W poniedziałek na balkonie rozpoczął się wielki ruch. Rodzice latali, jak mogli. Biedny ojciec nawet nie miał czasu uporządkować piórek na brzuszku (patrz 1 zdjęcie). Bez przerwy nosił i nosił jedzonko.
A maleństwa w końcu wystawiły łepki na świat. Wszystko nowe, inne od zatłoczonej budki (było ich tam 5, może 6). Pełne animuszu ruszyły jeden po drugim w swój pierwszy lot w kierunku pobliskiej robinii. Jeden zabłądził i ... trafił do naszego pokoju, lądując na meblach.
Uważnie rozglądał się wokoło.
- Macie dość stary i prosty telefon - stwierdził.
- Ale dobrze działa! - wyjaśniliśmy.
- Aha. Mogę tu zostać?
- Hm. Są tu dwie duże papugi. Nie wiadomo, jak Cię przyjmą. Mogą być groźne.
- To ja się schowam w tej klatce na oknie. Dla mnie szpary są dość duże, abym bez trudu przeszedł, ale papugi sie chyba nie zmieszczą?
- Nie zmieszczą się. To prawda. Tam możesz przed nimi uciec.
- O, macie też drzewko!
- To szeflerka, mamy ją od dwudziestu lat.
- No, no. Duża. Ale nie widzę żadnej gąsiennicy...
- Gąsiennic tu na pewno nie ma...
- W takim razie już sobie lecę, tam gdzie jest ich pełno.
Wynieśliśmy go na ręce na balkon i poleciał. Ciekawe, może kiedyś nas jeszcze odwiedzi...
PS. Z dedykacją dla Luli. Może i do Ciebie kiedyś taki gość zawita. O ile Wilk go nie odstraszy.
Inne tematy w dziale Rozmaitości