I.
Ryszard Praszkier pisze w Rzeczypospolitej (link):
Pragnę prosić o przebaczenie w imieniu Żydów, którzy wraz z innymi Polakami przyczynili się do umocnienia okupacji sowieckiej w Polsce. Nic mnie z nimi nie łączy prócz korzeni etnicznych, ale w końcu ktoś musi poprosić o przebaczenie!
Problem z tą prośbą o przebaczenie, z tymi przeprosinami jest całkiem podstawowy: nie wolno przepraszać w cudzym imieniu (bez absolutnie wyjątkowych, symbolicznych pełnomocnictw, wynikających z funkcji uzyskanych np. w demokratycznych wyborach).
Zasada ta nabiera szczególnego sensu wówczas, gdy ludzie, w imieniu których się przeprasza, sami nie mają najmniejszej ochoty tego zrobić.
Praszkier prosi o przebaczenie w imieniu konkretnych ludzi: w imieniu Żydów, którzy (...) przyczynili się do umocnienia okupacji sowieckiej. I tu jest sedno: ludzie, którzy noszą na sobie tę winę, wciąż żyją. Oczywiście, zdecydowana większość już nie, ale wielu - tak. Są to starcy, którzy - całkiem niezależnie od swoich korzeni etnicznych - NIE PRZEPRASZAJĄ za swoje czyny z okresu 1945-1956 i o żadne przebaczenie nie proszą. Do żadnej winy się - najwyraźniej - nie poczuwają.
No bo kiedy usłyszeliśmy ostatni raz wyznanie własnych win i przeprosiny od jakiegoś byłego funkcjonariusza UB czy działacza partyjnego? Kto np. z - obojętne! - "polskiej większości" lub "żydowskiej mniejszości" byłych pracowników Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przepraszał publicznie za swoje czyny z tamtych lat?
Czytamy w necie np. taki tytuł z okazji tekstu Praszkiera: Żyd polski patriota przeprasza za ubeków. Najbardziej logiczne pytanie, które się nasuwa: dlaczego ubecy sami nie przepraszają?
II.
Druga sprawa: czy autor przeprosin zasługuje rzeczywiście na ostrą krytykę, jaką zaobserwowałem w necie w wypowiedziach niektórych osób ze środowisk żydowskich?
Moim zdaniem, nie.
Jego intencje są zrozumiałe i ich cel jest uczciwy. Myślę jednak, że wybrał złą formułę: występowanie w imieniu kogoś, kto sam milczy, jest jałowym gestem.
Natomiast w sytuacji, gdy od wielu lat podkreśla się historyczny fakt, że w kierownictwie władz komunistycznych i w aparacie terroru istniało zjawisko "nadreprezentatywności" ludzi o etnicznych korzeniach żydowskich, zrozumiała jest chęć wyrażenia swojego stosunku do tego faktu. Wówczas, gdy odczuwa się taką moralną potrzebę. I dokonuje się tego we własnym imieniu. To jest cenne, niezależnie kto się na taki gest decyduje.
Jednak w tym temacie dominuje milczenie lub trwa odwieczna licytacja na liczby ilustrujące narodowościowe podziały w komunistycznych władzach.
W jednym z internetowych komentarzy czytamy: "Komuniści - tak samo polscy czy żydowscy - zaszkodzili zarówno Polakom jak i Żydom. To jest prawdziwa historia tamtych czasów. To, jak komuniści obu narodowości zaszkodzili Polakom, to wie każdy Polak. Ale że komuniści ci zaszkodzili również Żydom, mało się wie. Otóż zaszkodzili bardzo. Na przełomie 1949 i 1950 dosłownie zdławili całe żydowskie życie kulturalne i instytucjonalne."
Z kolei mój znajomy, któremu temat jest bliski, ze względu na jego rodzinną historię, napisał do mnie: "do tamtej przeszłości, należy się w jakiś sposób ustosunkować, trzeba się od niej odciąć." I dodał: "Oboje moi dziadkowie-Żydzi byli w MBP, jeden na b. wysokim stanowisku. Nie mogę mówić, że nie było tego, co było. Nawet jeśli są antysemici, nawet jeśli była odpowiedzialność polska w wielu miejscach, to jasne, to nie mogę się pogodzić z tym rozdziałem, zupełnie niegodnym, w którym uczestniczyło te kilkaset osób, a o czym Kaczmarski miał odwagę zaśpiewać...". [Opowieść pewnego emigranta. http://www.youtube.com/watch?v=KV4Rg2UFN0o]
Przyznajmy: to jest poważny temat. Zasługuje na potraktowanie serio.
A tak się składa, że w ostatnich dniach rozmawiamy o nim właśnie z powodu artykułu Praszkiera.
Paweł Jędrzejewski
Tekst ukazał się na portalu Forum Żydów Polskich
Inne tematy w dziale Kultura