When you were young and your heart was an open book you used to say ‘live and let live’
But if this ever changing in which we live in makes you give in and cry
Say ‘live and let die’
Było to dawno, dawno temu w czasach, gdy Wojciech Cejrowski był jeszcze najgorętszym patriotą gotowym poświęcić życie dla umiłowanej Ojczyzny, nie mówiąc o kilku złotych; w czasach, gdy obecni iluminaci byli nikim, a śp. prof. Geremek spokojnie krążył bolidem po gwarnych aglomeracjach i cichych partykularzach pełnych Polaków ssących mleko matek.
Szedłem otóż pewnego zimowego popołudnia w towarzystwie swej ówczesnej flamy ulicą Opacką w kierunku Cmentarza Oliwskiego. W pewnym momencie, daleko przed nami, zobaczyliśmy, jak dwóch przechodniów spuszcza szybki łomot innym, też idącym w parze. Zanim do nich dotarliśmy, napastnicy zdążyli się zwinąć. Spytaliśmy gramolących się z ziemi obtłuczonych i umorusanych chłopaczków, czy potrzebują pomocy. Ci w milczeniu spojrzeli na nas jakoś tak dziwnie. Później się dowiedzieliśmy, że to obici byli napastnikami, którzy próbowali pozbawić przypadkowych przechodniów funduszy, jak to mieli w zwyczaju, ale tym razem źle trafili. Wtedy zrozumiałem, że nie zawsze trzeba mieć zdanie na każdy temat. Przypominam sobie to dziś w kontekście wojny palestyńsko-izraelskiej, w której Rodacy, ku memu wielkiemu zdziwieniu, starają się znaleźć miejsce dla siebie.
Co bardziej uporządkowane dusze próbują doszukiwać się winy pierwotnej, czyli, mówiąc po ludzku, pytają – kto zaczął? Metoda, jak metoda, ma niewątpliwie swoje plusy. Minusem jest jednak to, że w upierdliwym poszukiwaniu racji uniwersalnej niedługo będziemy musieli prawdopodobnie rozpatrywać wygnanie z raju pod kątem tego, czy wąż miał obrzezany ogon. Co również może mieć plusy; powiedzmy – dydaktyczne. Jednakowoż – i tu trochę stygnie mój zapał pedagogiczny – może to skłonić innych do podobnych studiów, w efekcie czego pewnego niedzielnego poranka obudzę się w Danzig, a w telewizji nie będzie Jana Pospieszalskiego.
Można też nawoływać do tzw. „bezwarunkowego zawieszenia broni”, wychodząc ze słusznego założenia, że każde życie liczy się tak samo. Jednakże – wbrew naszym nadziejom – światem rządzą nie seks i pieniądze, ale instynkty opisywane „dylematem więźnia” i „hipotezą czerwonej królowej”. Skutkiem tego konflikt w Izraelu/Palestynie ma - moim zdaniem - tylko dwa rozwiązania. Albo strony się wykrwawią – w rzezi tak dotkliwej, że jej wspomnienie stanie się zaczątkiem nowego mitu założycielskiego dla tamtego regionu – albo po prostu ktoś kogoś wytnie do ostatniej duszy.
Stąd też ostatnio nurtuje mnie pytanie – od kogo i czego Izraelczycy się nauczyli w ostatnich dziesięcioleciach? Czy niczym prawdziwi Aryjczycy są gotowi (militarnie i moralnie) „ostatecznie rozwiązać” kwestię palestyńską, czy będą po sarmacku „potrząsali szabelką”? Jeśli bowiem zadyma ma się znowu skończyć na niczym, to radosne raporty p. Barbura z „kopania tyłków brudasom” okażą się równie sensowne, co świętowanie swego czasu przez polskich kibiców dziadowskiej wygranej z drużyną amatorów z Monako. Jeśli jednak naszych starszych braci historia utwardziła, to chyba pora zacząć zbierać kasę na te 65 miliardów, bo robi się trochę nieswojo.
FUTRZAK
Wpis niniejszy powstał dobry tydzień temu, ale drogę na Salon24 znalazł dopiero dzisiaj, więc może cechować się tzw. drugą świeżością. Jest to skutkiem tego, że mój internet provider zwykł raz na pół roku dawać dupy, i dzień ten ostatnio właśnie nastał. Za co przepraszam serdecznie.
ZBANOWAN PRZEZ: Cichutki, Anita, G. Ziętkiewicz, Adrian Dąbrowski, Coryllus, Stary, Szczur Biurowy
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka