Poniżej przedstawiamy Państwu Dziennik Zuzanny, który jednocześnie jest fragmentem korespondencji Autorki Dziennika z redakcją Forum Żydów Polskich. Ze względów technicznych FŻP nie mogło zamieścić Dziennika, w związku z tym skorzystaliśmy z gościnności Stowarzyszenia 614' Przykazania, z którym FŻP łączą więzy współpracy. Zamysł Zuzanny oraz jego wykonanie są jednocześnie spełnieniem ważnej żydowskiej micwy (przykazania) - najwyższej formy bezinteresownego działania w szlachetnym celu upamiętnienia ofiar zbrodni. Za każdą literą tego tekstu kryje się wielkie serce.
Środa, 5 maja, 2010, godz. 23:32
Jadę w sobotę na tygodniowy plener w okolice Krosna. A dokładnie do Korczyny. Jako, że jest to rejon Galicji, a wiadomo, że mieszkało w tamtych okolicach przed wojną wielu Żydów, postanowiłam sprawdzić w jakim stopniu ta niepozorna wioska wiąże się z ówcześnie żyjącą społecznością żydowską. Okazało się, że liczyła sobie ona ok. 20% mieszkańców miasteczka. Co więcej, znajduje się tam niemal zupełnie zapomniany XVII wieczny kirkut, ukryty w lesie...
12 sierpnia 1942 żydowska społeczność Korczyny odeszła na zawsze, podzieliła los wielu innych mieszkańcow okolicznych wiosek. Przeżyli nieliczni. Znaczna część zginęła w masowych egzekucjach na pobliskich kirkutach, reszta w Bełżcu.
Chciałabym upamiętnić w jakiś sposób tych mieszkanców. Jeszcze nie jestem pewna jak, choć mam pewien pomysł. Myślę o wspomnieniu ich z imienia i nazwiska. Lista mieszkańców Korczyny z 1939 jest dostępna w internecie.
Czwartek, 6 maja, 2010, godz. 0:16
Myślałam o tym, żeby (najlepiej 12 dnia maja - symboliczna data) zawiesić na tej ścianie otaczającej cmentarz w rzędzie kilka niewielkich blejtramów, na których spisane byłyby wszystkie imiona i nazwiska mieszkańców. Chciałabym to zrobić w ładnej formie, co trudno mi opisać słowami. Ale to mniej istotne.
Ważniejsze, że wiąże się to z tym, iż każde imię i każde nazwisko własnoręcznie przepiszę, a więc każdemu z nich poświęcę chwilę refleksji. Wydaje mi się ważny nie tyle sam efekt pracy, ale proces jego tworzenia. W kontekście twórczym, artystycznym - być może jest to zbyt dosłowne. Ale bardziej zależy mi na tym, aby wspomnieć każdego po kolei. Bo kto na co dzień o nich pamięta? Oni gdzieś leżą rozsiani po okolicznych polach, w masowych grobach tu i ówdzie. Gdyby historia potoczyła się właściwie, gdyby nie zdarzyło się to, co się zdarzyć nie powinno - na tym kirkucie byłoby pewnie znacznie więcej macew, byłby normalnym cmentarzem, gdzie przychodzą dzieci, wnuki by położyć kamień na grobie bliskich zmarłych. Ale nie ma tych dzieci i wnuków i nigdy nie będzie.
Ja jestem i tak sobie tylko myślę... taki mam pomysł.
Czwartek, 6 maja, 2010, godz. 11:30
Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować ten pomysł.
Sam kirkut też z resztą zamierzam dokładnie sfotografować. Może uda mi się też wybrać do pobliskich miejsowości? Zobaczymy.
Dzięki za poparcie, cieszę się, że pomysł wam się podoba. Jak przyjadę, to muszę zrobić rozeznanie w terenie.
Sobota, 8 maja, 2010, godz. 15:37
Siedzę sobie właśnie w drewnianej chatce w lesie:) Korzystając z okazji, że jakimś cudem udało mi się załapać sieć i w prawdzie jedna strona otwiera się pół godziny (albo w ogóle), ale uznałam, że wykorzystam te chwile z internetem, które mogą nie trwać wiecznie. :)
Pytałam pani, która nas zaprowadziła do chatki, czy nie wie gdzie jest cmentarz żydowski w Korczynie, ale przyznała, że nie ma w ogóle pojęcia o jego istnieniu. Pomyślałam, że pewnie od większości usłyszę tą samą odpowiedź. Ale ledwie weszłam do sklepiku nieopodal, a natknęłam się na właściciela tego ośrodka i zapytałam go o to samo. Okazało się, że nie mogłam lepiej trafić. Pan jest autorem książki o tych okolicach i pisał w niej również o cmentarzu! Powiedział, że jest to dość daleko stąd jeśli by iść piechotą, ale zaoferował się, że może ze mną tam pojechać autem! Być może uda się to w poniedziałek, zobaczymy. Zdążył opowiedzieć mi kilka historii z czasów wojny, które słyszał od swojego brata. Wymieniłam się z nim numerami, tak że mam nadzieję, że mi pomoże i uda mi się tam pojechać z nim. trzymajcie kciuki, pozdrowienia :) jak będzie internet, to będę się starała informować was na bieżąco!
Niedziela, 9 maja, 2010, godz. 16:53
Odkryłam, że w budynku jest internet, więc korzystam :) dziś zrobiłam już dwie tabliczki (6 rzędów imion). zastanawiam się jak nazwać te tabliczki. myśle o takiej nazwie "Lista żydowskich mieszkańcow Korczyny. W wyniku Holokaustu większość straciła życie. 12.05.1942 nastąpił ostateczny kres społeczności żydowskiej w Korczynie".
Niedziela, 9 maja, 2010, godz. 21:35
Póki co - z tabliczkami jeszcze sprawy nie skończyłam. Została mi połowa pracy. Jak skończę, to skontaktuję się z panem, który obiecał mnie podwieźć i na miejscu się zorientuję, jak da się to zaaranżować. Powiem wam, że samo doświadczenie, jest dla mnie niezwykłe. Tyle nazwisk, imion, przy wielu z nich napisane jest jaki mieli zawód, kim byli w mieście, ile mieli dzieci, gdzie zginęli... to uświadamia bardzo wiele. To personifikuje te ciągi liter w konkretne osoby, jestem w stanie dziś wyobrazić sobie każdą z nich, naprawdę...Rachel, Mosze, Pinchas, Itzhak, Rajzele, Cipora, Dawid, Elimelech,Lea... nie wiem ilu ich jest, ale naprawdę bardzo dużo. Za dużo. Napiszę coś jutro w chwili wolnego czasu. Dzięki za zainteresowanie!!
Poniedziałek, 10 maja, 2010, godz. 17.31
Skończylam dzisiaj robić tabliczki. Ostatecznie zrezygnowałam z oficjalnej nazwy 'Lista żydowskich mieszkańców...itd'. Napisałam u góry tyko datę 12.08.1942. a pod spodem nazwiska... Uznałam, że tak będzie mniej dosłownie, a może bardziej wymownie. Może kogoś sprowokuje do zastanowienia, dowiedzenia się, co ta data oznaczała dla społeczności Korczyny. Wiadomo, że nie wszyscy wtedy zginęli... na liście są również nazwiska osob, które przeżyły (z dopiskiem). ale jednak to ten dzień dla większości oznaczał koniec, jeśli nie dosłowny, to symboliczny.
Umówiłam się z panem, że mnie jutro tam podwiezie. Może już jutro prześlę wam kilka zdjęć w miarę możliwości.
PS. w Korczynie był rabin Rubin.
Wtorek, 11 maja, 2010, godz. 19:46
Wszystko poszło zgodnie z planem. A nawet lepiej.
Pojechałyśmy w trójkę. O 10 rano pan, z którym się umówiłyśmy, zawiózł nas pod bramę cmentarza. Po drodze opowiedział kilka historii z życia Korczyny. To bardzo duża wieś, kiedyś podobno najbardziej uprzemysłowiona w Polsce. Cmentarz znajdował się na drugim końcu miasta, gdzieś na obrzeżach, taki porzucony, zapomniany...
Powitał nas szary, kamienny mur, 'przyozdobiony' antysemickimi napisami, na szczęście mocno przygaszonymi, prawdopodobnie poprzez próby chemicznego czyszczenia. Wysoka na kilka metrów, łukowata brama ze szczątkami zdezelowanych, drewnianych drzwi po prawej stronie, zrobiła na mnie naprawdę duże, choć lekko upiorne wrażenie. Antysemickie napisy jednak przekonały mnie, że lepiej będzie jeśli umieszczę tabliczki od środka. Tak też zrobiłam. Znajdują się po lewej stronie, tuż przy wejściu.
Tak to wyglądało. Niestety nie widać z bliska faktury i kolorystyki. Podkład był jasny, w kolorach bieli, błękitu, szarości, żółcieni, gdzieniegdzie podoklejana była przezroczysta kalka, która trochę odrywała się od podłoża, imitując starą, zniszczoną materię.
Jednak tworzenie samego podkładu było znacznie mniej pracochłonne, a jednocześnie o wiele mniej wciągające niż przepisywanie tych setek nazwisk. Poznałam rabina, jego ucznia, gabbaja, nauczycieli z chederu, właścicieli gorzelni, aptekarza, lekarza, członków chewra kadisza, kehilli, handlarza odzieżą, handlarza owocami...Wszystkich z imienia i nazwiska. To było naprawdę wyjątkowe doświadczenie.
Po przymocowaniu tabliczek do ściany, wzięłam się za fotografowanie. Cmentarz jest niemal zupełnie zarośnięty, z poprzewracanymi we wszystkie strony macewami... inny świat.
W trakcie robienia zdjęć podszedł do nas starszy pan. Widać było, że mieszka niedaleko. W jednej ręce trzymał laskę, a w drugiej kromkę chleba ze słoniną. Zapytał czy mówimy po polsku i czy znamy hebrajski. Kiedy okazało się, że znamy polski, ucieszył się bardzo i strasznie się rozgadał. Mówił, że dzieci wyszły z domu już dawno a i tak nic ich nie interesowała historia. Dlatego nasze zapewnienia, że nas interesuje - bardzo go ucieszyły. Nie jestem w stanie zebrać w logiczny ciąg jego wywodu, bo mówił o bardzo wielu rzeczach i trudno byłby to uporządkować zarówno chronologicznie, jak i tematycznie. Więc wspomnę pokrótce historię, które udało mi się zapamiętać.
Pan urodził się w 1930 roku i jak twierdził, pamięta dobrze to, co się działo w czasie wojny. Ale za wiele nie chciał o tym mówić. Nie wiem, ile z tego co opowiadał, słyszał od teściów (bo wiele informacji o Żydach przed wojną od nich pochodziło), a ile z jego własnych wspomnień. O dzieciach, które za nóżki Niemcy wrzucali na wozy opowiadał nam wcześniej pan, który nas tutaj przywiózł. Starszy pan wspominał, że dzieci wołały do mamy, a oni nawet naboi im żałowali. Zabijali kolbami karabinów. A ten cmentarny mur był czerwony od krwi.
Historia, o której w Korczynie wiedzą chyba wszyscy (bo opowiadali mi o niej obaj panowie) to historia, jak się później okazało, Wolfa i Dawida Leiba Kirschnerów. Ojca i 12-letniego syna. Obaj zginęli 15 sierpnia 1942, a więc 3 dni po ostatecznej likwidacji żydowskiej społeczności Korczyny. Im udało się ukryć, ale ponoć sami zdecydowali oddać się w ręce gestapo (być może po prostu zostali wydani). Ojciec powiedział, że chcą zginąć razem, jednocześnie. Poprosił znajomego, któremu uprzednio zapłacił, by postawił mu nagrobek na cmentarzu żydowskim, tam, gdzie ich pochowają. Starszy pan powiedział, że zabił ich Ukrainiec, dokładnie w tym miejscu gdzie stoi dziś ich grób. Przestrzelił ich na wylot jednym strzałem (tu relacje starszego pana i naszego pierwszego rozmówcy się zgadzają). Ta historia jest taką tutejszą legendą, takim uosobieniem męczeństwa. Ten symbol, kula która przestrzeliła ich razem, jednocześnie pozbawiając życia przytulonego do siebie ojca i syna, zapadła miejscowym w pamięć najbardziej.
Po śmierci rzeczywiście ów znajomy postawił nagrobek. Podano nam nawet nazwisko tego pana, że może gdyby jakaś rodzina, jeśli mamy gdzieś tam kontakty, jakby co, to może by jakoś podziękować by mogli... Ale to raczej wątpliwe, by ktokolwiek z rodziny Kirschnerów ocalał.
Oto ich nagrobek - jedyny w języku polskim na całym cmentarzu. Chyba ostatni... bo nie został w Korczynie już nikt, kto znałby jidysz lub hebrajski...
(nie wiem dlaczego, ale niektóre literki są lustrzanymi odbiciami)
Starszy pan też żałował, że nie zna hebrajskiego. Mógłby sobie chociaż poczytać czasem nagrobki... Tymczasem pokazywał nam z wielkim zapałem, kto gdzie leży. Znał wszystkie obrazki, wiedział co oznacza wyrzeźbiony na macewie dzban, co dłonie, co świece, co lew - opowiedział mu o tym kiedyś jakiś Żyd, który przyjechał na cmentarz. Wiedział też, gdzie leży rabin, pokazał, gdzie leży właścicielka gorzelni,a gdzie pewien bogaty Żyd wraz z całą rodziną, która zmarła na szkarlatynę w czasie epidemii. W tym okresie zdarzało się podobno nawet do 5 pogrzebów w ciągu dnia. Usłyszałyśmy też historię o 9 żydowskich żołnierzach pochowanych na samym końcu cmentarza, który polegli służąc w polskim wojsku w czasie I wojny światowej.
Poopowiadał nam jeszcze trochę o powodzi, która zalała cały cmentarz, o huraganie, przez który większość nagrobków się poprzewracała i o ciężkim życiu na wsi. Potem pożegnał się i poszedł w swoją stronę.
Na koniec, wychodząc, spostrzegł wywieszone od środka tabliczki. Był lekko przygłuchy i nie dosłyszał, kiedy powiedziałam, że to ja wywiesiłam. Skomentował tylko - A kiedy te tabliczki wywiesili to ja nie mam pojęcia, naprawdę! -. Oburzył się na datę - bo przecież nie wszyscy tego dnia zginęli. Chciałam mu wytłumaczyć, że to tylko taki symboliczny koniec społeczności, ale nie słuchał... wyciągnął tylko swoją spracowaną dłoń i wskazującym palcem przejechał po liście - O, tu jest, jest, Kirschner Wolf i Dawid Leib - to ich zastrzelili tą jedną kulą. - A tutaj - palec położył na drugiej tabliczce - O, tutaj... Mendel. Do niego się po mąkę chodziło.-
I tym sposobem moje tabliczki po raz pierwszy spełniły swoją rolę...
Zuzanna Marczyńska
Korczyna, 12 maja 2010.