Wczoraj i dzisiaj mogliśmy się zapoznać z dwoma interesującymi postawami byłych polityków PiS. L. Dorn wpisem "
NARESZCIE" ogłasza w... S24 swoje zwycięstwo nad J. Kaczyńskim. Po wydaniu korzystnego dla pierwszego z nich nieprawomocnego wyroku przez sąd pierwszej instancji. Egzotyczne w tym poście jest więc wszystko - od samej publikacji, przez tytuł po... ofertę współpracy z J. Kaczyńskim złożoną na końcu. Cóż, jak już pisałem, tak to jest, gdy ktoś
swoją politykę prowadzi za pomocą blogowania. Aby rozwiać ewentualne wątpliwości związane z moją oceną samej "sprawy alimentowej" -
przypominam swoje stanowisko. I to chyba tyle na temat notki "NARESZCIE".
Znacznie bardziej interesujący, choć smutny dla wyborcy PiS jest
wywiad M. Libickiego opublikowany przez dzisiejszą "Rzeczpospolitą". Najważniejszą płynącą z niego konkluzją z mojego punktu widzenia jest potwierdzenie przez byłego "żołnierza" M. Jurka m.in. mojej opinii, że były marszałek Sejmu swoją secesją rozpoczął korozję własnego obozu politycznego - jedynego, w którym miał realne możliwości osiągnięcia istotnych dla siebie celów politycznych choćby w niewielkim stopniu. Kluczowa w tej kwestii część wywiadu wygląda następująco:
E. Olczyk -
Marek Jurek, który odszedł z PiS po przegranej batalii o konstytucyjną ochronę życia, miał do pana żal, że nie odszedł pan razem z nim.
M. Libicki -
Marek Jurek zawiódł nas wszystkich. Miał za sobą 80-osobową armię gotową pójść za nim w sprawie ochrony życia. Po jego odejściu ta armia poszła w rozsypkę.
A więc to on zawiódł pana?
Oczywiście. Jeżeli Marek Jurek był generałem, to ja byłem oficerem. PiS nie jest dziś w stanie zająć jednoznacznego stanowiska w sprawach moralności. Bolesław Piecha przygotowuje projekt zakazujący zapłodnienia in vitro i on ginie gdzieś w partyjnych szufladach. A wszystko dlatego, że nie ma dziś w partii nikogo z takim autorytetem jak Marek Jurek, który mógł pójść do prezesa i powiedzieć – domagam się tego.
Z wywiadu tego możemy się również dowiedzieć nieco o aktualnej wewnętrznej sytuacji w PiS widzanej oczami M. Libickiego. Z przykrością obserwuję gdy polityk o klasie, jaką prezentuje ten polityk jest wypychany z PiS, a dzieje się tak, jak przypominał J.F. Libicki (junior):
Mamy takie dwa przypadki, w których uważamy, że sytuacja jest dużo bardziej poważna niż sprawa Marcina Libickiego. Jeden przypadek to sprawa ministra Mariusza Handzlika, który podpisał w 1987 roku deklarację o współpracy z SB do czego sam się przyznał. Drugi przypadek dotyczy posła Bogusława Kowalskiego. Informacje na jego temat wyglądają gorzej niż informacje na temat Marcina Libickiego. Jeśli o tych panów chodzi, to nie przeszkadza to im w żadnym stopniu pełnić swoje funkcje.
(
źródło)
O pierwszym z tych przypadków
już pisałem - w kontekście odejścia M. Libickiego, panujące obecnie na ten temat milczenie Kancelarii Prezydenta jest po prostu skandalem. B. Kowalskim w ogóle nie zamierzam się zajmować.
Rozumiem, że w sytuacji, gdy fundowana przez nieformalną "tęczową koalicję" restytucja Rywinlandu nabiera rozpędu - symbolicznie podsumowanego przez
rolę R. Kwiatkowskiego w tworzeniu projektu ustawy medialnej, na którym środowiska twórcze nie zostawiają "suchej nitki" - J. Kaczyński jest pewien poparcia ponad 20% elektoratu zdecydowanie kontestującego republikę bananową, jaką jest tzw. "oryginalna III RP". Obawiam się jednak, że brak mu wyczucia punktu krytycznego, po przekroczeniu którego może się nieco zdziwić.
Nawet taktycznym wyborcą PiS można być tylko do czasu. W moim przypadku - do chwili, gdy dojdę do wniosku, że partia ta nie jest zdolna, by bananowemu systemowi zagrozić lub... zadawala ją inkorporacja do niego w roli "prawej flanki". A czas płynie.