Chodzi mi oczywiście o wczorajsze głosowanie nad projektem zwanym (diabli wiedzą dlaczego) "Ratujmy kobiety".
Od początku sprawy nie szły im najlepiej. Setki działaczek pracowicie, z uporem godnym lepszej sprawy zbierały podpisy. (Sam kilkakrotnie zbierałem podpisy, więc wiem, jaka to mordęga). Najpierw pod parasolkami, ale wtedy narażały się na podejrzenie, że zachęcają do oglądania tańców gołych kobiet na rurze... Zmieniły więc akcesoria na wieszaki. I znów samce wietrzyły podstęp: że zbierają na nowe ciuchy, bo mają w szafach tylko puste wieszaki. Prawdę mówiąc o co chodziło z tymi wieszakami, to do dziś nie wiem. Ale lewicowe działaczki widywałem wielokrotnie, w różnych miejscach, czy to deszcz, czy słoneczna spiekota...
I naraz szast! Prast! Całą robotę diabli (nomen omen!!!!) wzięli. Projekt przepadł już na samym początku. I w dodatku nie można nawet powrzeszczeć publicznie o Kaczorze-Dyktatorze, bo ten osobiście, wraz z innymi znanymi nazwiskami PiS-u, głosował ZA.
Ale znacznej liczbie posłów PO i .Nowoczesnej się nie chciało. I teraz tylko jedno pytanie: czy to była Boża Interwencja, zgodnie ze słowami "... rozproszył dumne myśli pychą głów nadętych"? Czy też tylko (po raz kolejny zresztą), zwykły Ciamajdan, wrodzona, immanentna polityczna impotencja. Impotencja doskonała, wręcz wzorcowa.
Inne tematy w dziale Polityka