Od czasu do czasu wspominam, że gdy na rynku pojawił się "Dziennik", lubiłem go czytać ze względu na polemiki dot. m.in. sfery idei oraz różnic w spojrzeniu na preferowany obraz Polski, podejmowane przez najbardziej znanych polskich publicystów (któż by pomyślał, że były takie czasy, w których J. Żakowski był w stanie wygenerować z siebie coś więcej, niż "Tusku - musisz!").
Dzisiaj, w ramach sprawdzenia, czy coś się zmieniło - zajrzałem to dodatku "Europa", znajdując tekst Agaty Bielik-Robson pod uberpostmodernistycznym tytulem "Czy śmierć będzie nowym Bogiem". Jest to recenzja książki Marka Rymkiewicza "Kinderszenen". Autorka przez 1,5 szpalty żongluje nazwiskami Jüngera, Heideggera, czy Céline'a (o których pisze jako o "należących do kręgu ideowego, z którego wyłonił się faszym - myląc ten kierunek z narodowym socjalizmem). W jakim celu? By dać pointę następującą:
(...)
uparte poparcie, jakiego Kaczyńskim udziela od kilku lat Rymkiewicz, jeden z najlepiej myślących ludzi w Polsce, przeczy tej łatwej diagnozie [że PiS jest partią, której przekaz nie może trafić do tzw. "środowiska polskiej inteligencji" - F.].
Jeśli na dodatek przyjrzeć się karierze, jaką dwaj bracia robią wśród prawicowej młodzieży piszącej choćby do "Rzeczpospolitej" i chętnie eksperymentującej z nowoczesną formą narodowo-katolicką, okaże się że tej inteligencji, do której poglądy PiS przemawiają, jest całkiem sporo. Pytanie tylko, czy ta inteligencja wie, co do niej przemawia. Bo jeżeli Rymkiewicz ma rację, bracia Kaczyńscy dawno już wyrośli poza przaśny narodowy katolicyzm z jego wiarą w ład naturalny i boską opatrzność opiekującą się sprawą polską. (...) A to oznaczałoby, że młodzi adepci opcji narodowo-katolickiej nie mają tam czego szukać, bo jest to formuła znacznie bardziej faszystowska i nihilistyczna, która religię miłosiernego Boga zastąpiła surowszą "religią śmierci" uznającą wszelki opór wobec prawa masakry i konieczności cierpienia.
"Dziennik" z 18 - 19.10.2008
Jednym słowem na to, co J. Żakowski, czy W. Kuczyński ujmują w jednym akapit, "filozofka" (jak bywa podpisywana) marnuje całą masę papieru. Zanim przejdę do merytorycznej odpowiedzi, chciałbym zwrócić uwagę na tą protekcjonalną "młodzież" piszącą w "Rzepie". Jest to kolejny przypadek w twórczości p. Bielik-Robson, w którym motyw ten się pojawia (
przykład jednego z poprzednich). Dla porządku więc - w notce o autorce jest podany jej rocznik, więc poniższe zestawienie nie będzie nieeleganckie:
- A. Bielik-Robson: 1966
- P. Lisicki: 1966
- P. Semka: 1965
- I. Janke: 1967
- B. Wildstein: 1952
- R.A. Ziemkiewicz 1964
Mam nadzieję, że "młodzież", której wiekowa pani filozofka robi wirtualnego "benny hilla" (poklepanie po głowie niskiego człowieka przez wysokiego) została wymieniona w komplecie.
Zestawienie to znacznie więcej mówi o istocie problemu, niż tłuste akapity. Nie chodzi o ideowy profil PiS, czy samych braci Kaczyńskich. Autorka zdradza przyczynę powstania tego tekstu
expresis verbis:
PiS w rozumowaniu Kaczyńskich i Rymkiewicza reprezentuje nowoczesny nacjonalizm, w którym realizuje się silna wizja człowieka jako istoty zdolnej do bezinteresownego samopoświęcenia. [kontekstem jest atencja dla poległych w Powstaniu Warszawskim - F.]
PO natomiast to partia postludzi (albo, po nietzscheańsku rzecz ujmując, "ostatnich ludzi", którzy rozmienili na drobne rozkosze zwykłego życia). [
jest to bardzo dobry trop, o którym już wspominałem w kontekście innej kompromitacji "Europy"].
Podobny ton bezdyskusyjnej pogardy towarzyszy też wystąpieniom prezesa Kaczyńskiego, który w ostatnim wywiadzie dla "Arcanów" zarzucił środowisku "Dziennika", a zwłaszcza "Europy", zdradę ideałów, atakując nasze - a konkretnie moje - zamiłowanie do "dionizyjskiego liberalizmu". (...)
"Dziennik" z 18 - 19.10.2008
Zabawne jest to, że sam R. Krasowski - nie rozumiejąc wprawdzie, co Nietzsche miał na myśli (patrz podlinkowany wyżej tekst) - pisał:
Kołakowski występuje przeciw zblazowanym estetom, których pełno jest zarówno po lewej, jak i po prawej stronie naszych ideowych sporów. Zachód, liberalizm, demokracja zapewniają dzisiaj prostym ludziom sytość, bezpieczeństwo, rozrywkę. To wszystko, co niemiecki filolog zaliczał do upokarzających potrzeb "ostatniego człowieka".
Wystarczy jednak spojrzeć za siebie, w niedawną historię Zachodu, albo rozejrzeć się nieco dokoła, aby zauważyć, że to, co nuży zblazowanych estetów, dla większości ludzi było, a nawet pozostaje, niedostępnym marzeniem. Zwyczajne życie ostatniego człowieka. Życie bezpieczne i uwolnione od radykalnego konfliktu (...).
Środowisko "Dziennika" przypomina więc bohatera jednego z książek R. Zelaznego, który budzi się w barze wśród znanych z "Alicji w krainie czarów" postaci nie wiedząc, co jest wytworem jego własnego umysłu a co rzeczywistością. Postmodernistyczny zanik fundamentalnych wartości nie anuluje potrzeby ich posiadania. Wywołuje więc ostrą frustrację, która powoduje takie niesamowitości, jak nieuwzględnienie znaczenia odniesień do Boga we wszelkich obchodach związanych z rocznicami Powstania Warszawskiego, czy mieszanie postaw M. Rymkiewicza i braci Kaczyńskich w pseudofilozoficznym sosie. Rozumiem dojmującą pustkę, wywołaną przez brak możliwości odwołania się do czegoś konkretnego na poziomie fundamentalnym. Zdarza się.
Zamiast wdawać się w odwieczny, niezmiennie odnawialny spór niewinności z doświadczeniem, chciałabym zastanowić się, czy rzeczywiście ów "postmodernistyczny liberalizm", który rzekomo kończy polityczny żywot Europy, jest tak doskonale wyprany z silnych i wyrazistych idei. Czy istotnie "zlaicyzowana Europa, zatroskana o to, by woda w kranach była ciepła" jest takim żałosnym "wyjątkiem na mapie świata, którym rządzą coraz to szersze projekty i silniejsze wartości"? (...)
W istocie bowiem projektem zachodniego liberalizmu realizowanego przez Europę rządzą bardzo silne pozytywne wartości - tyle że są to wartości niedostrzegalne dla tych, dla których wartość równa się gotowość na śmierć.
(
źródło i całość)
Oczywiście takie sytuacje, jak "uznanie niepodległości" Kosowa, czy reakcja poszczególnych państw UE na aktualny kryzys finansowy, wyraźnie ilustrują te "wartości" oraz faktyczne cele i modele działania "projektów".
Uwagę zwraca jednak ostatnie zdanie i zawarty w nim lęk przed stanięciem w sytuacji, w której gotowość na śmierć mogłaby być koniecznością. Lęk typowy właśnie dla nietzscheańskiego "ostatniego człowieka", dla którego jedyną wartością jest syty konfort. Lęk ten prowadzi po raz kolejny do próby mobilizacji "przeciw". Skoro nie można się zmobilizować "za"... Zjawisko to mogliśmy zaobserwować również w publicystyce przy okazji ostatnich kampanii wyborczych. Strona, której "wartości" sprowadzają się do chęci "miecia" świętego spokoju oraz scedowania podejmowania decyzji na kogoś innego (np. UE), wraca do tradycyjnych oskarżeń o "faszyzm"/"kaczyzm". W swerze deklaracji swoboda, różnorodność, tolerancja - faktycznie: jak zwykle.
Totalitarna pułapka liberalnych demokratów. Swoją drogą, dokonana przez A. Bielik-Robson operacja podmiany pojęć "patriotyzm" i "nacjonalizm" również zwraca uwagę.
Dla zainteresowanych głębiej "filozoficzną" naturą problemu:
Słowo na wtorek, czyli krótki tekst o kłamstwie "tak, możesz"
Tekst A. Bielik-Robson jest dla mnie dość interesujący również, jako dla agnostyka o poglądach prawicowych. Zastanawia niedostrzeganie przez autorkę społecznego kontekstu opozycji, między dwiema postawami, którą próbuje zaprezentować. Chodzi o potrzebę przynależności do grupy posiadającej wyraźną i spójną tożsamość oraz znaczenie identyfikacji z polskością z jej jasnymi i ciemnymi stronami (bez względu na wyznanie lub jego brak), które "ostatni ludzie" starają mnożyć i absolutyzować. Chociaż, jak wiemy, są też i takie przypadki, gdy ludziom, dla których historia ma znaczenie serwuje się pomnik z tiramisu, który topi się na słonecznym świetle. I wtedy mamy wielką aferę. Chociaż roztopione tiramisu wyglądem przypomina już zupełnie coś innego.
O nieprzekraczalnych fundamentalnych granicach percepcji rzeczywistości "ostatnich ludzi" i Powstańców Warszawskich, możemy się przekonać czytając
wspomnienia tych drugich.