Foxx Foxx
51
BLOG

Zwierzęta równe i równiejsze

Foxx Foxx Polityka Obserwuj notkę 5

 

"Wyborcza" wraca do jednej ze swoich obsesji. W tekście pod tytułem "Znów Wałęsa na celowniku IPN" M. Sandecki i S. Sowula opisują wystąpienie byłego prezydenta o dostęp do dokumentów z okresu, gdy był przez SB zarejestrowany jako TW "Bolek". Instytut oczywiście odmówił opierając się na jednoznacznym zapisie ustawy o IPN, zabraniającym udostępniania dokumentów, z których "wynika, że wnioskodawca był traktowany przez organy bezpieczeństwa jako tajny informator lub pomocnik przy operacyjnym zdobywaniu informacji". Czyli wracamy do wielkiej histerii, jaką wywołało nie wpisanie przez IPN L. Wałęsy na listę represjonowanych w oparciu o Art. 52a pkt 7 ustawy z dnia 18 grudnia 1998 r. O Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (Dz. U. z 1998 r., Nr 155, poz. 1016 z późn. zm.):
"przygotowywanie i publikowanie katalogów zawierających dane osobowe osób, wobec których zachowały się dokumenty świadczące o tym, że organy bezpieczeństwa państwa zbierały o nich informacje na podstawie celowo gromadzonych danych, w tym w sposób tajny, a wobec osób tych nie stwierdzono istnienia dokumentów świadczących, że byli pracownikami, funkcjonariuszami, żołnierzami organów bezpieczeństwa państwa lub współpracowali z organami bezpieczeństwa państwa; publikacje nie obejmują danych osobowych osób, w stosunku do których zachowały się dokumenty uzasadniające publikację ich danych osobowych na podstawie pkt 8; przed umieszczeniem w katalogu należy uzyskać zgodę osoby, której te dane dotyczą"
Tymczasem niesutannie warto przypomninać, że nie chodzi tylko o dokumenty opublikowane w głośnej książce historyków IPN. Na nic się nie zdadzą się krzyki, by "odpieprzyć się od Wałęsy", ani delirka członków dawnej prowałęsowkiej frakcji służb, którzy będąc dzisiaj zapleczem PO mocno się "plączą" w wypowiedziach.

Niestety, gdy przebrzmią wszystkie obelgi, obrońcy byłego prezydenta są w stanie przedstawić jeden jedyny dokument. Rozumiem korzystanie z mechanizmu "to my mówimy, jak powinna wyglądać historia i prawo", ale naprawdę, mogliby się trochę bardziej postarać... Zwłaszcza, jeżeli podobne rzeczy chcą firmować nazwiskiem. Chociaż... to chyba nie jest mój problem.

Tymczasem, mimo, iż w merytorycznej dyskusji na temat faktu, że L Wałęsa na początku lat '70 ubiegłego stulecia miał "agenturalny epizod", najwięksi brońcy "oryginalnej III RP" już dawno skapitulowali (i to na łamach "G.W.") podobnie zresztą, jak sam zainteresowany, nie spełniając własnych zapowiedzi, że pozwie S. Cenkiewicza i P. Gontarczyka za przypisywanie mu współpracy z SB - dziennikarze z trzeciego szeregu redakcji "Gazety" z uporem godnym lepszej sprawy wykonują kolejne akrobacje. Autorzy twierdzą, że przepis, na który powołuje się IPN został uznany przez Trybunał Konstytucyjny za sprzeczny z ustawą zasadniczą, by za chwilę dodać, że jednak nie został, bo nie był zaskarżany. Został natomiast inny o podobnym brzmieniu. Jednym słowem, obowiązujący stan prawny uniemożliwia wydanie dokumentów L. Wałęsie, ale IPN powinien (musi!) założyć jego "domniemanie niekonstytucyjności". Tymczasem nawet dyskutując o zakresie kontaktów byłego prezydenta z SB poza wszelką wątpliwością jest fakt, że "pomagał on przy operacyjnym zdobywaniu informacji".

Dalej jest tylko lepiej. Autorzy piszą np. o procesie lustracyjnym byłego prezydenta, zakończonym korzystnym dla niego orzeczeniem. Oczywiście nie przypominają trybu pracy sądu. Cóż, po raz kolejny wypada pomóc profesjonalnym kolegom dziennikarzom.

Sąd Lustracyjny odbył jedno jedyne posiedzenie, po wpłynięciu akt dot. "pożyczenia" przez L. Wałęsę dokumentów UOP dot. TW "Bolek". Skład sędziowski, mimo iż znał ich treść nie zadał byłemu prezydentowi ani jednego pytania na ten temat, po czym nie przeprowadzając żadnego postępowania dowodowego, uznał, że L. Wałęsa "nie współpracował" w oparciu o orzeczenie niepokalanego Trybunału Konstytucyjnego, zgodnie z którym Tajnym Współpracownikiem SB nie był ten, kto nim był - na co są dokumenty, czy inne dowody - lecz ten, którego współpraca była "dobrowolna, jawna i świadoma". Sąd Najwyższy, rozpatrując sprawę innego "legendarnego przywódcy Solidarności", M. Jurczyka dorzucił jeszcze ciekawostkę:
do uznania danej osoby za kłamcę lustracyjnego konieczne jest między innymi, by przekazywane służbom specjalnym PRL informacje były im przydatne.
Wielu publicystów podsumowywało tę "logikę", więc nie będę się nad nią znęcał. Niech każdy sam sobie wyznaczny obiektywne kryteria "przydatności informacji" oraz odpowie na pytanie, czy oświadczenia lustracyjne dotyczą współpracy/braku współpracy, czy dywagacji na temat użyteczności własnych donosów dla SB. Nie ulega wątpliwości, że intencją osób orzekających nie było dojście do prawdy, tylko paraliż lustracji. Zwolennicy L. Wałęsy, po newsie nt. powrotu E. Graczyka do żywych uderzyli w tryumfalny ton, z jednej strony atakując historyków IPN za to, że go "uśmiercili" (robi to zresztą sam były prezydent - "to jawna manipulacja IPN, kompromitacja historyków i zbrodnia na faktach"), a z drugiej, że pojawienie się tego osobnika "w eterze" totalnie dezawuuje książkę, która tak ich gniecie.

Przypomnijmy kolejne fakty. Pod koniec listopada 2008 "Rzeczpospolita" pisała m.in.

Do kapitana SB dotarli prokuratorzy z białostockiego IPN, którzy badają, czy SB chciała skompromitować Wałęsę, by nie dostał Nagrody Nobla. Według naszych ustaleń Graczyk miał zeznać, że „z dzisiejszej perspektywy nie uznałby Wałęsy za agenta, a jedyne pieniądze, jakie mu dał, były na bilet tramwajowy”.

„Rz” dotarła do Edwarda Graczyka w Gdańsku. Był zdenerwowany, nie chciał rozmawiać. Unikał jednoznacznych odpowiedzi. Zaprzeczył nieoficjalnym informacjom, że w ostatnim czasie prywatnie próbował skontaktować się z nim Wałęsa bądź jego współpracownicy.

 
Pytany, czy były prezydent ukrywa kontakty z SB, mówi: – On nie ukrywa, nie ukrywa. Ja byłem z nim na konfrontacji tydzień temu w IPN w Gdyni – rzuca. Chwilę później jest bardziej kategoryczny: – On nie współpracował. (...) Zeznał [Graczyk - F.], że nic mu nie jest wiadomo, jakoby koledzy zarejestrowali Lecha Wałęsę jako tajnego współpracownika – mówi. – Potwierdził, że wypłacił Wałęsie 1500 zł.

Co z tego wynika? Po kolei.

Po pierwsze, do E. Graczyka dotarł pion prokuratorski IPN, w ramach postępowania sprawdzającego, czy SB chciała skompromitować byłego przywódcę opozycji. Mamy więc w tym miejscu ciekawe zjawisko - przychylny L. Wałęsie w roku 2000 Sąd Lustracyjny w formalnym uzasadnieniu wyroku stwierdza, że prowadzący byłego przywódcę "Solidarności" SB-ek nie żyje (więc nie może być przesłuchany w charakterze świadka), S. Cenckiewicz i P. Gontarczyk - ufając tak wychwalanej przez "obrońców III RP" niezawisłości wymiaru sprawedliwości - traktują stwierdzenie to jako fakt i cytują w swojej książce. "No, dobrze", chciałoby się zapytać, a jaki cel miałby Sąd w poświadczaniu nieprawdy? W tym miejscu warto np. przypomnieć znane od dawna tzwn. "kserówki z kserówek" - czyli kopie dokumentów TW "Bolek", które zawłaszczył L. Wałęsa, gdy pełnił urząd prezydenta (wszak dziennikarze "G.W" z satysfakcją przypominają, że w aktach byłego prezyenta nie ma żadnego dokumentu z jego odręcznym podpisem). Szczególnie jedną z nich:


 
(kliknij, by powiększyć)

Skoro ten raptem wiarygodny dla obrońców L. Wałęsy SB-ek potwierdza co do grosza sumę, która od lat figuruje na kopii pokwitowania podpisanego "Bolek" - z pewnością należy to uznać za zbieg okoliczności i resztę "kserówek z kserówek" przejrzeć na stronie Solidarości Walczącej. W ramach ciekawostki.

Pytam po raz kolejny - kto w medialnym głównym nurcie pociągnie wątek wydawania wyroków lustracyjnych w najważniejszych sprawach w oparciu o fałszowanie faktów? I przeanalizuje możliwe konsekwencje takiego stanu rzeczy? Panowie Sandecki i Sowula?
Foxx
O mnie Foxx

foxx@autograf.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Polityka