Kiedy cała Polska żyje pytaniem „czy prezydent ma prawo łaski na każdym etapie postępowania?” mało kto zadaje pytanie znacznie ważniejsze - po co w ogóle w państwie demokratycznym prawo łaski?
Otóż akt łaski nie jest żadną „prerogatywą królewską”. Jest bezpiecznikiem na wypadek błędu lub niedoskonałości systemu sprawiedliwości. I tylko w taki sposób powinien być używany - nie jako kaprys władcy.
I w taki sposób ten przywilej rozumieli prezydenci Lech Kaczyński i Andrzej Duda, którzy z prawa łaski korzystają niezwykle rzadko. Przypomnijmy kilka głośnych aktów łaski w wykonaniu obu tych prezydentów.
Chyba najgłośniejszy akt łaski w wykonaniu LK to uwolnienie dwóch skazanych za zabójstwo bohaterów historii przedstawionej w filmie „Dług”. Każdy te historię zna, więc nie będę streszczał. Sędzia prowadzący tamtą sprawę stał przed bardzo trudnym zadaniem. Niewątpliwie miało miejsce zabójstwo z premedytacją, jednak jego okoliczności były bardzo nietypowe. Można śmiało powiedzieć, że to sprawcy byli ofiarą zaniedbania ze strony swojego państwa, które ich zdradziło i nie zapewniło ochrony przed bezwzględnym przestępcą. Sędzia zdecydował, że jednak „zabójstwo jest zabójstwo”. Prezydent po długim wahaniu zdecydował się uwolnić sprawców, kiedy odbyli już dużą część wyroku. Ten akt łaski nie budził żadnych kontrowersji - wiele osób wręcz pytało, czy prezydent powinien był zwlekać tak długo. Akt łaski nie tyle naprawiał błąd wymiaru sprawiedliwości, co wychodził naprzeciw sytuacji, w której litera prawa i ogólne poczucie sprawiedliwości oddalały się od siebie w sposób, który mógł wymagać interwencji na szczeblu właśnie najwyższym, ponadsądowym.
No i akt łaski najgłośniejszy, czyli uniewinnienie Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Tutaj jestem absolutnie przekonany doszło do naprawienia zbrodni sądowej w wykonaniu skrajnie upolitycznionego systemu sądowniczego III RP. Ten wątek rozwinę za chwilę, wróćmy jednak do praktyki stosowania prawa łaski.
Mamy więc dwóch prezydentów wybitnych, którzy używali prawa łaski niezwykle rzadko i tylko w sytuacjach, kiedy mieli poczucie, że należy naprawić błąd systemu sprawiedliwości. A jak to było z innymi prezydentami? Przypomnijmy.
Prezydent Wałęsa ułaskawiał głównie bandytów i gangsterów. Np. jak to on mówił „Słowiczka”. Przypomnijmy - „Słowiczek” był szefem gangu, który specjalizował się w porwaniach, przypalał żonom twarze żelazkiem na oczach mężów i dzieci, wiercił ludziom wiertarkami dziury w kolanach. Czy ci ludzie trafiali do więzienia w wyniku błędu systemy sprawiedliwości? Nie. Czy zostali uwalniani w ramach przemyślanej, uzasadnionej procedury? Nie. Jest tajemnicą poliszynela, że w kancelarii LW akt łaski kosztował 100.000 dolarów. Ale nasi święcie oburzeni tego nie pamiętają. Ich oburza, że prezydent Duda ułaskawił ludzi, którzy poświęcili swoje życie walce z mafiami i którym zawdzięczamy to, że setki przestęcpów vatowskich i paliwowych nie drenuje już polskiego budżetu.
No i najwspanialszy prezydent, król lemingów, Aleksander Kwaśniewski. Zasłynął dwoma aktami łaski. Jeden wobec kolegów partyjnych skazanych w tzw. aferze starachowickiej za łapówki. Zwykli przestępcy biorący w łapę. Znowu - czy ktokolwiek kwestionował te wyroki? Nie. Czy miał miejsce jakikolwiek błąd systemu sprawiedliwości? Nie.
Ale to i tak nic wobec aktu łaski wobec tzw. „kasjera lewicy” Piotra Filipczyńskiego vel Petera Vogela. Skazany za zamordowanie kobiety na tle rabunkowym (jeśli dobrze pamiętam zarąbał ją siekierą, ale tego szczegółu nie chce mi się sprawdzać) wyszedł na przepustkę w czasie odbywania wyroku i zbiegł. Jego tatuś był ubeckim kapusiem, pomógł mu załatwić paszport, syn uciekł za granice, a po ’89 został „konsultantem finansowym” nowej polskiej lewicy. Ostatecznie ułaskawił go Aleksander Kwaśniewski, co oszczędziło panu Vogelowi zasłużonego powrotu do więzienia. I znowu - czy ten akt łaski naprawiał jakiś ewidenty błąd wymiaru sprawiedliwości? Odpowiedzcie sobie sami.
Rekapitulując - akt łaski nie jest żadną „prerogatywą królewską” ani zabawką kapryśnego dziecka wyniesionego ponad jego potencjał intelektualny i moralny. Jest bezpiecznikiem systemowym i powinien być używany z rozwagą - na pewno nie do wypuszczania z więzienia gangsterów czy kolegi, który siekierą porąbał staruszkę na kawałki.
A teraz wróćmy do sprawy Kamińskiego i Wąsika. Przypomnijmy kilka faktów.
Po wyborach w 2007 i przejęciu władzy przez Tuska, Mariusz Kamiński pozostał szefem CBA - zgodnie z ustawą, za którą głosowała również PO, jest to stanowisko kadencyjne. Tusk wtedy jeszcze postawił ustawę uszanować, ale w 2010 roku, kiedy CBA wykryło aferę hazardową, uznał, że co za dużo, to niezdrowo.
Poszedł rozkaz „znaleźć coś na Kamińskiego”. Było trudno, więc cofnięto się aż do czasów rządów PiS i afery gruntowej. Dowody były lipne i tu uwaga, bo to bardzo ważne - dwóch prokuratorów odmówiło sporządzenia aktu oskarżenia. Po prostu nie było w ich ocenie żadnego przestępstwa.
W tym momencie Tusk zdecydował, że za dużo tego przestrzegania prawa. Zgodnie z ustawą o CBA, za którą sam głosował, szef CBA może być pozbawiony stanowiska tylko po procesie zakończonym skazaniem. Tymczasem Tusk już na etapie samego aktu oskarżenia uznał, że „utracił zaufanie” i Mariusza Kamińskiego stanowiska pozbawił. Ale co tam prawo, prawda lemingi? Donald jest fajny i jemu wolno. Na marginesie - tak jak teraz wolno mu przejąć media publiczne wbrew ustawom, prawda?
Tymczasem sprawa trafiła z powrotem do Warszawy. I tu kolejna ciekawostka - do sprawy sam zgłosił się sędzia Łączewski. Po prostu poszedł do prezesa sądu i poprosił o przydzielenie mu tej sprawy - zapewne czuł, że to medialna sprawa i można sobie przyspieszyć karierę. Wtedy nie było jeszcze losowania sędziów do spraw.
Sędzia Łączewski wydał wyrok znacznie surowszy, niż chciał prokurator. Nie jest to oczywiście niezgodne z prawem, ale bardzo rzadkie. Sędzia Łączewski wygłosił przy okazji wyroku kwiecistą mowę i z dnia na dzień stał się bohaterem tvn’ów. Każdy leming wiedział, kto to Łączewski.
Mamy więc prokuratora-ubeckiego-donosiciela i sędziego-przestępcę. Niezłe combo, prawda?
A teraz mamy kolejny wyrok wydany przez panią sędzię z Iustitii, znaną z uniewinnienia tzw. babci Kasi, czyli Katarzyny Augustyniak, wyjątkowo wulgarnej i prymitywnej byłej milicjantki, która donosiła do SB nawet na własną siostrę. Nagranie wideo, na którym widać, jak Augustyniak szarpie policjantów, pani sędzia zinrepretowała w ten sposób, że to policjanci szarpią Augustyniak. Tak po prostu w żywe oczy. I co zrobisz? Nic nie zrobisz.
Pani Bator-Ciesielska (o niej mowa) publicznie się wypowiadała dając wyraz swojej nienawiści do PiS. I patrzcie państwo - to do niej trafiła sprawa Kamińskiego i Wąsika! Czy mogli liczyć na uczciwy proces? Sami sobie odpowiedzcie na to pytanie.
A na koniec orzeczenie w sprawie wykonania wyroku więzienia wydaje pan sędzia, który prywatnie lajkuje profile w rodzaju "ruch wypierdolenia pis w kosmos" czy „sok z buraka”, a jego matka była aktywną polityczką PO pracującą w biurze poselskim jednej z najbardziej nikczemnych postaci tego środowiska, faktycznego prezydenta Warszawy, Marcina Kierwińskiego. I znowu - czy taki sędzia, pragnący „wypierdolenia pis w kosmos”, był gwarantem uczciwego, obiektywnego postępowania w sprawie polityków PiS?
***
Mamy więc historię, w której są uczciwi prezydenci korzystający z prawa łaski niezwykle rzadko i zgodnie z jego przeznaczeniem, mamy prezydentów, którzy korzystali z prawa łaski często i głównie do wypuszczania łapówkarzy, morderców i gangsterów (czasem po znajomości, czasem za pieniądze), mamy uczciwych urzędników, którzy zostali skazani za łapanie przestępców, mamy upolitycznionych sędziów i usłużnych prokuratorów-donosicieli. I miliony lemingów, które są w stanie uwierzyć absolutnie we wszystko.
Komentarze
Pokaż komentarze (103)