Jak wiemy z niezawodnego źródła, już od godzin nocnych z 10 na 11-go kwietnia 2010, Prezydent L. Kaczyński mógł „wybłagać co najwyżej jeden samolot” [1], którym mieli polecieć „wszyscy”. Podobnie zresztą publicznie zapewniał prezydencki minister J. Sasin, jeden z głównych albo i główny organizator (sobotnich, 10-kwietniowych) uroczystości katyńskich[2], mówiąc na posiedzeniu ZP (październik 2010), że na etapie wstępnym przygotowań „w ogóle nie zakładano dwóch samolotów. Zakładano, że będzie jeden samolot, w którym pomieszczą się wszyscy – cała delegacja i towarzyszący jej dziennikarze”[3]. Ale, jak też wiemy od głównego prezydenckiego akustyka, delegacja w jakiś sposób puchła, stąd też – cały czas relacjonuję zeznania Sasina – uznać miano w KP, że dla dziennikarzy wygospodarowany zostanie jak-40[4], ponieważ jakby takim oczywistym wnioskiem było to, że samej oficjalnej delegacji nie powinno się dzielić, prawda, bo yyy… zaraz powstaną tak naprawdę pytania, dlaczego akurat ktoś leci z Prezydentem, a ktoś inny dostał, że tak powiem, gorsze miejsce w innym samolocie, prawda?
Prezydent więc mógł „wybłagać co najwyżej jeden samolot”, informował nocą kwietniową były szef SKW i późniejszy przewodniczący ZP A. Macierewicz. Co jednak np. z ówczesnym Dowódcą Sił Powietrznych albo z szefem Sztabu? Czy gen. A. Błasik lub gen. F. Gągor nie mógł „wybłagać” jakiegoś trzeciego samolotu na 10-04 dla części prezydenckiej delegacji, skoro – to także wiemy od Macierewicza – w dn. 9-04-2010 miała pojawić się informacja o terrorystycznym, a więc śmiertelnym[5], zagrożeniu dla wylatujących następnego dnia? Gdyby Błasik wybłagał na 10 Kwietnia dla części odlatujących np. mały, wojskowy samolot typu jak-40, którego zresztą sam mógłby pilotować, to co wtedy? Nie wiemy, mimo upływu ponad 6 lat, co wtedy, gdyż ani ZP, ani żadna z konferencji smoleńskich, ani jak na razie komisja Berczyńskiego, nie wzięli pod uwagę takiego wariantu „katastrofy smoleńskiej”, w której biorą udział dwa „prezydenckie samoloty”. Tymczasem już w kwietniu 2011, parę miesięcy po konferencji MAK i niedługo też po przesłuchaniu moonwalkera S. Wiśniewskiego, który z maniackim uporem opowiadał o „katastrofie małego wojskowego samolotu”, można było się zainteresować fragmentami stenogramów COP z 10-04, z których wyłaniał się, zamglony wprawdzie (ale nieco wyraźniejszy od widma iła-76 na hotelowym wideo SW) obraz osobnego samolotu dla części prezydenckiej delegacji[6]. (Oczywiście nie był to pierwszy taki intrygujący sygnał kłócący się z oficjalną narracją, gdyż można było się pochylić z uwagą (od początku prac „Zespołu”) np. nad tym, co już 2 listopada 2010 dwaj dziennikarze śledczy „Wprost” publikowali. Chodzi o zdumiewający (jak na okoliczności „smoleńskiej katastrofy”) materiał zaczynający się od słów: Asia, Asia. W tle słychać było trzaski, a właściwie to głos mojego męża był w tle. Słychać było głos tłumu, krzyk ludzi. Nagranie trwało 2-3 sekundy. Trzaski były krótkie, ostre dźwięki. Tak jakby łamał się wafel lub plastik[7] - wskazujący, jakby 10 Kwietnia działo się coś nie do końca wyglądającego na lotniczy wypadek.)
Taki zamglony obraz drugiego „prezydenckiego samolotu” wyłaniał się wszelako już z październikowego (2010) wystąpienia Sasina przed ZP, jak pisałem w poprzedniej notce[8] (poza tym przy różnych okazjach informację o osobnym statku powietrznym dla części delegacji podawała choćby K. Kwiatkowska powołująca się na źródła wojskowe[9]), kiedy to minister przyznawał, że słyszał jakoby doszło do „zjechania z pasa” i „wypadku w samolocie”, w związku z czym tenże Sasin podejrzewał, że może coś złego przytrafiło się „niezwykle leciwemu” Prezydentowi R. Kaczorowskiemu[10]. Czemu akurat Kaczorowskiemu, a nie młodszemu Kaczyńskiemu lub jego Małżonce? (Czemu nie mocno schorowanej A. Walentynowicz?) Czemu? Bo może Sasin skądś jednak wiedział, iż ten samolot, który uległ wypadkowi po wylądowaniu, to nie tenstatek powietrzny, na pokładzie którego miał być Kaczyński. W jaki inny bowiem sposób można wyjaśnić to niezwykłe skojarzenie: wypadek-Kaczorowski? No ale przecież właśnie Sasin na posiedzeniu ZP zapewniał, że: Nigdy na żadnym etapie nie była dyskutowana kwestia jakiegoś oddzielnego lotu jakiejkolwiek części delegacji, tym samym również generałów[11].
Podobnie osobliwe zachowanie można zaobserwować u ówczesnego pracownika BBN-u W. Waszczykowskiego, który przyszedłszy do warszawskiego Trójkowego studia w sobotni poranek, nie rozpoczyna programu od informacji o jakiejkolwiek katastrofie (nikt do niego nie zatelefonował ze Smoleńska/Katynia na przestrzeni tak długiego czasu, licząc od 8:41?) tylko deliberuje z innymi politykami o znaczeniu zdarzeń z 7-04-2010, zaś na wieść o rozbiciu się samolotu z parą prezydencką (w domyśle prezydenckiego jaka-40) reaguje komunikatem o możliwości przesiadki Prezydenta[12]. Nie trzeba nikomu chyba wyjaśniać, że przesiadka nie jest możliwa bez istnienia dwóch środków lokomocji, a przesiadka z samolotu do samolotu bez dwóch statków powietrznych. Jeśli jednak „prezydenckiego jaka” (tego z oficjalnej narracji) miał przed świtem 10 Kwietnia wziąć ze stołecznego lotniska wraz z dziennikarzami (i jedną pracownicą KP) por. A. Wosztyl, to musiał na EPWA być drugi „prezydencki jak” (np. czekający w hangarze) jako zabezpieczenie dla Pary Prezydenckiej i części gości. Miał prawo być „schowany”, jeśli istniało wielkie zagrożenie, a więc jeśli też chciano zwyczajnie ukryć (przed potencjalnymi zamachowcami) to, którym samolotem Kaczyński (i część Dowódców) udaje się na uroczystości[13].
Ciekawie też wygląda sytuacja z pos. Macierewiczem, który na Cmentarzu w Katyniu w porannych godzinach owego tragicznego dnia, spacerując w zadumie, dzieli się, a to z pos. A. Górskim, a to z pos. J. Szczypińską, uzyskaną telefonicznie niesamowitą informacją, że „spadł samolot z prezydentem”, a nie biegnie, dajmy na to, do dziennikarzy, dość licznie wszak stacjonujących w Lesie Katyńskim, by choćby zweryfikować tę przerażającą wiadomość. Ale Macierewicz nie podaje też wtedy, o który samolot chodzi – a chyba nie o „prezydenckiego jaka”, wszak ten ostatni ma jedynie – wedle relacji Sasina – „zjechać z pasa”. Zjechanie z pasa, jeśli już, to zachodzi zwykle po wylądowaniu i nie wygląda jak upadek samolotu, który, jeśli już, lądowaniem nie jest. Zostawiamy na razie AM, aczkolwiek wrócimy do niego za chwilę, analizując wraz z nim kwestię przedczasu[14].
Czyżby więc ruski plan doskonały na 10-04 polegał na tym, że jest jeden samolot („prezydencki tupolew” z „wszystkimi”), który „ma spaść” w pewnym momencie (i na którego „czeka” przy Siewiernym polanka samosiejek usłana zawczasu lotniczym złomem ucharakteryzowanym na szczątki polskiego statku powietrznego)? A jeśliby „wszyscy” zostali jednak rozdzieleni na „prezydenckiego jaka” i „prezydenckiego tupolewa”, które w miałyby przylecieć tak w okolice Smoleńska, by ich (przewidywane, zaznaczam) lądowania dzieliła niewielka różnica czasu, np. parunastu minut[15]? Ba, a jeśliby nie wszyscy (z „listy” czy z „książeczki MSZ-u” wydrukowanej ponoć na dzień przed) polecieli? Wtedy to dopiero byłaby katastrofa – zwłaszcza gdyby na pokładach obu „prezydenckich” samolotów znajdowali się pasażerowie, że się tak wyrażę, spoza „szeroko krążącej” przed 10-04 „listy pasażerów”[16] – i nie mam na myśli „japońskich dziennikarzy”[17].
Przed wieloma laty, tj. w czasach, kiedy zimna wojna osiągała swoje apogeum, a więc za R. Reagana, był głośny film The Day After przedstawiający apokaliptyczny świat po III wojnie światowej i zagładzie nuklearnej. Czy 10 Kwietnia byli ludzie „oczyma duszy” wyglądający (może niekoniecznie nuklearnej, ale na pewno trzeciej) wojny? Musieli być, wszak wyznaczenie na cele (zamachu) osób z polskiej prezydenckiej delegacji – zarówno wysokich urzędników państwowych, jak i najwyższych oficerów wojska – musiało się wiązać z planami wojennymi. Czemu w takim razie do wojny nie doszło? Otóż zapewne dlatego, że pewne wydarzenia pojawiły się… przed czasem. Tak, to warto podkreślić, przed czasem.
Zjawisko przedczasu – jak sygnalizowałem już w jednym z przypisów niniejszej notki, lecz teraz rozwinę – ujawnia się w historii 10-04 dwojako. Jest to po pierwsze: przedwiedza rozmaitych osób o tym, co się „ma stać”, a się jeszcze nie stało, która swoistym falstartem (w stosunku do „katastrofy smoleńskiej” usytuowanej zrazu o 8:56, potem o 8:50, 8:40 etc.) ujawnia się owego tragicznego dnia przy różnych okazjach. Po drugie zaś, jest to uprzedzające jakieś działania zachowanie, które w pewien sposób komplikuje przebieg owych (zaplanowanych w taki czy inny sposób) działań. Najprościej odwołać się do przykładów. Co do „przedwiedzy”, to np. red. W. Bater dostać ma telefon „o nieszczęściu” o 8:40, co pozwala mu zrazu usytuować czasowo „katastrofę” o 8:36[18]. Z kolei Gazeta.pl już o 8:38 zamieszcza informację o „dekapitacji”, okraszając ją zdjęciem Kaczorowskiego[19]. Pos. J. Wiśniewska (dziwiąc się „godzinie katastrofy 8:56”) informuje na posiedzeniu sejmu (kwiecień 2010), że już „około 8:40” zaobserwować można było wielkie poruszenie wśród borowców w Katyniu[20]. To zaledwie garść przykładów przedwiedzy, którą łatwiej pojąć, jeśli się przyjmie, iż najpierw dochodzi do „wypadku” (czy na lotnisku Jużnyj?) „prezydenckiego jaka”, następnie zaś dopiero ma dojść do „upadku tupolewa” – z czasem zaś w przekazie medialnym zostanie zatarta ta istotna różnica, gdy ogłosi się „katastrofę smoleńską” pokazując wideo Wiśniewskiego.
No i właśnie do montażysty katastrofy należy koniecznie wrócić, wszak ZP poświęcił jego pracy długie lutowe (2011) posiedzenie, choć nie przyniosło ono przełomowych ustaleń, mimo że już wtedy można było wywnioskować z relacji i zachowań, jak i z samych - przedziwnych - materiałów SW, że coś jest nie tak z… realnością smoleńskiej katastrofy. Jak pamiętamy, mający filmować podchodzenie do lądowania „prezydenckiego tupolewa” i czający się od paru godzin w hotelowym pokoju moonwalker, ma wyznać z ubolewaniem przed parlamentarzystami, że „dwie minuty przed czasem” wyłączył na parapecie kamerę[21]. To odkrycie, tzn. że - mimo wiedzy szefa ZP o filmie z upadkiem samolotu[22] - nie nagrał się we mgle moment zachodzenia „smoleńskiej katastrofy”, pojawia się podczas sejmowej emisji mgielnego sitcomu (a więc „rejestracji mgły” SW). Na szczęście jednak dla wnikliwych badaczy z ZP, SW wprawdzie przed czasem wyłącza kamerę, nie nagrywając katastrofy, ale za to można by rzec „na czas” pojawia się na polance samosiejek, by sfilmować „miejsce upadku tupolewa”, które to miejsce tak zdumiewa przewodniczącego ZP (niemogącego znaleźć „leja po upadku”[23]). Ale niestety i tu, tj. z owym wideo z „wrakowiska”, pojawia się pewien drobny problem, tzn. jakby i tym razem coś się działo przed czasem. Otóż szef ZP pod koniec posiedzenia wyciąga dane z raportu MAK, gdzie jak byk stoi, iż dopiero o 8:55 pol. czasu miało być pojawienie się wozu pierwszej straży na pobojowisku, zaś na moonfilmie już od 8:49 widać krzątaninę strażaków.
I co najciekawsze, nie pada banalne pytanie: kiedy to pan kręcił? A jedynie: co to za ludzie? Nie jest istotne kiedy zarejestrowano osobliwe wideo z „miejsca upadku tupolewa”, na którym nie widać żadnej z polskich ofiar? Dla ZP okazuje się, że nie. Mimo że SW wielokrotnie podkreśla, że dwa dni wcześniej filmował lądowania rządowej delegacji na XUBS – z czego wynikałoby, iż moonfilm pochodzi z dnia przed „katastrofą smoleńską”. Dzień przed? Spora różnica – nie tylko dla biegu wypadków w dn. 10-04, lecz i dla rozmaitych badaczy potrafiących (latami) do setnej sekundy rekonstruować „końcóweczkę” („prezydenckiego tupolewa”). SW ze śmiechem mówi wtedy na posiedzeniu ZP o przebierańcach, lecz parlamentarzyści i tego wątku nie podejmują, choć zdawać by się mogło, że „osoby przebrane za strażaków”, to wyjątkowa chyba rzadkość na terenie powypadkowym. Chyba, że się wie, iż do „upadku samolotu z prezydentem” nie doszło, a mimo to, się go bada. Wtedy uzyskujemy historię jak z Hitchcocka.
Na koniec wspomnienie pochodzące z (nie mniej zastanawiającego jak materiały Wiśniewskiego[24]) filmu Syndrom katyński[25] - i tym razem nie chodzi mi o frazę dotyczącą Prezydenta Kaczyńskiego, że nie odwiedził rosyjskiej stolicy nawet po śmierci (od 13’41’’). Pojawia się w tym filmie – pośród wielu innych „ciekawostek” – taka informacja (od 28’46’’) przekazywana przez A. Jewsiejenkę (rzecznika smoleńskiego gubernatora): W polskiej telewizji stale powtarzano zapowiedź, że za trzy, za dwie godziny rozpocznie się bezpośrednia transmisja. Delegacja musiała za wszelką cenę wylądować w Smoleńsku w odpowiednim czasie. A jeśli, wbrew Jewsiejence, transmisja zrazu była, lecz została przerwana? Może gdyby dobrze poszukać w archiwach telewizyjnych, znalazłyby się (nieretuszowane) zapisy z godzin wczesnoporannych[26] i oczekiwaniem na przylot (zapewne „prezydenckiego jaka”), której to transmisji by zaprzestano, gdyby zaczęło się dziać coś niepokojącego (sygnalizującego, że o pokojowym przebiegu uroczystości nie ma mowy). Potem bowiem, stopniowo, godzina po godzinie, zacząłby się wyłaniać w mediach obraz „katastrofy smoleńskiej”, który to obraz musiał się bez transmisji obejść, ale zmienił Polskę na lata.
[2] A na pewno pierwszy i chyba najważniejszy świadek dla ZP. Na marginesie dodajmy, że Sasin jest świadkiem wciąż niedocenionym nie tylko przez ZP, wszak w filmie Syndrom katyński opowiada: gdy wynosili cała ofiar, cały czas dzwoniły komórki (https://www.youtube.com/watch?v=SIn2MGAOguI od 5’38’’), co następnie okraszone jest… fragmentem moonfilmu z odgłosami dzwoniących telefonów. Chciałoby się spytać, gdzie Sasin te komórki lub o tych komórkach słyszał. Gdzie dzwoniło, że się tak skrótowo wyrażę.
[4] Przypomnę, że w mailu K. Doraczyńskiej (publikowanym przez Białą księgę ZP) z marca 2010 do pracowników KP mowa jest o podziale dziennikarzy na 2 połowy – część do jaka-40, a część do tupolewa.
[5] Nie ma cienia przesady w tym stwierdzeniu – ataki terrorystyczne to nie jest „straszenie” czy jakaś forma „zabawy z dreszczykiem”. Jeśliby więc wiedziano o takim zagrożeniu, to musiano by podjąć specjalne kroki zabezpieczające życie delegatów (takie np. jak niewysłanie kogoś w delegację lub przydzielenie dodatkowej wojskowej ochrony).
[13] Oczywiście można było jeszcze zastosować, wspomniany przeze mnie w jednym z wcześniejszych przypisów, wariant z niewysłaniem kogoś w delegację – także i Prezydenta oraz – uwaga – zmienić załogę tupolewa (z podanej na liście na inną); proszę zwrócić uwagę na powiększony kadr w moim opracowaniu Uchod experiment. Suplement (https://yurigagarinblog.files.wordpress.com/2014/02/fym-uchod-experiment-suplement.pdf s. 222), na którym zdaje się być widoczny (na schodkach u wejścia do tupolewa) mjr G. Pietruczuk. Przypomnę, że to zdjęcie wykonane przez jednego z pasażerów (W. Seweryna). To Pietruczuk, nawiasem mówiąc, jak wskazywałem w moich analizach „zapisów CVR”, sygnalizował (w swoim komentarzu do opublikowanych „stenogramów”) przybycie w okolice Smoleńska dwóch samolotów.
[14] Niecierpliwym lub niezorientowanym wyjaśnię, że chodzi o zjawisko dwojakiego typu – wszechobecne w historii smoleńskiej – swoistej prekognicji (np. ktoś dowiaduje się o katastrofie, zanim do niej doszło – klasyczny przykład W. Batera, choć krąg ten można by rozszerzyć, sądzę) i przedwczesnego wydarzenia się czegoś, co miało zajść później (np. montażysta Wiśniewski „dwie minuty przed czasem” ma wyłączać swoją parapetową kamerę; można też sądzić, że dwa „prezydenckie” samoloty przybyły w okolice Smoleńska przed czasem).
[15] Tak by pierwsza część delegacji nie czekała zbyt długo na drugą.
[16] Sasin przyznaje przed ZP z podziwu godną beztroską, że nie czyniono tajemnicy z listy osób mających się udać na uroczystości z Parą Prezydencką.
[17] Ale może np. jakichś polskich żołnierzy (podkomendnych „Potasa”) do dodatkowej ochrony lecących osób.
[19] Dopiero potem zostanie wklejony moonfilm Wiśniewskiego.
[23] Stąd też weźmie się słynna narracja ZP i jego ekspertów o „katastrofie w przestworzach”.
[24] Warto go sobie odświeżyć po latach.
https://yurigagarinblog.wordpress.com/2014/02/03/komplet/ (pod tym adresem dostępne są moje przeróżne opracowania z "Czerwoną stroną Księżyca" i aneksami do niej włącznie); polecam jeszcze tę moją analizę z 2024 r. zamieszczoną gościnnie u prof. M. Dakowskiego: https://dakowski.pl/wokol-hipotezy-dwoch-miejsc-free-your-mind/ )
legendarne dialogi piwniczne ludzi zapiwniczonych
w Irlandii 2
(before you read me you gotta learn how to see me)
free your mind
and the rest will follow,
be colorblind,
don't be so shallow
"bot, który się postom nie kłania"
[Docent Stopczyk]
"FYM, to wesoły emeryt, który już nic, ale to absolutnie nic nie musi już robić" [partyzant]
"Bot FYM, tak jak kilka innych botów namierza posty i wpisy "z układu" i daje im odpór" [falstafik]
"Czy robi to w nocy? W takim razie – kiedy śpi? Bo jeśli FYM od rana do późnej nocy non-stop tkwi przy komputerze, a w godzinach ciszy nocnej zapewne przygotowuje sobie kolejne wpisy, to kiedy na przykład spożywa strawę?" [Sadurski] "Ale teraz zadam Sadurskiemu pytanie: Załóżmy, że "wyśledzi" pan w przyszłości jeszcze kilku FYM-ów, a któryś odpowie prostolinijnie, że jest inwalidą i jedyną jego radością (z przyczyn wiadomych) jest pisanie w S24, to czy pan będzie domagał się dowodów,czy uwierzy na słowo?" [osa 1230]
"Zagrożenia dla pluralizmu w ramach Salonu widzę w tym, że niektórzy blogerzy - w tym właśnie FYM - wypraszają ludzi, z którymi się nie zgadzają. A zatem dojdzie do "bałkanizacji" Salonu: każdy będzie otoczony swoją grupką zwolennikow, ale nie będzie realnej dyskusji w ramach poszczególnych blogów. Myślę, że nie daję przykładu takiego wykluczania." [Sadurski]
"Już nawet nie warto tego bełkotu czytać, spod jednego buta i z jednego biura. Na fanatyków i pałkarzy lekarstwa nie ma."[Igła]
"FYM już kupił S24 swoim pisaniem, jest teraz jego twarzą. Po okresie Galby i katatyny nastąpił czas dziennikarzy "Gazety Polskiej". Ten przechył i stalinopodobne teorie spiskowe, jakie się wylewają z jego bloga oraz innych mu podpbnych - przyciągają do Salonu nastepnych i następnych.
Tu już od dawna nie zależy nikomu na rzetelności i klasie pisania - lecz na tym, aby było klikanie, aby było głośno i kontrowejsyjnie. Promowanie takich ludzi jak FYM i Paliwoda - jest całkowicie jednoznaczne."[Azrael]
"Ale jaki jest problem?"[Kwaśniewski]
kwestia archiwów IPN-u
Janke: "Nigdy nie mówiliście o pełnym otwarciu?"
Komorowski: Co to znaczy otwarcie?"
"Trudno zrozumieć, jak można ogłupić społeczeństwo. Dlaczego tylu ludzi ośmiela się nazywać zdrajcą Wojciecha Jaruzelskiego. (Edmund Twardowski, Warszawa) "
[tzw. listy czytelników do "Trybuny"]
"Z przykrością stwierdzam, że prezydent nie przedstawił żadnych propozycji ws. służby zdrowia"
[Tusk]
"Niewidzialna ręka rynku, jak sama nazwa wskazuje, jest ślepa."
[ekspert w radiowej audycji prowadzonej przez R. Bugaja]
"Mamy otwarte granice, miejmy też otwarte umysły. Jasna Góra horyzontów rządowi i parlamentarzystom nie rozszerzy. (S. Barbarska, woj. wielkopolskie) "
[tzw. czytelniczka "Trybuny"]
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka