Jakiś czas temu zaskoczył mnie
cykl programów B. Rymanowskiego w TVN pod tytułem "Szpieg". Była to praktycznie laurka na cześć
Mariana Zacharskiego. Przewinęło się w nim jednak szereg wątków, które aż prosiły się o rozwinięcie. Warto przypomnieć:
Zbigniew Siemiątkowski i Andrzej Kapkowski zablokowali mój wyjazd do Wiednia, w celu zdobycia dowodów na szpiegowską działalność polskich polityków na rzecz Związku Radzieckiego i Rosji –ujawnia Marian Zacharski w ostatnim odcinku serialu „SZPIEG”.
Były generał UOP i superszpieg PRL twierdzi, że lewicowe kierownictwo służb specjalnych storpedowało w czasie afery „Olina” możliwość pozyskania nowych, tajnych dokumentów od zwerbowanego przez Zacharskiego kolejnego informatora z Rosji.
„Mogłem przywieźć parę walizek dokumentów.Wszystkie warunki były uzgodnione w sposób bezdyskusyjny. Operację mojego wyjazdu zatwierdził szef wywiadu UOP – Bogdan Libera” – mówi w filmie Marian Zacharski i dodaje, że otrzymał nawet zakaz podróżowania przez Wiedeń,gdzie miał się spotkać ze swym informatorem. Zakaz ten wydał ówczesny szef UOP Andrzej Kapkowski, po konsultacji z ministrem spraw wewnętrznych Zbigniewem Siemiątkowskim. Zacharski twierdzi też, że został zmuszony do opuszczenia Polski. Stało się to 26 maja 1996 roku po rozmowie ze Zbigniewem Siemiątkowskim. Od tamtej pory Zacharski mieszka za granicą.
Jego wyjazd był konsekwencją zdobycia przez niego informacji o tym, że pod kryptonimem radzieckiego i rosyjskiego szpiega „Olin” miał się kryć ówczesny premier Józef Oleksy.
W grudniu 1995 roku szef MSW Andrzej Milczanowski oskarżył z trybuny sejmowej urzędującego premiera Józefa Oleksego o współpracę z rezydentami rosyjskiego wywiadu w Polsce: Ałganowem i Jakimiszynem. Oleksy podał się do dymisji, a śledztwo w największej aferze szpiegowskiej III RP zostało umorzone. Oficerowie, którzy zajmowali się tzw. sprawą"Olina" zostali usunięci ze służb specjalnych. (...)
Bogdan Rymanowski
(
źródło)
Myślę, że warto zwrócić uwagę, że to wszystko padło kilka miesięcy temu w jednym z najbardziej mainstremowych mediów. I co? Ano nic. Nikt nie pyta, jak to się dzieje, że minister spraw wewnętrznych z trybuny sejmowej oskarża premiera o zdradę i
żaden z nich nie stanął przed Trybunałem Stanu. Ot, "oryginalnej III RP." realia.
Tymczasem dzisiejszy "Dziennik" przynosi obszermy wywiad z "superszpiegiem". Można w nim znaleźć kilka ciekawych fragmentów:
"Olin" to kryptonim - słusznie czy nie - przypisywany Józefowi Oleksemu i to powszechnie wiadomo. A "Kat" i "Minin"? "Wprost" w styczniu 1996 r. napisało, że polskie służby tropią sprawę "Kata" i "Minina". W tamtym tekście nie padły nazwiska, ale po publikacji jeden z posłów publicznie pytał, czy "Kat" to Aleksander Kwaśniewski, a "Minin" Leszek Miller. Cała ta sytuacja wywołała gigantyczną burzę. Pamięta pan?
Oczywiście, choć lepiej powinien to pamiętać ówczesny szef UOP Gromosław Czempiński, który został pilnie wezwany i brutalnie zrugany przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Rozumiem z tego zachowania tylko tyle, że widocznie z nieznanych mi bliżej powodów treść tego artykułu nie była dla Kwaśniewskiego korzystna.
Czy prezydent obawiał się, że po "Olinie" przychodzi kolej na niego. Stąd ta ostra reakcja? Kwaśniewski poczuł się zagrożony?
Nie byłem przy rozmowie Kwaśniewskiego z Czempińskim. Zauważyłem natomiast pewną prawidłowość, a mianowicie, że Kwaśniewski w trudnych sytuacjach wykazuje się dosyć słabą odpornością psychiczną. Nie potrafi do końca zapanować nad emocjami. Być może stąd wzięła się taka, a nie inna reakcja.
A Kwaśniewski miał się czego obawiać na początku 1996 r.? Wątek agenta "Kata" był pogłębiany przez UOP?
Moja wiedza była ograniczona. Pełniejszy obraz ma ówczesny szef wywiadu, czyli generał Libera. Mogę tylko powiedzieć, że 48 godzin przed moim ostatecznym wyjazdem z Polski wiosną 1996 r. odwiedził mnie w domu Zbigniew Siemiątkowski, szef MSW, bliski współpracownik Kwaśniewskiego. Jego wizytę odebrałem jako przestrogę: "Może pan robić, co pan chce, ale nie wolno dotknąć panu określonych osób". Siemiątkowski wspomniał też, że jestem największym zawodem Aleksandra Kwaśniewskiego.
Długo rozmawialiście?
Była sobota, przyszedł o 15 i spotkanie trwało półtorej godziny. Siemiątkowski miał ze sobą szereg oryginalnych tajnych dokumentów. Z teczki wyjął na przykład kwit opatrzony klauzulą "tajny specjalnego znaczenia" dotyczący pseudonimu "Kat". Była to notatka generała Libery. Siemiątkowski pytał, czy mam coś wspólnego z tym dokumentem. Odpowiedziałem, że z jego tworzeniem nie, ale pośrednio mam z tym coś wspólnego, bo znam kryptonim "Kat".
To w ogóle można z takimi dokumentami wychodzić poza urząd?
Moim zdaniem nie. Ale być może w przypadku ministra obowiązują inne reguły.
Czy w piśmie szefa wywiadu na temat "Kata" był rozszyfrowany ten pseudonim?
Widziałem ten dokument pobieżnie, tylko na niego zerknąłem.
Ale w trakcie rozmowy pana z Siemiątkowskim było jasne, kogo ten pseudonim dotyczy?
Tak, było jasne. Minister spytał mnie też o wypowiedź ministra Milczanowskiego. Milczanowski miał powiedzieć, że jeśli oficerowie będą szykanowani za sprawę "Olina", to przejdą do "fazy drugiej". Siemiątkowski spytał mnie, czy mam z tym coś wspólnego. Powiedziałem mu, że pomylił adresy i żeby poszedł do ministra Milczanowskiego z tym pytaniem.
Czym miała być faza druga? Zaatakowanie kolejnej osoby po Oleksym, np. Kwaśniewskiego?
Nie wiem, relacjonuję wam, co do mnie mówił Siemiątkowski. Ja to zrozumiałem jako próbę wybadania: idziemy na konflikt czy nie. Dał mi wprost do zrozumienia, że grupa oficerów, która zajmowała się sprawą "Olina", jest inwigilowana, że nas śledzą i podsłuchują.
A czy sprawa "Kata" była osią tej rozmowy? Czy można było odnieść wrażenie, że Siemiątkowskiemu chodziło o wybadanie, czy "faza druga" może być związana właśnie z Katem?
Odniosłem wrażenie, że Siemiątkowski w tej rozmowie w ogóle nie skłaniał się ku obronie osoby o pseudonimie "O", natomiast interesują go inne elementy sprawy.
Mówi pan, że rozmowę z Siemiątkowskim odebrał pan jako przestrogę, że nie wolno dotknąć panu określonych osób.
Tak. W pewnym momencie minister powiedział, że jestem utalentowany, ale działam za szeroko i polska służba jest dla mnie za mała. Dodał, że powinienem sobie wyjechać za granicę i pracować dla jakiejś innej dużej służby, tak by moje talenty zostały wykorzystane. Złożenie tego typu propozycji przez szefa MSW uważam za ewenement w historii światowych służb wywiadowczych. Potem Siemiątkowski doprecyzował: albo pan rezygnuje ze służby, albo zostaje pan wyrzucony.
I co pan na to?
Powiedziałem mu, że gotów jestem napisać rezygnację pod jednym warunkiem. Takim, że będę mógł jeszcze tego samego dnia opuścić terytorium Polski. Usłyszałem w odpowiedzi, że mam wolną drogę i mogę jechać, gdzie chcę. W poniedziałek napisałem rezygnację. Zanim ją złożyłem, zapytałem Andrzeja Kapkowskiego, nowego szefa UOP: "Rozumiem, że po południu mogę wylatywać z tego kraju?". Odpowiedział: "Tak, wszystkie uzgodnienia obowiązują". I opuściłem Polskę.
Nie obawiał się pan zatrzymania tuż przed wyjazdem?
Siemiątkowski dał mi słowo, ale liczyłem się również z opcją, że mogą mnie aresztować. Ja odsiedziałem cztery lata w amerykańskim więzieniu i to jest ostatnia rzecz, którą chciałbym ponownie przejść. Miałem przecieki ze strony obozu lewicowego, że rozpatrywane są wobec mnie trzy scenariusze. Pierwszy, żeby mnie natychmiast aresztować. Drugi, żeby wysłać na daleką placówkę typu Australia. Trzeci był taki, żebym spieprzał czym prędzej. Wygrała trzecia opcja. Aresztowanie uznano za zbyt niebezpieczne, bo doszłoby do moich przesłuchań. Wiedzą panowie, jak ktoś zostaje zapędzony do narożnika, to musi się bronić. A ja nigdy nie miałem problemów z pamięcią. Przeanalizowali, że pójście ze mną na ostro być może nie jest najlepszym rozwiązaniem.
Dał pan Siemiątkowskiemu do zrozumienia, że nie ma pan problemów z pamięcią?
Oni wiedzieli, nie musiałem wspominać.
A tekst "Wakacje z agentem" pan zna?
Ten z "Życia" o wspólnym urlopie Kwaśniewskiego i Ałganowa w Cetniewie? Oczywiście! Nie był dla mnie zaskoczeniem.
Jak to?
Informacje dotyczące Cetniewa przywiozłem z Majorki. Sam Władimir Ałganow pochwalił mi się, że wypoczywał tam w towarzystwie Kwaśniewskiego.
Co pan mówi? Ale nie ma tego na taśmie.
Nie ma nagrania z tej rozmowy, bo odbyła się ona w porcie w Las Palmas. Były to tak zwane przedbiegi przed zasadniczą rozmową w pokoju hotelowym, podczas której chcieliśmy Ałganowa zwerbować.
To zupełnie nowy wątek w tej sprawie. Co konkretnie mówił Ałganow na Majorce o swoim spotkaniu z Kwaśniewskim?
Opowiadał, że rok wcześniej wspólnie z małżonką spędził 8 - 10 dni urlopu w ośrodku w Cetniewie. Mówił, że tam właśnie spotkał się z Kwaśniewskim i jego małżonką. Nie podawał detali, o czym rozmawiał z Kwaśniewskim.
Ale wynikało z tego, że Ałganow spędzał wakacje z Kwaśniewskim?
Nie wynikało, że się umówili i pojechali na wspólny wypoczynek. Wynikało, że w tym samym czasie byli w ośrodku w Cetniewie.
Napisał pan notatkę o Cetniewie?
Tak, i przekazałem ją szefowi Urzędu Ochrony Państwa.
Co się stało z tą informacją?
Uważałem, że należy ją zweryfikować. Sam chciałem pojechać do Cetniewa i to zrobić. Pochodzę z Wybrzeża, znam tam wiele osób i sądzę, że potrafiłbym ją potwierdzić. Ale szef UOP odmówił mojej prośbie. Informację sprawdzono oficjalną drogą. Jak poszło pytanie oficjalną drogą, tak przyszła odpowiedź, że nie ma dokumentów, które by potwierdzały wspólny pobyt obu panów w ośrodku wczasowym. Chylę czoła przed dziennikarzami "Życia", że potrafili sami dotrzeć do dowodów, czyli na przykład do kopii rachunków. Ciekawostka, że dziennikarze zdobywają kwity, których nie potrafi zdobyć UOP.
Przypominamy tylko, że dziennikarze przegrali proces. Zdaniem sądu nie udowodnili, że Kwaśniewski był wtedy w Cetniewie.
Żałuję, że nie mogłem ich bronić na procesie. Wiem na pewno, że przywiozłem tę informację z Majorki.
A pan się widział z dziennikarzami, którzy napisali "Wakacje z agentem"?
Widziałem się z nimi za granicą, ale nie przekazywałem im żadnej wiedzy na ten temat.
A kiedy ostatni raz widział się pan Kwaśniewskim?
W 1995 r., gdy był już prezydentem elektem. To było w pałacyku przy Foksal. Zostałem przez niego zaproszony. "No i jak, i jak? Nie gratulujesz mi?" - zapytał. Ja mu powiedziałem: "No dobrze, dobrze. Wygrałeś". Miło porozmawialiśmy. To był ostatni raz.
Byliście po imieniu, słyszeliśmy, że to była zażyła znajomość.
Znaliśmy się nieźle, rozmawialiśmy ze sobą wielokrotnie i niekiedy były to długie rozmowy.
Czy to prawda, że organizował pan spotkania Aleksandra Kwaśniewskiego z człowiekiem z otoczenia Wałęsy? Miało chodzić o usunięcie premiera Pawlaka w 1994 r.
Kwaśniewski poprosił mnie o zorganizowanie spotkania na gruncie neutralnym. Tym gruntem był mój dom. Jednak nie uczestniczyłem w rozmowie.
Umówił pan Kwaśniewskiego z Mieczysławem Wachowskim, prawda?
Nie będę tego potwierdzał. Powiem tylko, że Kwaśniewskiemu zależało, aby o spotkaniu nie dowiedział się nikt z jego lewicowych kolegów. Rozmowa była umówiona na późny wieczór. Doszło zresztą do bardzo nerwowej sytuacji. Bo gość przyjechał z ochroną, o czasie, a Kwaśniewski, jak to on, spóźnił się z pół godziny. Taki miał styl, który żartując, często nazywam syndromem drewnianego zegarka.
I jak się skończyło?
Rozmawiali w cztery oczy, wypili po drinku i chyba doszli do porozumienia. Wskazywały na to ich doskonałe humory i uśmiechnięte twarze. Zresztą potwierdzeniem moich odczuć była kolejna wizyta u mnie już samego Kwaśniewskiego, który m.in. postanowił zrelacjonować mi przebieg narady koalicjantów SLD i PSL. Poinformował mnie, że Pawlak zgodził się na złożenie dymisji. Postawił jednak jeden warunek, by to Józef Oleksy, a nie Aleksander Kwaśniewski został jego następcą.
(...)
W końcu sam, po pięciu dniach urzędowania pisze pan rezygnację?
Tak, tyle że nie pisałem jej sam. Po drodze do UOP wpadłem do mieszkania Adama Michnika w alei Przyjaciół. Zadzwoniłem z dołu i zapytałem, czy mi pomoże skreślić parę zdań. Uważałem, że ma doskonałe pióro, a zależało mi, żeby jasno powiedzieć: "Nie chodziło mi o stołek, ale o to, by zrobić coś dobrego dla Polski". Ja się nie znam na pisaniu, a on jest w tym niezwykle utalentowany.
Często spotykał się pan z Michnikiem?
Mówiliśmy sobie po imieniu, byliśmy dobrymi znajomymi. To ciekawy człowiek, lubiłem z nim rozmawiać. Czasem spotykaliśmy się u niego w "Gazecie". Dwa, trzy razy byłem u niego w domu. Może on raz był u mnie. (...)
(
źródło i całość)
Cisza wokół tego wywiadu jest więcej, niż zastanawiająca. Swoją drogą ciekawa byłaby odpowiedź na pytanie, cóż takiego się dzieje, że "superszpiega" wyciąga na światło dzienne z jednej strony taka stacja, jak TVN, a z drugiej znani, skąd-inąd autorzy "Dziennika". Warto więc przypomnieć.
15 lipca 2007
Kataryna zwróciła uwagę na inny materiał tych samych dziennikarzy. Chodzi o kulisy akcji CBA w sprawie "afery gruntowej". Przypomnijmy, aresztowani współpracownicy A. Leppera nazywali się Ryba i Kryszyński:
Jak się jednak okazuje, niedocenienie roli Kryszyńskiego było błędem. Informacje, które zdobyliśmy o tym 41-letnim prawniku z Warszawy, mogą być punktem zwrotnym w całej aferze. (...) Jedno jest pewne. Centralne Biuro Antykorupcyjne musiało wiedzieć, że Kryszyński jest człowiekiem służb. CBA ma dostęp do archiwów i powinno sprawdzić takie elementarne rzeczy przed rozpoczęciem operacji. A skoro wiedziało, to dlaczego ten fakt jest do tej pory utrzymywany w tajemnicy przed opinią publiczną? (...) Nasz rozmówca, który brał udział w wielu operacjach specjalnych, nie ma wątpliwości, że Kryszyński od początku działał w tej sprawie wspólnie z CBA. (...) To na razie hipoteza, ale jeśli potwierdziłby się ten scenariusz, to Centralne Biuro Antykorupcyjne byłoby skompromitowane. I na tym się nie skończy. Na trudne pytania będzie musiał odpowiedzieć szef rządu i prokurator generalny, który pozwolił na operację specjalną. Czy służby wymknęły się spod kontroli? Jeśli tak, to kto powinien ponieść konsekwencje? (...) Załóżmy, że najważniejsze osoby w państwie zdawały sobie sprawę z prawdziwej roli Kryszyńskiego, który był motorem afery.
W tym miejscu warto zadać pytanie - co dalej z tą sprawą. CBA natychmiast zaprzeczyło tej insynuacji. Kryszyński tymczasem wyszedł z aresztu już za czasów prof. Ćwiąkalskiego, gdyż... zaczął współpracować z prokuraturą, czyli mówiąc kolokwialnie - sypać w śledztwie. Oznacza to, że dysponentem wszystkich informacji o jego udziale w całej sprawie jest "odzyskana" przez PO prokuratura, więc...
(
całość przypominki + wątek rzekomej współpracy P. Kowala z WSI - kolejny "sukces śledczy" P. Reszki i M. Majewskiego)
Załóżmy więc, że dziennikarze tego typu kierują się jakimiś motywami innymi, niż chęć ujawniania dyskrecjonalnych informacji z zaplecza świata służb oraz polityki...
Oczywiście - zestaw zaserwowany w wywiadzie M. Zacharskiego jest smakowity dla przeciwników bananowej republiki III RP. Znalazł się nawet A. Michnik w roli sekretarki (sekretarza?). Ciekawe, czy tym razem będzie równie aktywny procesowo, jak w przypadku publicystów, których zamiast miażdżyć za pomocą przytaczania faktów ściga przy pomocy kruczków prawnych.
Jest jednak, poza autorami materiałów, pewna kwestia powodująca pewien dystans... ale i zachęcająca jednocześnie. Cóż takiego
naprawdę mocnego może wyjść na jaw, skoro rzuca się gawiedzi na żer przemielone wieści sprzed ponad 10 lat... okraszone nazwiskiem "Michnik".
Naprawdę, gdy człowiek przypomni sobie te medialne spazmy paniki o zagrożenie dla demokracji w poprzedniej kadencji i zestawi to ze stonowanymi informacjami o prezydencie spiskującym przy pomocy agenta z liderem opozycji w celu obalenia premiera, naczelnym wpływowej redakcji piszącym rezygnację tegoż agenta, czy prostą konstatację, że kolejny prezydent utrzymywał kontakty z rezydentem rosyjskiego wywiadu...
Ale Trybunał Stanu szykuje się tylko dla jednego postkomunisty. Jasińskiego. Za stocznię gdańską "przejętą" przez Stocznię Gdynia, z prezesem Szlantą na czele (byłym szefem radomskiej Unii Wolności oraz działaczem sztabu wyborczego T. Mazowieckiego) - w 1998, za rządów min. Wąsacza z AWS w rządzie koalicyjnym z UW.
Cóż, pusty śmiech bierze... oraz ciekawość - cóż takiego dojrzewa "na zapleczu", że buldogi puszczają ogara spod dywanu?