W swojej polemice z Trystero, Kawaler pyta:
Argument o zapobieżeniu ewentualnemu szantażowaniu byłych agentów ze strony byłych SB-ków jest jednym z koronnych argumentów zwolenników szeroko zakreślonej lustracji. Bardzo bym ich tedy prosił o podanie kilku empirycznych przykładów takiego szantażowania.
Oczywiście, jak sam dalej stwierdza, obu stronom szantażu niespecjalnie zależy na ujawnianiu podobnych faktów. Co nie znaczy, że nie można znaleźć co najmniej zastanawiających przykładów spraw, związanych z tematem, który poruszył. Zacznijmy od, zapomnianych już nieco, perypetii Z. Gilowskiej.
Cała ta historia jest dziwna od samego początku, czyli... nagrania dokonanego przez jednego z lubelskich działaczy PO. Zarejestrował on (zapis opublikował "Dziennik") wypowiedź szefa tego regionu, J. Palikota, z której treści wynika że teczka TW "Beata" będzie użyta w wewnętrznych rozgrywkach w lubelskiej Platformie. Chodziło o "wycięcie" zwolenników Gilowskiej wciąż funkcjonujących w lokalnych strukturach tej partii. Sprawa miała miejsce w styczniu 2006, PRZED pierwszym, skierowanym do zainteresowanej, sygnałem Rzecznika Interesu Publicznego - Olszewskiego (w kwestii jego "kwalifikacji" i "osiągnięć" polecam Google'a - dla nas istotna będzie jedna informacja: był on przeciwnikiem nie tylko lustracji, ale nawet powołania Sądu Lustracyjnego w wersji zapisanej w ultraliberalnej pierwszej ustawie lustracyjnej ).
Przedziwna sekwencja wydarzeń, m.in. informowanie mediów (a konkretnie: "Gazety Wyborczej" - na pierwszej stronie wielką czcionką stawiającej pytanie o dymisję ówczesnej minister finansów) przez urząd RIP PRZED decyzją Sądu Lustracyjnego o wszczęciu postępowania. Postawa "G.W." była tym razem zupełnie inna, niż we wcześniejszych (i późniejszych) sprawach lustracyjnych. "Gazecie" NIE UDAŁO SIĘ dotrzeć do informacji, które "Życie Warszawy" i - uwaga - Radio Lublin zdobyły w ciągu 24 godzin. Chodzi głównie o fakt, że wśród materiałów RIP nie ma ani jednego dokumentu podpisanego przez Zytę Gilowską. A RIP składa jedyny w swojej kadencji wniosek do Sądu Lustracyjnego.
Warto przypomnieć: żaden lubelski opozycjonista (np. na podstawie zawartości swojej teczki) ani nie rzuca jakichkolwiek podejrzeń na Gilowską, ani nie twierdzi, że na kogokolwiek donosiła.
Dla porównania mamy donosy TW "Nowak" (sprawa M. Niezabitowskiej) w teczce K. Wyszkowskiego, który na podstawie ich treści rozpoznał autorkę, co potwierdziła późniejsza kwerenda w archiwum IPN. Ciekawie w tym kontekście wyglądają fragmenty tekstu J. Jachowicza na ten temat:
Akta mające świadczyć o tej współpracy zawierały cztery dokumenty. Na wszystkich widnieją odręczne podpisy Małgorzaty Niezabitowskiej jako TW o numerze ewidencyjnym 67042; są to deklaracja lojalności na druku MSW i na tej samej kartce zgoda na rozmowę w następnym dniu, napisane oświadczenie, że jego autorka będzie działać na rzecz porozumienia narodowego w myśl koncepcji premiera Jaruzelskiego oraz odręczny spis pracowników redakcji "Tygodnika Solidarność" podpisany "Nowak". Pozostałe dokumenty sporządził były oficer SB ppor. Robert Grzelak prowadzący agenta o pseudonimie Nowak.
(...)
Już na początku 2005 r. Niezabitowska sama złożyła prośbę do IPN o wgląd do swojej teczki, co było równoznaczne z wnioskiem o uznanie jej za pokrzywdzoną przez służby specjalne PRL. Nie wyrażono zgody na zajrzenie do teczki, uzasadniając to tym, że osoba uznana za agenta nie ma prawa dostępu do takich materiałów. Ówczesny szef IPN Leon Kieres - jak sam mówił - poradził Małgorzacie Niezabitowskiej, aby "rozliczyła się ze swoim środowiskiem", dodał, że tylko ono może ocenić, czy w tych materiałach zawarta jest prawda i czy relacje oficera SB rzeczywiście ją obciążają.
(...)
Po tej odmowie Niezabitowska wystąpiła do sądu lustracyjnego o tzw. autolustrację. Proces rozpoczął się w maju 2005 r. Na wniosek samej Niezabitowskiej przez cały czas toczył się za zamkniętymi drzwiami.
Według wątłych przecieków, jakie wydostawały się poza salę, byli esbecy zaprzeczyli przed sądem, że Małgorzata Niezabitowska była ich agentem. Jeden z nich podobno miał zeznać, że teczkę TW Nowak zapełniano informacjami z podsłuchu zainstalowanego w redakcji "Tygodnika Solidarność" i uzyskiwanych z innych źródeł, których jednak nie podał. Drugi oficer SB miał przeprosić na sali sądowej lustrowaną za doznane przez nią krzywdy.
(źródło i całość)
Porównanie tych dwóch spraw wzorcowo ilustruje "losy" teczek w III RP oraz hipokryzję "lobby antylustracyjnego, symbolicznie reprezentowanego przez "Gazetę Wyborczą. Żeby było jasne - uważam, że Gilowska - w świetle dzisiejszej wiedzy - zachowywała się pod koniec lat '80 co najmniej głupio. Nie zmienia to faktu, ze cała historia jej lustracji wygląda egzotycznie. Akta znalezione na działce jednego z inwigilujących ją SB-ków są tu już tylko przysłowiową "wisienką na torcie".
Oczywiście rzuca się w oczy znajoma wersja z przypisaniem zapisów podsłuchu TW. Trzeba jednak dodać, że pewnym pechem L. Wałęsy jest fakt, iż instrukcję o nadawaniu kryptonimów podsłuchom wydał gen. Kiszczak "dobre" kilka lat po założeniu teczki TW "Bolek". W przypadku "Nowaka" ta linia obrony nie była aż (w kontekście podpisanych dokumentów) tak kuriozalna. Skoro jesteśmy już przy naszym "legendarnym przywódcy", proponuję eksperyment.
Zastanówmy się nad wszystkimi możliwymi motywami, jakie mogły przyświecać Lechowi Wałęsie, gdy polecił zwolnić z trójmiejskiego UOP zasłużonego dla "Solidarności" majora Hodysza ("zdradził SB, to zdradzi też UOP") i we wrześniu '93 został on zastąpiony mjr Henrykiem Żabickim, lektorem KW PZPR oraz członkiem egzekutywy POP gdańskiej SB i uzupełniono kpt. Zbigniewem Grzegorowskim. Ludźmi, którzy w latach '80 zajmowali się inwigilacją swojego późniejszego dobrodzieja.
Nie chodzi tu o dywagacje nt. teorii, czy praktyki spiskowej - krótka piłka. Podobnie - jakie motywy mogły przyświecać szeroko zakrojonej akcji poszukiwania przez tak obsadzony UOP mikrofilmów akt dot. czołowych działaczy gdańskiej opozycji (z samym L. Wałęsą na czele).
Może za tym wszystkim stoi po prostu wspólna biesiada i pojednanie, jak tłumaczono rekomendację, jaką J. Kuroń dał negatywnie zweryfikowanemu płk. SB, który go wcześniej inwigilował. Lesiakowi.
Wszak przełom lat '80 i '90 to czas boomu na rynku piosenki biesiadnej.
PS W sumie mogłem zapytać Kawalera, czy widział "Trzech kumpli", ale nie chciałem iść na łatwiznę ;)
Inne tematy w dziale Polityka