Z taką reakcją zwolennicy pełnej lustracji spotykali się ze strony jej przeciwników, jeżeli poddawano pod wątpliwość krystaliczność którejś z "ikon" III RP. Wczoraj pojawiła się informacja, że "zmartwychwstał" E. Graczyk, SB-ek, od którego Sąd Lustracyjny "badający" sprawę L. Wałęsy w 2000 roku nie odebrał zeznań, gdyż... uznał go za zmarłego.
W tym miejscu warto przypomnieć okoliczności tamtego niezwykłego procesu. Sąd Lustracyjny odbył jedno jedyne posiedzenie, po wpłynięciu akt dot. "pożyczenia" przez L. Wałęsę dokumentów UOP dot. TW "Bolek". Skład sędziowski, mimo iż znał ich treść nie zadał byłemu prezydentowi ani jednego pytania na ten temat, po czym nie przeprowadzając żadnego postępowania dowodowego, przyznał L. Wałęsie status "pokrzywdzonego" w oparciu o orzeczenie niepokalanego Trybunału Konstytucyjnego, zgodnie z którym
Tajnym Współpracownikiem SB nie był ten, kto nim był - na co są dokumenty, czy inne dowody - lecz ten, którego współpraca była "dobrowolna,
jawna i świadoma". Sąd Najwyższy, rozpatrując sprawę innego "legendarnego przywódcy Solidarności", M. Jurczyka dorzucił jeszcze ciekawostkę:
do uznania danej osoby za kłamcę lustracyjnego konieczne jest między innymi, by przekazywane służbom specjalnym PRL informacje były im przydatne.
Wielu publicystów podsumowywało tę "logikę", więc nie będę się nad nią znęcał. Niech każdy sam sobie wyznaczny obiektywne kryteria "przydatności informacji" oraz odpowie na pytanie, czy oświadczenia lustracyjne dotyczą współpracy/braku współpracy, czy dywagacji na temat użyteczności własnych donosów dla SB. Nie ulega wątpliwości, że intencją osób orzekających nie było dojście do prawdy, tylko paraliż lustracji. Zwolennicy L. Wałęsy, po newsie nt. powrotu E. Graczyka do żywych uderzyli w tryumfalny ton, z jednej strony atakując historyków IPN za to, że go "uśmiercili" (robi to zresztą sam były prezydent - "to jawna manipulacja IPN, kompromitacja historyków i zbrodnia na faktach"), a z drugiej, że pojawienie się tego osobnika "w eterze" totalnie dezawuuje książkę, która tak ich gniecie.
Cóż, mam dla nich raczej smutną wiadomość. Dzisiejsza "Rzeczpospolita" pisze m.in.
Do kapitana SB dotarli prokuratorzy z białostockiego IPN, którzy badają, czy SB chciała skompromitować Wałęsę, by nie dostał Nagrody Nobla. Według naszych ustaleń Graczyk miał zeznać, że „z dzisiejszej perspektywy nie uznałby Wałęsy za agenta, a jedyne pieniądze, jakie mu dał, były na bilet tramwajowy”.
„Rz” dotarła do Edwarda Graczyka w Gdańsku. Był zdenerwowany, nie chciał rozmawiać. Unikał jednoznacznych odpowiedzi. Zaprzeczył nieoficjalnym informacjom, że w ostatnim czasie prywatnie próbował skontaktować się z nim Wałęsa bądź jego współpracownicy.
Pytany, czy były prezydent ukrywa kontakty z SB, mówi: – On nie ukrywa, nie ukrywa. Ja byłem z nim na konfrontacji tydzień temu w IPN w Gdyni – rzuca. Chwilę później jest bardziej kategoryczny: – On nie współpracował. (...)
Zeznał [Graczyk - F.],
że nic mu nie jest wiadomo, jakoby koledzy zarejestrowali Lecha Wałęsę jako tajnego współpracownika – mówi. – Potwierdził, że wypłacił Wałęsie 1500 zł.
(
źródło i całość)
Co z tego wynika? Po kolei.
Po pierwsze do E. Graczyka dotarł pion prokuratorski IPN, w ramach postępowania sprawdzającego, czy SB chciała skompromitować byłego przywódcę opozycji. Mamy więc w tym miejscu ciekawe zjawisko - przychylny L. Wałęsie w roku 2000 Sąd Lustracyjny w formalnym uzasadnieniu wyroku stwierdza, że prowadzący byłego przywódcę "Solidarności" SB-ek nie żyje (więc nie może być przesłuchany w charakterze świadka), S. Cenckiewicz i P. Gontarczyk - ufając tak wychwalanej przez "obrońców III RP"
niezawisłości wymiaru sprawedliwości - traktują stwierdzenie to za fakt i cytują w swojej książce. "No, dobrze", chciałoby się zapytać, a jaki cel miałby Sąd w poświadczaniu nieprawdy? W tym miejscu warto np. przypomnieć znane od dawna tzwn. "kserówki z kserówek" - czyli kopie dokumentów TW "Bolek", które zawłaszczył L. Wałęsa, gdy pełnił urząd prezydenta. Szczególnie jedną z nich:
(kliknij, by powiększyć)