No i co my mamy z Wami począć, chłopaki, hę? Niezorientowanym wyjaśniam, że mówiąc Wy mam na myśli tzw. wolnościowców – libertarian, anarchokapitalistów, minetarystów, akratów, etc. – czyli całą menażerią zafiksowaną na tym, żeby nikt, nigdzie, nigdy, nikogo i do niczego nie zmuszał, a my to etatystyczna mierzwa. Oczywiście nie pytam o płaszczyznę prywatną. Wiadomo – możemy się napić i pogadać sobie via Internet o zasadach. Ale co ma z Wami zrobić to nasze totalitarne (tfu! tfu!) państwo?
Żeby dojść – również do wniosku – najlepiej zacząć od tyłu. W dyskusjach wolnościowcy kontra lewacy prawie zawsze następuje moment, kiedy strona pro-państwowa wyciąga argument następujący – państwo musi istnieć i pod przymusem ściągać podatki po to, by móc prowadzić w miarę stabilną politykę społeczną. Kontrargumentem wolnościowców jest na ogół stwierdzenie, że nie można nikogo zmuszać do płacenia nawet na szczytne cele. Lewak tak zażyty z mańki zwykle słusznie zauważa, że bez pomocy tego rodzaju jakaś grupa ludzi zostanie pozostawiona sobie samym i poniesie wymierną krzywdę. Czasami wzmacnia to jeszcze wizją ulic zapełnionych trupami, co jest już oczywistą bzdurą, gdyż część takich osób zostanie po prostu zmuszona do pracy, częścią zajmie się rodzina, etc. Wydaje się jednak całkiem racjonalnym przyjęcie założenia, że po wycofaniu się państwa z polityki społecznej ofiarą tego padną ci, którzy już kompletnie nie mają lub nie mogą dokądkolwiek pójść; ci, którzy swoją podłą sytuację zawdzięczają przypadkowi (choroba, wypadek). Na takowe dictum pojawia się zawsze ten sam, również całkiem uzasadniony, kontr-kontrargument. Otóż, życie jest twarde – powiadają wolnościowcy – raju na ziemi nie ma i nie będzie. Nie wszystkim można pomóc i ofiary być muszą, również śmiertelne (byle wolne). A biorąc pod uwagę, że tacy pechowcy to w stosunku do reszty społeczeństwa jakiś drobny ułamek, na takie straty można sobie pozwolić.
W tym momencie nasuwa się cytat z klasyka – Panowie, policzmy głosy. Wg danych PKW w wyborach 2007 roku Komitet Wyborczy LPR (LPR, UPR i PR) uzyskał 209 171 głosów. Trudno wyrokować, ilu sympatyków każdej z 3 partii głosowało na tę listę. Wiemy tylko, ilu każda z nich wystawiła kandydatów. Wg Wikipedii: „Spośród pierwszych miejsc na listach wyborczych do Sejmu LPR przypadło 24 miejsca, 9 otrzymała UPR, zaś 7 PR, a 1 miejsce przypadło osobie bezpartyjnej (…)”.Wydaje się, że na tej podstawie można ocenić realną siłę przebicia, a więc również poziom poparcia, każdej z partii. Procentowo przedstawia się to następująco: LPR 58,5%, UPR 22%, PR 17%, bezp. 2,5%. Wyceniam więc w ten sposób siłę UPR na jakieś 46 000 głosów. Partia ta jest chyba jedyną, która może wolnościowcom w jakimś stopniu odpowiadać, choć jest tam przecież też miejsce dla ordoliberałów, konserwatystów, monarchistów czy narodowców. Powstaje teraz pytanie, ilu wyborców tej partii posiada poglądy około-libertariańskie? Tysiąc? Dwa? Trzy? Pięć tysięcy?
Dla porównania jeden Polski Związek Niewidomych – największa organizacją ludzi niewidomych i słabo widzących zrzesza ponad 73 tysiące członków. Ile osób spośród nich poradziłoby sobie w nowej libertariańskiej rzeczywistości? Ja optymistycznie zakładam, że 99%. A ile mamy w Polsce takich grup społecznych, w takim, czy innym sensie, upośledzonych? I z jakiej sumy należałoby wyciągnąć ten pozostały 1%, żeby ocenić społeczną siłę rażenia idei wolnościowych? Ze stu tysięcy? Dwustu? Trzystu? Pięciuset?
Do czego zmierzam? Otóż, jeśli wymierna krzywda iluś tysięcy osób jest kwestią pomijalną, której nie poświęca się żadnej refleksji moralnej i społecznej, i na którą można się zgodzić w imię realizacji pewnych idei, to tym bardziej państwo nie ma żadnego moralnego obowiązku przejmować się dyskomfortem psychicznym kilku tysięcy libertarian. Nawet, jeśli państwo takie prowadzi liberalną politykę gospodarczą, i wyznaje zasadę samoposiadania i aksjomat o nieagresji.
FUTRZAK
ZBANOWAN PRZEZ: Cichutki, Anita, G. Ziętkiewicz, Adrian Dąbrowski, Coryllus, Stary, Szczur Biurowy
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka