Dawne czasy mają to do siebie,że wszystko było jakimś sposobem prostsze koncepcyjnie. Weźmy na przykład taką niewiastę co była czytata i pisata. Przycupnęła w ciemnym pokoiku, przyświecach i kominku, po czym zawzięcie kaligrafowała romantyczny list do męża, bądź plotki do jakiejś Frau Baronowej. List wkładała do koperty, kropnęła lakiem, odcisnęła pieczęć, załączyła całusa i dawała gońcowi. Ten gonił wierzchem na koniu, dopóty zwierzę nie padło gdzieś pod stolicą. Gdy po wielu trudach i dniach list docierał, przynajmniej wspomniana Frau Baronowa miała pewność że goniec albo leśne babuszki karmiące gońca, nie przeczytały owej korespondencji.
Czas w miejscu nie stoi, jest tak samo złośliwy – zarówno dla wykształconych, jak i pięknych. Postęp się realizował – zaczęto stawiać na czas, nie zaś na ochronę. Jakość spada i w dzisiejszych czasach. Korzystam sporo z poczty i widuję paczki lekko obdarte, listy naddarte, jakoby pani w sortowni chciała sprawdzić cóż tam prenumeruje i dlaczego akurat to Hasło Ogrodnicze. Poza tym te koperty są jakieś takie cienkie – zasłaniając kopertą naszą gwiazdę zaranną, jestem w stanie oczytać nagłówki wydrukowane co większą czcionką.
Sprawa ta przeniosła się również w internet. Tam jakoś obyło się bez stadiów wstępnych – od zarania sieci, usługodawcy mają problemy z należytym zabezpieczeniem naszej korespondencji. Od czasu do czasu, tu i ówdzie wybucha afera – raz większa, raz mniejsza – jak sprawa do której zmierzam – wyciek rozmów Przemysława Holochera z Facebooka.
Wikileaks pierwszego września opublikowało 690 rozmów jednego z członków RN (a niegdyś Kierownika Głównego Obozu Narodowo-Radykalnego) z użytkownikami Facebooka. Wśród nich padły i takie nazwiska jak Palade, Bosak, Winnicki, Kukiz czy też Zawisza. Kilka dni później, gdy szersza grupa osób dowiedziała się o sprawie, posypały się głosy krytyczne wobec poczytań hakera i Wikileaks. Twierdzono iż tajemnica korespondencji jestświęta i nienaruszalna. Dziś mam spore wątpliwości w tej kwestii.
Tajemnicy korespondencji mogłażądać Frau Baronowa od gońca, gdyż między odbiorcą i nadawcą był goniec, któremułatwo było zarzucić malwersacje – chociażby po złamanej pieczęci. Od razu po otrzymaniu przesyłki, można było wykryć wszelakie nieprawidłowości i zarzucać złamanie tajemnicy korespondencji, surowo karząc pachołka czytatej niewiasty.
Dziś klikając w facebookowy chat, nie mamy pewności czy oprócz mnie i pana A, pan B, pan C i Mark Zuckerberg oraz setki botów antyspamowych nie czytają mojej wiadomości. Niby są regulaminy, ale szczegółów tam nie ma. Gwarancji nikt nie da. A nuż jest jakiś błąd programistyczny i osoba która przypadkiem kliknie na mój profil, zobaczy wszystkie wiadomości jakie wysłałem? A nuż jakiś haker z Anonymous orżnie Radę Nadzorczą Twarzoksiążki i skopiuje u mnie wszystko jak w przypadku Holochera? Co więcej, nie dowiemy się kto to zrobił, wszak widocznychśladów nie ma – z „braku laku” winni się nie znajdą.
Internet jest zbyt niepewnym medium, aby można było z głupim uśmiechem Jasia Wędrowniczka wysyłać nagie fotki, polecenia zakupu kebaba lub plany Marszu Niepodległości do znajomych a potem twierdzić w przypadku wycieku,że to zamach na wolność i tajemnicę korespondencji. Nikt nigdy nie zapewni nas o absolutnym zabezpieczeniu rozmów – wesoło rozprawiamy ze znajomymi to na własne ryzyko.
Ktoś inny stwierdzi, iż nie czyta się otwartych listów bądź bardziej cyfrowo – należy się nie włamywać do cudzych kont i nie kopiować rozmów. Ma rację. Ale tylko teoretycznie.
Żyjemy w czasach w których lepiej otworzyć kopertę, zanim jej odbiorca ją otworzy – bo a nuż wąglik albo pocztówka od nielubianej teściowej. Jednak rozmowy na Facebooku to nie list, tam nie ma bakterii mających wykończyć adresata. Ale w tych komunikatach, myślach, są plany! Ciekawostki! Plotki!
Świat, media, internet, tak ukształtowały społeczeństwo roku 2013, iż każdy chce wiedzieć więcej. O każdym. Wiedza nas napędza – ten mechanizm działa zarówno wśród czytelników Pudelka, serwisów informacyjnych czy też między sąsiadami z jednego bloku.Żądamy wiedzy, sami łamiąc prywatność albo przynajmniej przyklaskujemyłamiącemu. Wymieniamy się informacjami, tworząc swoistego, zdecentralizowanego Wielkiego Brata. Każdy patrzy, każdy zapisuje, każdy rozprawia. Nie potrzeba nawet do tego administracyjnego systemu, którego nie zaakceptujemy odgórnie. Oddolnie sami takie cudo wytworzyliśmy. Czy ktoś zamknął oczy i prześlizgnął się pomiędzy screenami z rozmów Holochera? Wątpię. Hipokryci. Protestowaliście zapewne przeciwko ACTA, sami uczestnicząc w rozrywce inwigilacji. Zacierają się granice – z jednej strony moralizujemy,że to fe i nieładnie, z drugiej gratulujemy ujawniającemu, przy okazji pomstując na osoby występujące w rozmowach.
Ja z radością skorzystałem z wycieku. Ale ze mnie hipokryta.
Inne tematy w dziale Polityka