Parę lat temu Boże Narodzenie spędziłem w UK. Raczej nie mam ochoty na powtórkę. Owszem, znaleźliśmy kościół katolicki (i to ładny, historyczny), gdzie odbywały się msze po polsku, ale łosoś karpia nie zastąpi...
Skoro już tam byliśmy, to 26 udaliśmy się na tradycyjne wyprzedaże. Wybraliśmy jeden sklep Next. Kilka dni wcześniej obejrzeliśmy towar, wybierając z grubsza to, co nam się podobało.
26 rano nie staliśmy w kolejce, ale weszliśmy tuż po pierwszej fali. Składała się ona głównie z Azjatów (mężczyźni wzrost 160 - 170, kobiety 150 - 160), więc mimo to, iż regały oraz wieszaki były dokładnie wymiatane, to co zostawało, pasowało nam idealnie. Nawet nie musieliśmy sprawdzać rozmiarów: to co pozostało, było odpowiednie. Skala przecen: 30 do 70% na wszystko, z dużym naciskiem na 70%. Taktyka jest wówczas prosta: łapie się rzeczy w odpowiednich rozmiarach, a następnie z naręczem szuka się odpowiedniego kącika, aby z grubsza przymierzyć i sprawdzić, czy nie ma istotnego feleru. Przymierzalnie są oczywiście zablokowane, więc przymierzanie odbywa się wszędzie: obok półek, na wystawie, na schodach..
Wreszcie czas udać się do kas. I tu niespodzianka. Przed kasami tłum, w którym stoi facet z tabliczką "KONIEC KOLEJKI". Takie postacie co prawda występowały w latach osiemdziesiątych w Polsce w kabaretach, ale nigdy nie wyobrażałem sobie kogoś takiego na żywo!!! Ciekawe, czy był to pracownik sklepu, czy ktoś przyjęty na ten dzień? W każdym razie efektywnie i sprawnie regulował formowanie kolejki (jedna do wszystkich kas).
Po zapłaceniu wychodzimy. Przy drzwiach stoi okazała, typowa Brytyjka odmiany szkockiej. Tak nam się najpierw wydawało. Miała na sobie niezwykły uniform: mieszanka szkockiego stroju narodowego z mundurem wojskowych stojących przed pałacem Buckingham. Zapiszczały i zaświeciły się bramki, a kobieta coś krzyknęła.
- Co ona mówi? - zwróciła się nieco stropiona moja Małżonka do Córki, w nadziei że ta coś zrozumiała.
- Ona mówi, żeby się cofnąć do sklepu - powiedziała po polsku rzekoma Brytyjka.
Przetrząsnęła wraz z koleżanką nasze torby, znalazły nie usunięte zabezpieczenia i zdjęły je, nie zwracając najmniejszej uwagi na mnie oferującego do wglądu paragony. Naszła mnie refleksja, iż na dobrą sprawę można było coś wynieść bez płacenia. Ale przy przecenie 70% ...
Wyszliśmy przed sklep, gdzie kręciło się kilku reporterów. Naszła mnie jeszcze chętka, aby zasugerować im dokonanie mojego zdjęcia z pękami toreb i plikiem funtów w zębach, ale Małżonka powiedziała stanowcze "nie!" i ... podążyliśmy do kolejnego, równie brytyjskiego sklepu, tym razem z szyldem "John Lewis".
Inne tematy w dziale Rozmaitości