Na ostatniej konferencji prasowej mistrz dyplomacji Radosław Sikorski stwierdził, że będzie przyglądał się propozycjom ze strony krajów strefy euro. Jeżeli będą one wystarczająco wspólnotowe i korzystne dla Polski to je podpisze, a jeśli nie – to nie.
Zdaje się, że ministrowi potrzeba było pięciu lat do wysnucia takiej prostej konstatacji, że powinien najpierw przyglądać się propozycjom partnerów, a następnie przed podpisaniem ustalić, czy są korzystne dla Polski, jeśli są – podpisać je, a jeśli nie – to nie podpisywać. Cieszyć może, że pan minister nabiera coraz więcej doświadczenia w swej pracy.
Obawiać się jednak można, że nie jest to wynik przemyśleń i doświadczeń, a jedynie kolejne zapatrzenie (zauroczenie) tym razem w premiera Wielkiej Brytanii Davida Camerona, który tę oczywistą zasadę wypowiedział przed szczytem strefy euro w grudniu ubiegłego roku, kiedy stwierdził, że zaakceptuje propozycję Niemiec i Francji, jeśli będą korzystne dla Wielkiej Brytanii. Wtedy mistrz polskiej dyplomacji przekonywał, że trzeba wszystkie propozycje przyjąć za wszelką cenę. Zapowiadał też w stolicy Niemiec, że nie obawia się niemieckich czołgów, chcąc w ten sposób zapewne zademonstrować swój brak kompleksów w stosunku do dużego sąsiada i pokazać się jako polityk nowoczesny, (a być może, także wyrazić swoje przekonanie co do stanu polskiej armii po jego odejściu z ministerstwa obrony narodowej). Wydaje się jednak, że wykrzykiwanie w Berlinie, że nie boi się niemieckich czołgów jest niczym innym właśnie, jak wyrazem kompleksu. Nie jest chyba przyjęte, by podobne rzeczy wykrzykiwać w sąsiednim, zaprzyjaźnionym państwie; podobnie jak artykułowanie oświadczeń o strachu wywołanym jego bezczynnością.
Zawartość dyplomacji w dyplomacji ministra Sikorskiego wydaje się wciąż pozostawiać trochę do życzenia.
F.
Prawnik i politolog w dwóch osobach w jednym blogu. Nam nie jest wszystko jedno!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka