W dyskusjach zawierających oceny skali ignorancji ludzi PO w kwestiach związanych z gospodarką, ze strony zwolenników tej partii pod adresem jej krytyków często pada hasło-"zarzut" - "chcecie tego kryzysu, w ramach filozofii im gorzej - tym - lepiej, byleby notowania Platformy spadały". Czytając podobne komentarze, zastanawiam się, ilu z polemistów zarabia na siebie. Serio, założenie, że rozmówca przedkłada sympatie polityczne nad, już nie tylko - raczej abstrakcyjne, ale jednak - dobro Polski, ale wręcz własnej rodziny... być może ma sens w świecie, w którym telewizyjne zaklinania rzeczywistości są główną reakcją rządu III PR na kryzys gospodarczy. W realnym jest pomysłem przytomnym inaczej.
Nie mam żadnej satysfakcji z faktu, że przewidywałem to przed wyborami, na przykładzie rządów koalicji PO-SLD w Warszawie w czasach dobrej koniuktury. Dla każdego, kto śledził rewolucje "programowe" Platformy przed wyborami 2005 (dopiero w maju 2006 partia ta przyjęła za swój program założenia niedoszłego autorskiego rządu "premiera z Krakowa", wcześniej stała się kuriozum - partią polityczną idącą do wyborów parlamentarnych bez żadnego progamu - tylko hasła). Sam ten fakt powinien zwrócić uwagę na umiarkowaną pracowitość ludzi z otoczenia D. Tuska. Podobnie, jak ostatnie programowe "wołanie na puszczy" - programowa konferencja J. Rokity, P. Śpiewaka i J. Gowina - ilustrują ją w równym stopniu, jak wątek związany z reformą finansów publicznych. W PO nie było nikogo, kto czuł się na siłach napisać te kilka projektów ustaw. Sprawę powierzono więc prof. Gomułce, który pracował nad... "odliberalnieniem" projektów złożonych do Sejmu w czerwcu 2007 przez Z. Gilowską, (i zdekatyzowanych przez PO-PSL-SLD, by nie szły na konto, mniejszościwego wtedy, rządu PiS - warto przypomnieć, że głosowania odrzucające możliwość pracy nad nimi odbyły się, zanim stało się jasne, że czekają nas przyśpieszone wybory). Ostatecznie wiceminister Gomułka podał się do dymisji, motywując ją brakiem politycznego poparcja ministra finansów i samego premiera dla swoich działań. To musiało się tak skończyć. Tyle tytułem wstępu.
Główny temat tej notki jest wszak inny. Naprawdę nie wiem, skąd założenie, że gospodarcza porażka pracowitych inaczej polityków PO ma się bezpośrednio przełożyć na notowania PiS. Owszem, być może jest jakaś mała populacja chcących wziąć udział w wyborach "sierot po PO-PiS-ie", które nie poddały się niesiołowszczyźnie, czy palikoterii, a po kompromitacji rządu zagłosowałyby na PiS. Może jest podobna liczebnie grupa sympatyków innych, niż PiS partii prawicowych, którzy wcześniej nie oddawali głosu ani na tą partię, ani na PO. Żadna z tych grup raczej nie może wpłynąć na wyniki wyborów.
Należy wiec zwrócić uwagę, w jakim kierunku mogą się zwrócić "antykaczystowscy" wyborcy PO, stanowiący moim zdaniem conajmniej 2/3 elektoratu tej partii - chodzi o osoby głosujące nie dlatego, jaka Platforma jest, tylko dlatego, że jest anty-PiS-em. Nie za bardzo chcę tu "doradzać" środowiskom, które ufundowały "oryginalną III RP", więc nie będę wątku rozwijał. Napiszę tylko, że sama PO, instalując na wszystkich szczeblach administracji samorządowej i centralnej byłych aparatczyków SLD, funkcjonariuszy WSI, czy wręcz SB - podłożyła pod samą siebie miny w różnych, również strategicznych, sferach funkcjonowania państwa.
Miny te nie zawahają się "automatycznie odbezpieczyć zapalnik" w chwili, gdy uznają, że inny - znacznie bardziej towarzysko bliski - polityczny protektor pojawi się na horyzoncie (dokładnie tak, jak to dzisiaj robią post-LPR i post-SO w TVP - na szczęście PiS pozwoliło im się zagnieździć tylko tam) . Najlepsze, że mogłoby im pasować w równym stopniu jakieś przemutowane SLD, jak i Libertas (rozmiawiające podobno z UPR...).
Reasumując - PO wydaje się otwierać drogę do nekromancji najtwardszych środowisk postkomunistycznych. Wszystko jedno, pod jakim szyldem. Trudno się oszukiwać, że - umownie określana - prawa strona nie zbierze więcej, niż ok. 30%. W takiej sytuacji, wszystko będzie zależało od frekwencji. Tyle, że te 30% jest zupełnie niezależne od gospodarczych zaniedbań aktualnego rządu. To po prostu antykomuniści.
Cieszy fakt, że prawicowi wyborcy - właśnie dlatego, że nie są "młodymi, wykształconymi za 2 tys za semestr z 'wielkich miast'" - pamiętają np. losy Konwentu św. Katarzyny (a nie np. ostatnią "Kropkę nad i"). Rojenia wszelkich "kanap" reprezentujących dokładnie takie samo podejście są więc pozbawione jakichkolwiek szans na realizację. Rest in PiS.
Inne tematy w dziale Polityka