Jacek K.M. Jacek K.M.
232
BLOG

Tragedie polskich wyborów...

Jacek K.M. Jacek K.M. Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

 Kilka słów o postawach ludzkich zaplątanych, bądź skazanych, w przeklęty świat komunistycznych antywartości i jego beznadziejne i okrutne, zorganizowane terrorystyczne wysiłki usiłujące wydrzeć ludziom nadzieje w istnienie Boga. O tym  jednym z najbardziej kosztownych i nieudanych eksperymentów przeprowadzonych na żywym organiźmie społeczeństw, traktujących jednostkę  i całe grupy społeczne w granicach statystycznego błędu.

 O tej pomylonej, chorej ideii obiecującej nirwanę, sprawiedliwość i niebo na ziemi,  dla wszystkich naiwnych i sterroryzowanych. Ideii, która okazała się prawdziwym opium dla części populacji i która była najbardziej okrutnym nieludzkim eksperymentem w rękach biednych i niedouczonych ludzi i kierujących nimi rzezimieszków bez serc i sumień.

Zwycięzcy II wojny światowej wybili Polakom z głów marzenia o Suwerenności i Niepodległości, przynajmniej w świecie realnym.  Stalin zbudował nam, otoczoną pułapkami, nową geograficzną klatkę, która miała właściwości czarnej dziury.  Polacy mogli po wojnie do swojego kraju wracać, ale czekało na nich więzienie, lub w najlepszym wypadku rozczarowanie, że to nie był ich kraj.

 Próżno wypatrywano gen. Andersa na białym koniu, daremnie wskrzeszano bezradne modły Mickiewicza o następną wojnę ludów, na zachodzie nikt nie słuchał rad amerykańskiego gen. Patona, aby osłabionych wysiłkiem wojennym sowietów rozegnać na cztery wiatry.

Znikąd nie nadchodził ratunek, beznadziejne życie nadzorowane przez NKWD i UB wyniszczało jednostki i grupy myślące partiotycznie. W październiku ’56 wybuchła wiosna. Polacy chcieli przerwać tę dokuczliwą konieczność życia w komunie.  Ale i tamtej jesieni, z liśćmi, Polakom pozamiatano nadzieję.

Katolicy polscy (ci którzy mogli sobie na to pozwolić) pielgrzymowali do Ziemi Świętej, do Jerozolimy, czy też do Rzymu. A po powrocie czekały ich szykany w pracy, brak awansu i ciemnogrodowa plakietka.

Komuniści i oportuniści polscy  (i nie tylko) też wyjeżdzali do swojej Ziemi Świętej, do Rosji Sowieckiej, do nieomylnego czerwonego papieża Stalina, do Moskwy. Po powrocie czekał ich awans i otwierały się przed nimi dzwi salonów władzy i lepsze, łatwiejsze życie.

Dwie pielgrzymki. Dwa rodzaje konsekwencji. Dwie wiary. Jeden Naród.

Zahukani Polacy nie chcieli czytać czerwonych gazet masakrujących ich historię, wartości i nadzieje, fałszujących rzeczywistość, tworzących umowny świat obłędu zawieszonego na zwodzących mostach zwodniczych wytycznych z Kominternu. Jednak był popyt na czerwoną prasę, mocno inspirowany niedoborem papieru toaletowego na rynku. Można powiedzieć, że ilość czytelników zależała od jakości spożywanego pożywienia i problemów z przewodem pokarmowym. Tak zlikwidowano analfabetyzm...

Ludzie ze smutkiem zawijali strach, urozmaicany drugim śniadaniem w partyjne organy prasy i szli do utrzymującej ich rodziny pracy. Szeroko opiewanej szczęśliwej rzeczywistości sprawiedliwości społecznej, w gazetach, radio i TV, nie mogli odnależć w swoim życiu. Tylko czasem spotykany I sekretarz partii, powodował refleksję, że wreszcie spotkali człowieka dla którego stworzono socjalizm.

Biernym świadkiem tej beznadziejności był przemycony do nowego ustroju, wiszący na ścianie „salonu” krzyż, który nie takie upadki i cierpienia ludzkie widział i milcząco mobilizował do dalszego uporu w tym upiornym świecie.  Jedni wyprowadzali się z towarzyskiego życia do bardziej przestronnej samotności i tam w towarzystwie lustra podnosili niemy krzyk protestu. Inni terroryzowali swoim stresem rodzinę, lub urządzali nie kończące się alkoholowe spływy kajakowe dla milczącego, pozbawionego prawa głosu języka.

Te niewdzięczne butelki wódki, otwierały często niedrogi pas startowy i zapewniały w miarę bezpieczną ucieczkę od parszywej, smutnej rzeczywistości. Te puste już butelki leżały potem spokojnie, obok ludzi bez snów, bez ambicji, bez perspektyw i o pustych już portfelach... 

Te seanse ze słynnym i jakże zasłużonym radzieckim psychiatrą były szklaną cyrkową kładką, przez którą straceńcy próbowali przechodzić  na drugą stronę zapomnienia, czasem z roześmianą gębą i dziwaczną zastępczą,  inaczej trudno osiągalną radością życia. Była w tej butelce zamknięta wiadomość dla nieistniejących sojuszników o całej beznadziei życia w komuniźmie, tylko zamiast w oceanie, trafiała do punktu skupu, albo na śmietnik.

Butelka miała jeszcze wiele innych własności leczniczych, człowiek który w nią uwierzył, jej bezgranicznie zaufał, często nie musiał chodzić, ani do pracy, ani do lekarza, zdarzało się, że najbliżsi nosili go potem na rękach i ramionach. Tyle, że z widoczną ulgą, no i na cmentarz...

Miała butelka i tę zaletę, że odrywając od podłego życia, zabierając czas, dawała inny ból. Ból kaca, dar pokory, ale w logice „moja wina”. Taka zastępcza gra, na osobistą suwerenność: przestanę pić, moje życie zmieni się na lepsze. Jednak coś ode mnie zależy... Tylko po co przestać, jaki świat cię czeka, kiedy  przed sklepem monopolowym przejdziesz odważnie na drugą stronę ulicy, lub przestaniesz chemikować przy księżycu własną ciecz?

Redaktorzy w gazetach pisali wtedy, że trudno jest zbudować najwspanialszy ustrój na ziemi z pijakami, degeneratami, ludźmi bez ambicji, wizji i nadających się tylko do rewizji.

Żyli sobie więc tak opozycyjnie nastawienin Polacy , jeśli dumni i moralni, to zagonieni do najludniejszego miejsca zwanego emigracją wewnętrzną, do więzień, do fizycznej dorywczej pracy, do butelki, do smutku, zapomnienia i zgorzkniałego beznadziejnego bytowania.

Ich sąsiedzi, z lepszych ulic i ekskluzywnych osiedli, wsłuchujący się w głos wschodniego niedużego boga z wąsami, po krótkich kursach, zaczynali swoją wspinaczkę na coraz to wyższe stopnie kariery i schodów. Ostrożnie oparci o kłamstwo, ich wątpliwości strzyżone sierpem i zagłuszane młotem (tak herbowo), z ulgą zapadali się w miekkość foteli w dźwiękoszczelnych gabinetach.

Jak prostytutki po wypełnieniu życzeń potężnych gangsterów, wracali do swoich dzieci i żon i domów, po drodze unikając wybojów i rachunku sumienia. Polacy, którzy zdecydowali się, oddać do czerwonego lombardu, wartości przodków za cenę łatwiejszego życia...  Musieli jednak na wszelki wypadek odkorkować butelkę, aby zakorkować refleksję i odruchy własnego sumienia. 

Jedna rzeczywistość. Dwie drogi. Dwie wiary. Dwie postawy. Jeden Naród.

Zdrajcy swoich bliżnich i czasem ich mordercy, ludzie nie znający sumienia, pokory i moralności, z łatwością i uśmiechem błądzący po wygodnych korytarzach katowni wytatuowanych krwią i płaczem swoich sióstr i braci, żyli wśród normalnych ludzi, zdawałoby się, od zawsze.

Jedyną sprawiedliwością otaczającej ich przyrody i środowisk społecznych, była krążąca niedopowiedziana, niespokojnie wysublimowa zemsta niepokoju. Ta niemożliwość i nieumiejętność przeskoczenia na drugą stronę własnych czynów. Niemożliwość zmycia zdrady pod najlepiej zaprojektowanym prysznicem, w najdroższej łazience.  Niemożliwość oczyszczenia się z toksycznych i niegodziwych czynów i zachowań w najnowocześniejszej saunie. Niemożliwość zagłuszenia resztek sumienia w oceanie najlepszej muzyki, śmiechem, a nawet rykiem wśród podobnych sprzedajnych pajaców i zdrajców w najlepszej nawet knajpie czy salonie. 

Niemożliwość zapomnienia o własnej brzydocie moralnej, nawet wśród najpiękniejszych kobiet i atłasowych wykładzin luksusowych pomieszczeń.  I jeszcze najważniejsza próba: uważne spojrzenie w beztroskie kochające oczy dziecka (bo żona już wie...), czy ono kiedyś zrozumie i wybaczy?

Takie rozterki zarezerwowane były oczywiście tylko dla tych, którzy nie zdołali wypruć, oddzielić od siebie pamięci o wartościach i sumieniu.  Innym, wychowanym w domach będących sypialniami oprawców, było znacznie łatwiej...  Oni ćwiczyli tylko kunszt ostrzenia sztyletu i mistrzowską sztukę zadawania ciosu swoim ofiarom...

Dziś spotykają się w zahukanym, bezradnym i wolnym kraju, ci nienagannie wychowani  w matni okrucieństwa, rozpychający się łokciami, nauczający europejskiej i światowej kultury i trendów, z uśmiechem z ekranu i te inne dzieci zapracowanych, zepchniętych na margines, ledwo wiążących  koniec z końcem,  byłych bohaterów tej ziemi. Czyżby, zapomniał o nich Bóg? 

Nikt też już prawie nie pamięta podstawowych zasad matematycznych o tym, że wartość może być dodatnia, ale i ujemna, że jest coś takiego jak rachunek i bilans... Na co my liczymy? Czy długo sezonowany strach, zapędził nas w krainę niemocy, czy urodził lenistwo?

Jedna rzeczywistość. Dwie drogi. Dwie wiary. Dwie postawy. Dwie przyszłości.  Jeden Naród?

Jacek K.M.
O mnie Jacek K.M.

Lubię i uprawiam historię, ale z braku czasu posługuję się często fraszką, którą próbuję definiować zjawiska w otaczającym mnie swiecie...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Kultura