Na portalu Wyborcza.pl możemy dzisiaj znaleźć tekst Jarosława Kurskiego, który zachęca czytelników "G.W." do nadsyłania własnych opinii o Okrągłym Stole. Wiadomo, zbliża się 20 rocznica. Wpis ten zacznę od dość obszernych cytatów, uprzedzam jednak ewentualnych zaniepokojonych, że od siebie kilka słów również wrzucę ;) Rzecz jest ciekawa o tyle, że autor za punkt wyjścia traktuje "świadectwo" Cz. Kiszczaka. W sumie dość dziwne, że - skoro tak przełomowa była rola L. Wałęsy, "G.W." nie poprosiła właśnie jego o "otwierający" tekst. Może nawet napisałaby go ta sama osoba, która pisała felietony byłego prezydenta dla "Wprost"? ;) Kurski pisze m.in. tak:
W nadchodzącym tygodniu minie 20 rocznica pierwszych rozmów między władzą i opozycją, które doprowadziły do Okrągłego Stołu. Z tej okazji w publikujemy świadectwo gen. Czesława Kiszczaka, ówczesnego architekta rozmów przy OS ze strony komunistycznych władz.
Kiszczak był człowiekiem, całkowicie oddanym gen. Jaruzelskiemu. Trzymał w ręku resorty siłowe, policję polityczną, tajne archiwa. Jego świadectwo to dokument ciekawy, także przez sposób, w jaki został napisany. Kiszczak pomija w nim rolę, jaką w drodze do kompromisu odegrał Kościół i Papież, "Solidarność", Lech Wałęsa, pierestrojka. Uważa, że zasadniczą siłą sprawczą przemian byli partyjni reformatorzy i on sam. Autor przedstawia siebie jako liberała i reformatora, a nawet krytyka komunistycznej władzy już na początku lat 50., kiedy służył w kontrwywiadzie PRL. Sprzeciwiał się prześladowaniu AK, naprawiał "błędy i wypaczenia". W 68 roku walczył z Moczarem - sprzeciwiając się nagonce antysemickiej, a w 1970 z Gomułką, gdy ten użył broni palnej na Wybrzeżu.
Ten rodzaj wspomnień przypomina autoapologię. Ich lektura staje się szczególnie ciekawa wtedy, gdy Kiszczak mimowolnie odsłania swe myślenie, które ni stąd ni z zowąd wyłazi jak diabelski ogon spod złotego ornatu. Tylko dla przykładu: autor pisze bez ogródek, że w likwidacji 10 milionowej "Solidarności" "pomocne mu były doświadczenia z rozbicia PSL w latach 1945-47". (...)
(
źródło)
Wygląda to bardzo ciekawie. Tekst ten od razu mi się z dwoma innymi. 12.12.2001 (nr 290. 3894) z okazji 20 rocznicy wprowadzenia stanu wojennego Adam Michnik napisał na pierwszej stronie "Gazety Wyborczej" m.in.
Oceniać, ale nie na sali sądowej
(...) Cała prawda o historii najnowszej musi być ujawniona. Jednak uporczywe stawianie gen. Jaruzelskiego przed kolejnymi sądami to droga wiodąca w narodowy ślepy zaułek. Ocena Jaruzelskiego nie powinna odbywać się na sali sądowej. Apeluję do prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i do parlamentu, by znaleźli formułę prawną, która to zagwarantuje. (...)
Drugie skojarzenie, to tekst z maja 2007. W sam raz na rocznicę "interwencji" w Czechosłowacji:
Michnik wśród ludzi Moczara
Parę dni temu Jarosław Kaczyński skojarzył Adama Michnika z frakcją puławian działającą w PZPR przed 1956 rokiem. Wywołało to gdzieniegdzie oburzenie, choć - szczerze mówiąc - premier potraktował Michnika dość łagodnie. Mógł gorzej.
Wszak ulubieńcy redaktora "Wyborczej" Jaruzelski i Kiszczak nie są puławianami, lecz moczarowcami. Wojciech Jaruzelski, bywalec czwartkowych "wieczorów u Mieczysława" (Moczara) i jego prawa ręka, rozpoczął czystki antysemickie w wojsku w 1967, rok przed Marcem. Zresztą wyrzucanie z wojska i degradacja do stopnia szeregowca dotykały nie tylko żydowskich oficerów, lecz i polskich, zarażonych "świadomością syjonistyczną". Tak zdyscyplinowana kadra oficerska rok później poprowadziła polską armię na Czechosłowację. Oba totalitaryzmy XX wieku są równie przerażające, ale można niuansować w obrębie każdego z nich. Nazistami byli i autor "Blaszanego bębenka", i obecny papież, ale to zupełnie inny kaliber niż strażnik obozu zagłady. Moczarowcy są dlatego tacy straszni, że w swojej ideologii zintegrowali oba totalitaryzmy wokół motywu ludobójstwa i koncepcji państwa-bez-Żydów. Nie tyle przetłumaczyli "Protokoły mędrców Syjonu", co je spolszczyli, zmieniając tekst w stosunku do oryginału. Musiało to od nich wymagać nie tylko dodatkowego nakładu pracy, lecz i obmyślenia własnego podejścia do kwestii rasowych i panowania nad światem. A przede wszystkim, udało im się dokończyć dzieła Hitlera i spowodować, że Łódź stała się rzeczywiście Juden-frei. Michnik może i pijał wódkę z puławianinem Urbanem, ale człowiekiem honoru jednak nigdy go nie nazwał. To reprezentanci Natolina są dziś symbolem michnikowskich ludzi honoru. I na tym też polega moczaryzm - na instrumentalnym traktowaniu etniczności: kiedy widzi się każde źdźbło w oczach adwersarza, a nie dostrzega belki w oczach człowieka wymalowanego na własnym sztandarze. A gdy jest się aż tak bezwzględnym, by wykorzystywać ofiary marcowych czystek do propagandowej obrony tych, co im połamali życie, to nic dziwnego, że ofiary zaczynają się zastanawiać, na ile środowisko takowe samo nasiąkło przez lata dzielące nas od 1968 roku zwycięskim wtedy moczaryzmem.
Autorzy:
Jozef Dajczgewand był działaczem opozycyjnym w czasach PRL, jednym z bohaterów Marca '68; Bogumiła Tyszkiewicz uczestniczyła w działaniach opozycyjnej Pomarańczowej Alternatywy w latach 80. Oboje mieszkają w Szwecji.
(
źródło)
W świetle przytoczonych wyżej faktów, retoryka Kurskiego zwraca uwagę. Wygląda na to, że "człowiek honoru" nie przejmując się linią sojuszniczej gazety, pisze historię po swojemu, w sposób mocno podważający aktualnie lansowany obraz z L. Wałęsą jako "mężem opatrznościowym" w roli głównej.
Dezintegracja obozu oryginalnej III RP wydaje się więc, wbrew pozorom, postępować coraz dalej. Gdy Rywin przyszedł ze swoją propozycją i "G.W." opublikowała znane nagranie po półrocznym "śledztwie dziennikarskim" - padł medialny sojusz postkomunistów z socjal-demokratyczną częścią dawnej opozycji. Dzisiaj, oficjalnie odżegnując się od "polityki historycznej", "Wyborcza" wydaje się toczyć "walkę o pamięć" z człowiekiem, którego wcześniej sama namaściła na "reformatora" i "liberała". Wszak wciąż go nazywa "architektem OS". "Walczy" jednak tak niestarannie, że prezentując oberubeka jako pretorianina prawej ręki Moczara, wspomina o przypisywanym sobie przez Kiszczaka "antymoczaryźmie" praktycznie bez komentarza. Szkoda, że nie okazał się antykomunistą. A co - nie wolno? :)
Oczywiście wicenaczelny "G.W." po latach dostrzegł jakiś "diabelski ogon" pod "ornatem" byłego szefa SB, wydaje się jednak, że przeszkadza mu raczej skala autopromocji autora "świadectwa" (to kolejny motyw w tej gazecie odwołujący się do nomenklatury do niedawna obcej temu środowisku - wystarczy przypomnieć
Czy zostaniesz zbawiony/a dzięki "Gazecie Wyborczej"?), niż poszczególne drobiazgi. Wygląda na to, że gdyby Wałęsie zostało oddane to, co zdaniem "G.W." oddane być powinno, generalnie wszystko byłoby OK.
Ktoś mógłby spytać, skąd przekonanie o rozpadzie obozu oryginalnej III RP, skoro aktualny rząd wstrzymuje weryfikację WSI, przytula postkomunistycznych "fachowców", począwszy od tych, którzy zlikwidowali UOP, przez członka Biura Politycznego KC PZPR doradzającego oczywiście w sprawach kontaktów z Rosją oraz byłych funkcjonariuszy SB, a skończywszy na głównym doradcy premiera - człowieku, który agresywnie atakował ludzi, którzy jak się okazało po ostatnich wyborach, zgodnie z prawdą zarzucali mu, że współpracował z SB.
(z kolekcji sentymentalnej ;)
Oczywiście, jest to wszystko smutne i prowadzi do osłabienia państwa, jednak... Nie wierzę, by cała ta platforma władzy, na którą wskoczyli właściwie wszyscy polityczni beneficjenci Okrągłego Stołu nie była targana sprzecznymi interesami.
Czasy dużego znaczenia apeli w rodzaju przytoczonego przeze mnie z okazji 20 rocznicy wprowadzenia stanu wojennego na szczęście minęły. Oczywiście "służbiści" grają dzisiaj o wszystko (o
sprawie Wojciecha Sumlińskiego w "głównym nurcie" znów cicho), jednak lektura kolekcji prasowej z końca lat '90-tych, którą sobie przejrzałem na potrzeby napisania tej notki utwierdziła mnie w przekonaniu, że jesteśmy dzisiaj w znacznie lepszej sytuacji. Z jednej strony w instytucjach państwowych obecnie znajdują nie tylko socjal-demokratycznego reżimu, a z drugiej - mamy swobodny obieg informacji, dzięki któremu nawet "G.W." musi ostrożniej akcentować podejście do
junty, która wprowadziła stan wojenny. Należy też pamiętać, że w rozkwicie oryginalnej III RP zabawy ze skrótami nazw partii, czy nazwaniem prezydenta "leniem" kończyły się wyrokami. Dzisiaj z jednej strony "arbitrami elegancji" jest Palikot z Niesiołowskim, a z drugiej... no cóż, po prostu mamy więcej wolności. Dzięki wyborom 2005.
A co sądzić o Okrągłym Stole? Kto traktuje jako zobowiązanie deklaracje złożone pod wpływem lufy przystawionej do skroni? Nikt. A kto pod wpływem (niejednej) lufy wspólnie wypitej? Kilka osób się znajdzie.
Inne tematy w dziale Polityka