W ostatnich dniach w Salonie 24 możemy zaobserwować "wzmożenie szamańskie". Na potrzeby tej notki chciałbym się zająć jego dwoma przykładami:
afirmatywną akcją Kawalera, który notkami promującymi Cohn-Bendita strzela, jak dobrze naoliwiony kałasznikow oraz
wpisem woodya'i krytykującym Z. Gilowską za opinie wyrażone w jej
wywiadzie udzielonym weekendowemu "Dziennikowi". Tzn. - jest to nie tyle krytyka, co "nieortodoksyjne pojmowanie prawdy".
Woodya pisze o byłej minister finansów:
Całkowicie zmarnowała ona okres koniunktury gospodarczej, wypracowanej przez rządy poprzedników (bo przecież nie przez nią - jej działania właśnie dziś dają efekty), i nie zrealizowała reformy finansów publicznych. Mieliśmy pierwszy od dekady dobry okres 2 lat na działanie a ona nie zrobiła nic. zero. null.
Jest to akapit, w którym - poza opinią na temat okresu koniuktury - zgodne z prawdą są jedynie znaki interpunkcyjne ;) Dlaczego? Ano dlatego, że:
Ze względu na specyficzny przebieg "problemów lustracyjnych" Z. Gilowskiej, delikatnie pisząc, nie miała ona dwóch lat na przygotowanie reformy finansów publicznych. Choćby z tego powodu, że Gilowska była ministrem w okresie: od
07.01.2006 do
24.06.2006 oraz
22.09.2006 do
07.09.2007. Jednocześnie, rządy, w których zasiadała dysponowały w Sejmie bezwzględną większością w latach:
05.05.2006 -
09.07.2007.
Zacznijmy więc od małego przypomnienia warunków funkcjonowania Z. Gilowskiej jako ministra finansów. Cała jej lustracyjna "przygoda" jest dziwna od samego poczatku, czyli... nagrania dokonanego przez jednego z lubelskich działaczy PO. Zarejestrował on (zapis opublikował "Dziennik") wypowiedź szefa tego regionu, J. Palikota, z którego treści wynika że teczka TW Beata będzie użyta w wewnętrznych rozgrywkach w lubelskiej Platformie. Chodziło o "wycięcie" zwolenników Gilowskiej wciąż funkcjonujących w lokalnych strukturach tej partii.
Sprawa miała miejsce w styczniu 2006, PRZED pierwszym sygnałem Rzecznika Interesu Publicznego - Olszewskiego (w kwestii jego "kwalifikacji" i "osiągnięć" polecam Google'a) - danym samej zainteresowanej. Przykład:
Olszewski - jeszcze jako przewodniczący KRS (Krajowa Rada Sądownictwa - F.) sprzeciwiał się powołaniu Sądu Lustracyjnego, zatwierdził także stalinowski wyrok na zołnierza AK Jana Peciaka, twierdząc, że był on pospolitym przestępcą. Już jako rzecznik wsławił się kontrowersyjną nominacją na szefa swego biura płka Waldemara Mroziewicza, który od połowy lat 60. pracował na kierowniczych stanowiskach w archiwum SB i ciążyło na nim podejrzenie niszczenia akt. Od początku kadencji sędzia Olszewski nie wszczął jeszcze żadnej sprawy lustracyjnej.
(
źródło i całość)
Jednym słowem, mamy identyczny klucz, jak z
wojskowymi prokuratorami z czasów komuny, w III RP zatrudnionymi w biurze Rzecznika Praw Obywatelskich, prof. Zolla - wymiecionymi dopiero po wyborach 2005 i zmianie na stanowisku Rzecznika. Ale to takie zbiegi okoliczności, a nie zjawisko systemowe, natomiast jedyny zauważalny "układ" tworzyli Kaczmarek z Nietzlem. I nic nie wskazuje na próbę doprowadzenia do kryzysu rządowego.
Ad Rem. Zwraca uwagę egzotyczna sekwencja wydarzeń związanych ze "sprawą Gilowskiej", m.in. poinformowanie o sprawie mediów (a konkretnie, wyłącznie:
"Gazety Wyborczej") przez urząd Rzecznika Interesu Publicznego PRZED złożeniem wniosku do Sądu Lustracyjnego o wszczęciu postępowania. Warto zwrócić uwagę, że również postawa "G.W." była tym razem zupełnie inna, niż we wcześniejszych (i późniejszych) sprawach lustracyjnych - na pierwszej stronie sugerowała, że istnieją mocne dokumenty wskazujące, że pracująca właśnie nad budżetem 2007 minister finansów była TW SB.
"Gazecie" NIE UDAŁO SIĘ dotrzeć do informacji, które "Życie Warszawy" i - uwaga - Radio Lublin zdobyły w ciągu 24 godzin. Chodzi głównie o fakt, że wśród materiałów RIP nie ma ani jednego dokumentu podpisanego przez Zytę Gilowską ("lojalki", zobowiązania do współpracy, pokwitowania odbioru pieniędzy, protokołów przesłuchań, notatek dla SB - czegokolwiek z rzeczy najczęściej spotykanych w aktach TW).
Nie było również dokumentów wytworzonych przez SB w rodzaju raportu z pozyskania współpracownika, czy relacji ze spotkań z nim oficera prowadzącego
. A Rzecznik Interesu Publicznego składa jedyny w swojej kadencji wniosek do Sądu Lustracyjnego. Poniżej przedziwne "podstawy" do wszczęcia z urzędu tego
jedynego postępowania:
Wirtualna Polska: Funkcjonariusz SB spisywał rozmowy Gilowskiej
IAR 21:30
Jak się nieoficjalnie dowiedziało Polskie Radio Lublin, Witold W. wyniósł część dokumentów z urzędu i trzymał je w prywatnym domku na działce. Istnieje podejrzenie, że w dokumentach były zapisy prywatnych rozmów Zyty Gilowskiej z żoną Witolda W. Urszula W. mogła o nich opowiadać mężowi. Wyniesione dokumenty zostały odnalezione przez funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Sam Witold W. został wówczas zatrzymany.
W sobotę Zyta Gilowska zaapelowała do swojej przyjaciółki o wyjawienie prawdy. Najprawdopodobniej wśród nowych dokumentów nie ma jakichkolwiek podpisanych przez Gilowską.
Finałem tego jedynego postępowania lustracyjnego wszczętego przez post-SB-eckie bastiony obrońców "oryginalnej III RP" jest kuriozalne uzasadnienie uniewinniającego wyroku przez Sąd Lustracyjny, będące w istocie żenująco protekcjonalną mową oskarżycielską pod adresem podsądnej. Warto to wszystko porównać
ze sprawą Małgorzaty Niezabitowskiej oraz podejściem do niej... właśnie "Gazety Wyborczej". Zresztą warto przypomnieć
kilka przykładów "dziennikarskiej roboty" z poprzedniej kadencji.
Ostatecznie ustawa o reformie finansów publicznych
została przyjęta przez rząd J. Kaczyńskiego krótko po wybuchu afery gruntowej, w wyniku której upadła koalicja gwarantująca większość sejmową. Mimo to 22.08.2007 poddana jest pod głosowanie i odrzucona totalnie - czyli nawet nie skierowana do komisji - głosami, dbającej o stan państwa w czasie koniuktury, koalicji PO - SLD.
Nastała "era miłości". W lutym 2008 "The Wall Street Journal Polska", będący dodatkiem do "Dziennika" pisze:
Tytuł robi wrażenie i aż dziw, że wątek ten nie został podjęty przez największe portale informacyjne. Cóż się okazuje? Platforma Obywatelska nie ma własnej koncepcji reformy finansów publicznych, zdecydowała się więc sięgnąć po projekt, nad którym prace zablokowała latem 2007 w obawie, że jego przeprowadzenie "pójdzie na konto" rządzącego wtedy Prawa i Sprawiedliwości. Przypomnijmy, Zyta Gilowska w imieniu rządu J. Kaczyńskiego przygotowała dwie ustawy zakładające m.in.:
- likwidację 3 tys. zakładów budżetowych (np. ośrodków szkoleniowych)
- likwidację 1 tys. gospodarstw pomocniczych (np. kasyn wojskowych)
- likwidację 10 tys. samorządowych funduszy celowych
- likwidację połowy (10 na 20) centralnych funduszy celowych
- ZUS i KRUS miały stracić osobowość prawną i być przekształcone w jednostki budżetowe
Tymczasem, jak możemy przeczytać w finansowym dodatku do wczorajszego "Dziennika":
Reforma sektora finansów w wydaniu PO ma wyglądać trochę inaczej - Nie zamierzamy robić aż tak znaczącej reorganizacji (...) -
mówi Stanisław Gomułka (ówczesny wiceminister finansów w rządzie D. Tuska, który odszedł w proteście... przeciwko braku politycznego poparcia premiera dla reformy finansów publicznych - F.).
News wydawałby się sensacyjny, wszak partia "liberalna" czerpie pełnymi garściami z dorobku rzekomo "socjal-konserwatywnego" rządu, zachowując jednocześnie "ostrożność" w reformowaniu finansów publicznych państwa. A tu nic. Cisza.
Możemy za to przeczytać niesamowitą sensację - minister skarbu umorzył niespłacalne długi nieistniejącego podmiotu (Porozumienia Centrum). W jakiej wysokości?
600 tys. zł. Wprawdzie nie skończyła się wtedy jeszcze sprawa anulowania kary przez W. Pawlaka spółce J&S w wysokości...
500 mln. - nie jest to jednak
aż tak kontrowersyjne.
Dla porządku warto przypomnieć, że PiS w żaden sposób nie jest prawnym kontynuatorem PC, więc nie ma technicznej możliwości, by przejęło zadłużenie pierwszej partii braci (przepraszam za słowo "braci") Kaczyńskich. Mechanizm dość znany i często stosowany - np. przez klub piłkarski Lech Poznań. W każdym razie był to news znacznie ważniejszy, niż wybrakowane skserowanie projektu reformy finansów publicznych, czy np.
historia J&S nie budziły specjalnego zainteresowania.
Właśnie minął rok pracy ministra Rostowskiego, dysponującego stabilną większością sejmową oraz parasolem roztoczonym przez media "głównego nurtu". Warto by więc spytać:
dlaczego to nie on jest pytany o reformę finansów publicznych?
Kwestia poruszana od tygodnia przez Kawalera nie wymaga tyle trudu - ani ode mnie, ani od Czytelników. Cohn-Bendit i Poettering potraktowali prezydenta Czech protekcjonalnie w stylu charakterystycznym dla posłańców metropolii, którzy czują się ważniejsi - i "godniejsi" - od władcy lennego państwa. Późniejsze ich wypowiedzi jasno wskazują na fakt, iż serio tak postrzegają tą sytuację. Złożone analizy porównawcze tłumaczeń całej sceny publikowanych w różnych źródłach tego nie zmienią.
W sumie mam wrażenie, że Kawaler to świetnie rozumie, dlatego ta sprawa nie daje mu spokoju - wszak eurofederacyjna barykada wzywa :)
Pozdrawiam Autorów obu notek, do których się odniosłem.