonowi przypisuje się słynną maksymę: "Gdy ludzie przestają wierzyć w Boga, nie oznacza to, że będą wierzyć w nic, tylko że w cokolwiek."
Człowiek musi w coś wierzyć. Tak jest skonstruowany i już. Swojej egzystencji musi nadawać jakiś sens. Może wierzyć w sztukę, naturę, władzę, pieniądze, wiedzę, rozum, siebie samego.
Gdy ktoś głośno i demonstracyjnie oświadcza, że nie wierzy w Boga, zapewne wierzy gorąco w ateizm, a ten kto twierdzi, że w nie wierzy absolutnie w nic, najpewniej wierzy fanatycznie w swoją pozorną wolność od wiary w cokolwiek. I w swój nieuchronny cynizm.
Żyjemy w dobie, gdy najczęściej i najgłośniej oznajmia się swoją niewiarę w monoteizm etyczny.
II.
Ktoś przypomniał na FB wywiad z profesorem Aleksandrem Krawczukiem sprzed trzech lat, w którym Krawczuk stwierdził coś, co wyraża dość popularny pogląd: "Politeizm sam w sobie jest wartością. Bardzo groźną rzeczą jest monoteizm. Sama idea monoteizmu: jedna tylko prawda i koniec. Proszę zwrócić uwagę, że my - dzięki politeizmowi - w starożytności nie mieliśmy żadnych wojen religijnych."
III.
Krótko i prosto:
To, że Bóg jest jeden, stanowi absolutnie podstawowy składnik etycznego monoteizmu. Tylko tam, gdzie istnieje jeden Bóg, może istnieć jedna moralność. Więcej bogów oznacza więcej systemów moralnych, bo bogowie mogą się między sobą różnić w poglądach.
Politeizm przewiduje istnienie wielu bóstw.
Współcześnie tymi przedmiotami boskiego uwielbienia i kultu nie są wcale pogodne, z jasnego marmuru wyrzeźbione posągi bogów greckich - Apolla, Hermesa, albo Ateny. To są mity dla naiwnych. Olimp ostatniego stulecia wygląda zupełnie inaczej.
Miniony wiek zaakceptował bardzo entuzjastycznie całkiem innych bogów. Takich, którzy są zwarci ze sobą w śmiertelnym konflikcie, reprezentują całkiem różną moralność i jednocześnie domagają się ofiar z ludzkiej krwi. Bóstwami ludzkości w wieku XX - pierwszym wieku efektywnej laicyzacji i zrywania z monoteizmem etycznym, byli przede wszystkim tacy "bogowie" jak Lenin, Hitler, Stalin, Mao, Pol Pot. Religiami - ich ideologie: nazizm, komunizm, rasizm, agresywny nacjonalizm.
I właśnie ci nowocześni bogowie współczesnego politeizmu doprowadzili ludzkość do największych zbrodni i wojen w historii właśnie w imię swoich religii: komunizmu i nazizmu.
Największe współczesne religie politeizmu żywiły się wzajemną nienawiścią, domagały się milionów ofiar, za cel stawiały sobie zniszczenie tych, których uznawały za religijnych wrogów.
A były to zdecydowanie kulty politeistyczne, ponieważ nie uznawały części ludzkości za "pełnych", "calkowitych" ludzi, a więc odrzucały absolutnie podstawową zasadę etycznego monoteizmu: jest jeden Bóg, człowiek jest stworzony na Jego podobieństwo, a każde ludzkie życie jest święte.
Dla wyznawców rasizmu-nazizmu wrogami skazanymi na zagładę byli tzw. podludzie - ludzie "niższych ras". I nie mogli niczego w swoi statusie "podludzi" zmienić.
Dla wyznawców komunizmu - tzw. "wrogowie klasowi" - a za wroga klasowego mógł zostać uznany każdy - zarówno rosyjski arystokrata jak i ukraiński chłop skazywany milionami na śmierć głodową przez Stalina. I ten, kto został uznany za wroga klasowego - i np. znalazł się w gułagu, z tysiącami innych - też nie mógł niczego w swoim statusie "wroga" zmienić.
Współcześni bogowie religii politeistycznych przeprowadzali masowe morderstwa na gigantyczną skalę - mordując miliony niewinnych ludzi - rękami swoich wyznawców.
To, co w monoteizmie było odstępstwem od zasad (mord jako cel), w nazizmie i komunizmie stało się podstawową zasadą. W tym jest sedno sprawy!
O tym się zapomina. O religijnym aspekcie tych wielkich, masowych fanatyzmów XX wieku.
Zapomina się także, że największa wojna minionego stulecia - wojna pomiędzy religią bóstwa klasy a religią bóstwa rasy - przewyższyła okrucieństwem, rozmachem i liczbą ofiar wszelkie wojny religijne w obrębie monoteizmu razem wzięte.
Krawczuk romantyzuje politeizm grecki i rzymski, zachwyca się wspomnieniem utraconej utopii, jest tak naiwny, że zapomina o rzeczywistości współczesnych politeizmów, które nie mają nic wspólnego z arkadyjskimi wyobrażeniami o starożytnej Grecji, natomiast wszystko - z wielotysięcznymi tłumami fanatyków religii komunizmu lub nazizmu - demonstrującymi swoje religijne uwielbienie dla boga-Stalina lub boga-Hitlera.
Tych, którzy mają wątpliwości, jak bardzo religijne były politeizmy XX wieku, zachęcam do obejrzenia np. "Triumfu woli" Leni Riefenstahl - dokumentu ze zjazdu NSDAP w roku 1934, lub sowieckich kronik filmowych z czasów stalinizmu.
IV.
Po doświadczeniach nazizmu i komunizmu nie należy łudzić się, że współczesne politeizmy odeszły. Pamiętajmy o maksymie Chestertona i zarazem także o tym, że kulty religijne są zjawiskami zbiorowymi, więc indywidualnych wyznawców sztuki, rozumu lub cynizmu może porwać w momencie jakiś potężny kult dający im poczucie uczestnictwa w czymś wielkim i masowym. Może będzie to któryś ze starych kultów, gdy następne pokolenia zapomną o zbrodniach komunizmu i nazizmu (bo zapomną!), a może jakieś nowe politeizmy, których zarysów nie jesteśmy jeszcze w stanie rozpoznać.
Zidentyfikujemy je i odróżnimy od monoteizmu etycznego po jednej charakterystycznej cesze: nie będą uznawały jego najważniejszej zasady, że każdy człowiek jest stworzony "celem Elokim" - "na podobieństwo Boga".
I będą uważały, podobnie jak Krawczuk, że to wcale nie one, ale że "monoteizm jest groźny".
Paweł Jędrzejewski
6 stycznia 2014